You're My Best friend

816 67 16
                                    

Aziraphale aż uniósł brwi i stał tak przez chwilę patrząc się na drzwi zamkniętej kawiarni. JEGO ULUBIONEJ kawiarni, w której co ranek serwowane było najlepsze na świecie ciastko - z kremem waniliowym i aromatem zielonej herbaty.

Wiedział, że mógłby pójść do jakiegoś innego lokalu, ale po pierwsze stracił niemal cały apetyt (niemal, bo anioł rzadko tracił chęć na słodycze) a po drugie zaczynało padać, jak to często bywa w Londynie. Jednymi słowy, poranek był stracony.

Wychylił swoją białą głowę zza parasola, aby zmierzyć niebo krytycznym spojrzeniem.

"Przynajmniej roślinki się cieszą"-pomyślał omijając zgrabnie głęboką kałużę w chodniku. Cechę wiecznego patrzenia na świat przez różowe okulary, Crowley często wytykał mu w żartach. Niech sobie żartuje, Aziraphale nie zamierzał zmieniać przyzwyczajeń.

Ludzie pozbawieni parasoli, biegali szybko przedzierając się przez tłum, by jak najszybciej dojść do celu.

Kiedy doszedł do biblioteki okręcił tabliczkę na drzwiach na napis "otwarte". Weszło z nim kilkoro ludzi, prawdopodobnie zachęconych bardziej ciepłym pomieszczeniem, niż ciekawą lekturą. Anioł jednak powtarzał sobie, że być może któryś z ponurych biznesmenów, właśnie przez to przypadkowe spotkanie z literaturą polubi czytanie. W przedsionku leżał elegancki dywanik, jeszcze z lat pięćdziesiątych zeszłego wieku i w tym momencie Aziraphale po raz kolejny przypomniał sobie jaki był to zły pomysł- klienci zmoczyli go już po kilku minutach.

Powitał dobrodusznie gości, przyklęknął żeby zapalić w kominku, po czym bez ani jednego pyłku na nieskazitelnie beżowych spodniach poszedł za jedną z półek, gdzie znajdowała się jego prywatna przestrzeń.

Pokoik Azirapahela oczywiście rozplanowany był na jak najmniejszej przestrzeni, by nie odbierać miejsca reszcie biblioteki. Nawet tutaj, po dębowym stoliku walały się sterty przeróżnych dzieł, które uwielbiał czytać przed snem.

Na biurku stał czajnik, w którym przygotował sobie wodę na poranną kawę. Zamieszał rozpuszczalny proszek i z gorącym napojem podszedł do okna, machinalnie włączając automatyczną sekretarkę. Znowu nic.

Upił pierwszy łyk, żeby uspokoić zszargane nerwy i wykręcił numer.

- Zostaw wiadomość. A jeśli jesteś żmiją z piekła, to pieprz się, mam jeszcze trochę wody święconej. Ciao!

Aziraphale słyszał już automatyczną sekretarkę tyle razy, że mógł na bieżąco ją przedrzeźniać, zostawiając skromnie ciszę w miejscach słów niecenzuralnych. Crowley od jakiegoś czasu nie dawał znaku życia. Demon przepadł jak kamfora bez ani jednego słowa wyjaśnienia, a dawno nie wykręcał takich numerów. Zawsze byli obok siebie. "Jak przyjaciele"- dodał Aziraphale dosypując do kawy więcej łyżeczek cukru- "a i nawet to nie podobało się górze". Do tej pory jakoś nie potrafił do końca zaakceptować faktu, że już nie należy do żadnej ze stron. Nie umiał ukrywać, że gdzieś w głębi duszy nadal pragnie odrobiny akceptacji. Myślał, że po odpowiednio przygotowanej rozmowie Gabriel i inni zmienią zdanie co do ziemian. I co do Crowleya. Tak, na pewno za jakieś pół wieku, gdy sytuacja się uspokoi, porozmawiają na trzeźwo.

Poprawił muszkę i skosztował kawy, czy aby nie przesadził. Po chwili smakowania zamlaskał cicho i dolał odrobinę mleka. Co to za kawa, której skład przynajmniej w połowie nie stanowił nabiał!

- Gdzieś ty się podział?- zapytał w eter. Ani szyba, ani lampka, ani książki, ani kwiatki nie poczuły się zobowiązane odpowiadać.

Usłyszał ciche stukanie, więc obrócił się szybko z rosnącą nadzieją, ale obok półki z książkami stał tylko jeden z klientów.

Na główce szpilkiWhere stories live. Discover now