Rozdział 2

354 18 0
                                    

          Każdy nastolatek żyje z nadzieją, że w sobotę może się wyspać, dlatego gdy usłyszałam dźwięk swojego telefonu, który nie przestawał dzwonić, mimo iż próbowałam go wyłączyć, moje ciśnienie podniosło się aż za bardzo. Domyślcie się, jakie uczucia górowały we mnie po usłyszeniu głosu ojca w słuchawce. Najwyraźniej moja osoba była pilnie potrzebna w kancelarii i bez mojej obecności świat się zawali i będę miała na sumieniu życie wszystkich ludzi. Równocześnie nie miałam ochoty na poranne kłótnie, które i tak nie wniosłyby nic ciekawego do mojego życia, tak więc zgodziłam się przyjechać i po czterdziestu minutach znalazłam się w kancelarii.

          -Jestem, po co ściągałeś mnie tu o tak wczesnej porze?

          Weszłam do gabinetu ojca bez jakiegokolwiek powitania, które jak dla mnie było jedynie zbędną przykrywką dla mojego parszywego humoru, który tego dnia towarzyszył mi od samego rana. Przeszłam przez niemal całą długość pomieszczenia i stanęłam twarzą w twarz z ojcem, który nawet nie zwrócił uwagi na mój ton, tylko spokojnie przekładał papiery z jednej kupki na drugą. Miałam wrażenie, że stara się to robić jak najwolniej, żebym musiała bezczynnie stać i przyglądać się mu jak kretynka. W międzyczasie zdążyłam się przyjrzeć nowemu umeblowaniu jego biura. Teraz było jeszcze bardziej proste, nic nie mogło odwrócić uwagi mojego staruszka od pracy. Z biurka zniknęło też stare zdjęcie, które kiedyś podarowałam mu na święta i zastąpiło je nowe. Uśmiechnęłam się pod nosem na widok szczęśliwej rodziny, śmiejącej się z fotografii. Niestety nie było mi dane rozmyślanie nad tym, że kiedyś byliśmy prawdziwą rodziną.

          -Masz, to umowa. Przeczytaj, podpisz i możesz wracać.

          Odparł Zack przysuwając mi niemal pod sam nos papiery. Jego odpowiedź na moje pytanie była dla mnie tak niedorzeczna, że nie potrafiłam ukryć swojego rozbawienia, przez co po prostu wybuchłam cichym śmiechem patrząc na niego z wyraźnym niedowierzaniem.

          -Umowa? Naprawdę?

          Wydusiłam z siebie ostatkiem sił i ponownie się roześmiałam. Twarz ojca mówiła mi jednak, że jemu wcale nie jest do śmiechu, co tylko i wyłącznie sprawiało, że ja stawałam się coraz bardziej rozbawiona. Godząc się na ten cholerny układ nie spodziewałam się, że ktokolwiek może do niego podejść w taki sposób, aby z tego powodu pospisywać prawną umowę, przecież to śmieszne.

          -Vera to nie są żarty, to poważna sprawa.

          Surowy głos Zacharego zabrzmiał w moich uszach, a ja robiąc skwaszoną minę chwyciłam w dłoń ów papiery i z cichym westchnieniem opadłam na pobliskie krzesło, które stało naprzeciw biurka, przy którym zwykle siedział mój ojciec. Nie odezwałam się już. Teraz z uwagą śledziłam kolejne linijki tekstu, a moje źrenice z każdym przeczytanym słowem rozszerzały się coraz bardziej. Ta umowa była dla mnie istną głupotą, z resztą cały ten ustawiany związek nią był, jednak wyglądało na to, że wszyscy oprócz mnie traktują tą sprawę naprawdę poważnie, co wprowadzało mnie w lekką frustrację.

          Po kilku minutach ciszy udało mi się w końcu uporać z całą umową i przestudiowałam ją od deski do deski. Teraz wiedziałam już, jak naprawdę ma wyglądać moja rola w całym tym popieprzonym przedstawieniu i wcale nie byłam nią zachwycona. Wyglądało na to, że w moim życiu miało zajść o wiele więcej zmian niż bym sobie tego życzyła. Miałam spędzić w fikcyjnym związku z Zaynem Mailkiem dokładnie siedem miesięcy i jedenaście dni licząc od oficjalnego ujawnienia naszego związku. Podpisując umowę zobowiązywałam się do częstego spędzania czasu z moim udawanym chłopakiem, pokazywania się z nim w różnych publicznych miejscach, okazywaniu sobie uczuć wśród ludzi, którzy skłonni byli w jakikolwiek sposób rozgłosić nasze wyimaginowane uczucie i robienie absolutnie wszystkiego innego, co tylko mogłoby pomóc w przekonaniu ludzi o tym, że rzeczywiście jesteśmy szczęśliwie zakochaną parą. Byłam przerażona, jednak wycofanie się w tym momencie nie wchodziło w grę. Trzymając w dłoni długopis i wykonując nim staranne ruchy na kartce próbowałam wciąż podbudowywać się myślą o wymarzonych studiach, na które dzięki temu wszystkiemu będę mogła się wybrać. Wspomnienie o London Dance Academy było jednak zdecydowanie zbyt silne, abym zapomniała o tym, jak bardzo się pogrążam. Wyglądało na to, że kilka moich najbliższych miesięcy nie będzie należało do najlepszych, a co najgorsze- to ja sama wydałam na siebie ten paskudny wyrok. Klamka zapadła, a ja złożyłam podpis na ostatniej kartce i czym prędzej odsunęłam od siebie papiery, niczym na wypadek, gdybym jeszcze zmieniła zdanie i w szaleńczym amoku zrobiła z nich konfetti. "To dobra decyzja"- przekonywałam siebie w myślach, choć tak naprawdę sama zupełnie w to nie wierzyłam. Fatalnie czułam się z myślą, że właśnie rujnuję swoje życie, dlatego zapragnęłam jak najszybciej opuścić firmę ojca i znaleźć się w jakimś bardziej przyjaznym dla siebie otoczeniu. Musiałam spotkać się z Eveline, ona była jedyną osobą, a zarazem moja najlepszą przyjaciółką, która w tym momencie była w stanie poprawić mi humor. Nie zwlekając ani sekundy dłużej podniosłam się z miejsca i posyłając przelotne spojrzenie ojcu, który właśnie przeglądał podpisaną umowę, ruszyłam ku wyjściu. Nim zdążyłam jednak do nich dotrzeć, te otworzyły się z impetem, a moim oczom ukazała się uśmiechnięta twarz Marcusa. Jego obecność tu nieco mnie zdziwiła, jednak po chwili przypomniałam sobie, że przecież całkiem niedawno rozpoczął staż w kancelarii i pewnie miał dziś coś do zrobienia. Zmierzyłam go nieco chłodnym spojrzeniem dając mu tym wyraźnie do zrozumienia, że jego wczorajsze nie stawienie się na parkingu naprawdę mnie rozzłościło. Chłopak milczał przez moment, a ja obojętnym wzrokiem przyglądałam się jego atletycznej sylwetce. Wysoki, dobrze, lecz nieprzesadnie zbudowany o nieprzeciętnych rysach twarzy. Był przystojny i to cholernie. Dosłownie boski Adonis uwięziony w ciele śmiertelnika. To wszystko jednak wcale nie sprawiało, że miękły mi nogi. Taką moc miał jedynie niepowtarzalny uśmiech, którym właśnie mnie obdarzył. Rozciągnięty szereg równych zębów sprawiał, że w jego kształtnych policzkach pojawiały się niewielkie, urocze dołeczki, które rozczulały mnie za każdym razem, kiedy chciał tego ich właściciel. Tak było i tym razem. Widząc uśmiech Marcusa, który bez wątpienia uważałam za wyjątkowy, odpuściłam. Lód, który na moment owładnął moje serce, kiedy Buttler mnie wystawił, stopniał wraz z nadejściem jego uśmiechu tak szybko, jak się pojawił.

WhopperWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu