Mars

5 0 0
                                    

Huk rozrywał bębenki. Minął miesiąc odkąd wyszli z Labiryntu Noctis, aby walczyć
o niezależność, a on dalej nie przyzwyczaił się do eksplozji. Pomimo, że maszyny górnicze zawsze hałasowały, wystrzały były o wiele gorsze. Schował się za skałą ciężko łapiąc powietrze, czekając aż przegrzany karabin plazmowy przestanie parzyć go w ręce. Zamknął oczy. Zastanawiał się czemu nie idzie tak łatwo jak to opisywał ten mężczyzna, który ich do tego zachęcił. Dlaczego tylu zginęło starając się przebić do VaM3? Dlaczego miasto tak dobrze się broni? Pytania kłębiły mu się w głowie niczym czerwony pył dookoła. Usłyszał mlaszczący dźwięk, spojrzał w lewo. Za sąsiednią osłoną jeden z towarzyszy oberwał w głowę. Z tyłu czaszki unosił się dym o zapachu palonego mięsa. Przeraził się i odwrócił wzrok. Poznali się wczoraj,
ale nie pamiętał jego imienia. Spędzili wieczór rozmawiając i śmiejąc się, że szturm na miasto będzie formalnością. Marzyli o dziewczynach, które rzucą im się w ramiona, aby podziękować
za wyzwolenie spod jarzma Ziemi. Cała rzeczywistość, którą sobie wyobrażali została zniszczona jednym celnym strzałem. To jakieś szaleństwo, obiecano im wolność, a nie śmierć. Czemu nie posłuchał rodziców i nie wyjechał na Europę, kiedy mógł. Co mu strzeliło do głowy, żeby zostać inżynierem, mimo iż mógł celować wyżej niż placówki wydobywcze. Znał odpowiedź. Nie chciał ich opuszczać ani Marsa, ani znajomych. Tu było jego miejsce, jego zobowiązanie, aby odpłacić się za miłość, którą matka z ojcem go obdarzyli oraz za ich ciężką pracę. Dlatego tu jest – aby dać im wolność. Pragnie, żeby nie musieli zaharowywać się na śmierć dla ziemskich bogaczy.

Kątem oka dostrzegł jak grupa uderzeniowa przynosi dziwne działa. Wyglądały na bardzo stare, miał wrażenie, że były to eksponaty z muzeum w Dolnych Meandrach, które widział jako dziecko. Zrozumiał, że czas odpowiedzieć na ostrzał wojsk własną bronią, nie ważne jak stara się wydaje. Kanonier ustawiwszy lufę pod odpowiednim kątem wrzucił do niej pocisk i zatkał uszy.
W ułamku sekundy rura zagrzmiała wypluwając z siebie kawał metalu z ładunkiem w środku. Ogłuszyło go to ponownie, jednak zauważył radość na twarzach innych rebeliantów. To było to! Wiedział, że przeciwnicy nie spodziewali się po nich takiego zorganizowania. We wszystkich wstąpił nowy duch. Zerwali się i pobiegli strzelając w żołnierzy broniących dostępu do miasta.

– To dla ciebie mamo i tato, żebyście nie musieli umierać ze zmęczenia. – Oczami wyobraźni zobaczył, jak stoją na balkonie ich apartamentu żegnając go ze smutkiem w oczach. Mówili
mu wtedy, że nie jest im źle, że przecież mają wystarczająco stabilne życie. Duże mieszkanie
z widokiem, czas dla siebie. Tata zapewniał go, że pomimo wieku, mieli dopiero po sześćdziesiątce, było ich stać na zakończenie pracy. Mama mówiła, że nie trzeba się buntować przeciwko uciskowi, którego nie ma. Snuli plany o przeprowadzce do Ofiru, albo Mazursyego Saganu. W tym drugim poszukiwali doświadczonych specjalistów, którzy mogli by prowadzić szkolenia. Wspominając to poczuł jak łza toczy się po policzku. Czy tak myślą ludzie uciśnieni? Czy planują spokojną przeprowadzkę i miłą starość? Kiedy teraz o tym myślał, to ani trochę
nie wyglądało to jakby przeznaczone im było umieranie na dnie kopalni przykutym do maszyny. Zawahał się w pół kroku. Najwięcej nieszczęścia w ich życiu sprowadziło jego dołączenie do rebelii. Sprawił je on...

Kolejny mlaszczący dźwięk przeszył plac bitwy. Przerwał rozmyślania w głowie chłopaka. Upadł na ziemię niezauważony przez nikogo z tych, których uważał za towarzyszy. Poczuł jak druga łza toczy się po policzku.

Przyszłość i PrzestrzeńDove le storie prendono vita. Scoprilo ora