Scandal

367 49 9
                                    

Crowley martwił się, że z czasem zmuszony będzie zrezygnować ze swoich ulubionych spacerów do parku. Jak widać stanowił on główną siedzibę ludzi z czarnej listy Crowleya.

Swoim zwyczajem stanął przy barierce. Po tylu godzinach pracy potrzebował jakiejś przerwy. Jadł spokojnie loda, oczywiście nie liżąc, ale gryząc pokazując jak blisko jest mu do szaleńca. Po kilku kęsach było po wszystkim. Spojrzał z wyrzutem na patyczek, który zaczął wytwarzać kolejną porcję zmrożonego sorbetu.

- Crowley?- usłyszał za sobą głos.

Machinalnie wyciągnął niebieski pistolecik. (Niestety) stał przed nim nie Hastur, ale pan Walker, wielki fan Aziraphaela i jego księgarni. Crowley powstrzymał chęć zdematerializowania osobnika, splunął mu pod nogi, po czym obrócił się z godnością i wrócił do jedzenia loda.

- Co ty robisz człowieku!?- doszedł go piskliwy krzyk Simona. Irytujący prosiak. Zaraz zacznie kwiczeć.

- Ciesz się, że jeszcze żyjesz- mruknął pod nosem Crowley. Jeśli wróci do piekła, przypilnuje, żeby ten gość dostał najcięższe męki.

- Chciałem porozmawiać!- wycierał buty ze śliny o trawe.

- O czym.

- O... Aziraphaelu.

Crowley jęknął i obrócił się do niego z niesmakiem.

- Serio?

- Tak. Chcę żebyś mi jasno odpowiedział co jest między wami.

Crowley miał chyba pecha do tego parku. Za każdym razem jest lepszy cyrk.

- A co on mówi?

- Właśnie nic! Nie chce ze mną rozmawiać, a przecież powinien...

- Co powinien?

- No...- Simon poczuł się mniej pewnie. Przypomniał mu się wzrok Crowleya na lotnisku. Ten gość musiał mieć nie po kolei w głowie.

- Z jakiego powodu miałby ci cokolwiek mówić?- stali chwile w ciszy, po czym Crowley dodał uprzejmym tonem- Radziłbym ci biec do jeziora, spodnie ci się palą.

Mężczyzna spojrzał w dół, wrzasnął, przeskoczył przez barierkę i wpadł z pluskiem między kaczki, które z panicznym kwakaniem rozleciały się we wszystkie strony.

Tak, Simon Walker wiedział jak poprawić Crowlyowi humor.


Aziraphale był nieco zdziwiony tym, że dzisiejszego poranka nie spotkał swojego stałego klienta, ale bynajmniej się nie przejął. Po nieprzespanej nocy był lekko przymulony, więc z pewnością nie miał ochoty na rozmowę o romantycznych wzlotach Antoine. Deszcz właściwie ustał, a niebo rozchmurzyło się chyba specjalnie dla turystów, którzy latem przyjeżdżali do Londynu na wakacje.

Ulice miasta z tygodnia na tydzień robiły się piękniejsze i bardziej kolorowe, a Aziraphale przestawiał się z gorących herbat na lemoniady.

Przesyłki jak wiadomo, nieodłącznie kojarzyły mu się z końcem świata, więc gdy po południu znalazł na swoim biurku paczkę, zakrztusił się jedzonym ciastkiem. Po chwili odkrył, że pakunek nie może zawierać niczego potencjalnie niebezpiecznego- widocznie któryś z wydawców postanowił znowu wysłać mu jakieś pierwsze wydanie, lub doszła od dawna zamówiona książka. Dziwne tylko, że podpisana była samym imieniem, bez adresu i oczywiście, że pojawiła się nagle bez użycia kuriera.

Aziraphale wciągnął szybko powietrze i serce zabiło mu mocniej. Paczka pachniała Crowleyem. Rozerwał papier i wyjął delikatnie pękaty album.

Na główce szpilkiWhere stories live. Discover now