Jaskier - Specyfika i Występowanie

389 53 17
                                    

Lila trafiła do karczmy bez większego problemu. Lekko przeraziła się, gdy zobaczyła postawnych mężczyzn siedzących przy drewnianym stoliku na zewnątrz, na patio. Oni jednak posłali jej szczere (i szczerbate) uśmiechy, a jeden z nich nawet do niej pomachał.

Weszła do środka. W powietrzu czuć było alkohol. W środku było znacznie ciemniej niż na zewnątrz. Cały wystrój budził niepokój. Główna sala karczmy była oświetlana setkami świeczek. Najwięcej stało przy podwyższeniu po lewej. Znajdowało się ono zaraz naprzeciw oprawianego drewnem baru, przy którym siedziało kilku napitych mężczyzn oraz prawdopodobnie ich kobiety, jednak nic nie wiadomo.

Obsługująca gości kelnerka, ubrana dosyć skromnie i skąpo, a zmęczona odsmażaniem kotletów dla okupujących barek, chuchających oparami czystej wódki pijaków, posłała w stronę Lilki groźne spojrzenie, lustrując ją najpierw od góry do dołu. Dziewczyna domyślała się, że chodzi o jej pokrytą kolorowymi haftami, beżową sukienkę, która nie pasowała do ciemnej karczmy absolutnie.

Rzeczywiście, zbierało się coraz więcej ludzi i robiło się coraz gwarniej. Wokół można było usłyszeć wspominane od czasu do czasu imię barda, na które ci, którzy je wypowiadali reagowali różnie, ale głównie entuzjazmem. Lila zajęła miejsce przy stoliku, dość blisko sceny, na której stał już taboret, o który oparta była lutnia, błyszcząca strunami w blasku świec. W pewnym momencie do dziewczyny dobiegł dźwięczny, znajomy głos. Obróciła się za siebie na krześle, w nadziei, że zobaczy sławnego barda i poetę, dla którego tam przyszła.

Nie stało się inaczej. Ze schodów schodziła jedyna osoba równie kolorowa, jak ona. Jaskier był roześmiany i zarumieniony. Koszulę miał lekko rozpiętą. Lilka uznała, że piękno w świecie należy doceniać - zachwytu kryć nie trzeba. Przyznała więc przed samą sobą, że chłopak wyglądał przepięknie i postanowiła skomplementować to zaraz po jego występie. Błękitne spodnie i jasna koszula idealnie pasowały do kolorowych policzków i jaśniutkich oczu.

Miała cichą nadzieję, że złapią na chwilkę kontakt wzrokowy. Żeby chociaż mogła się przywitać, przekazać, że trzyma kciuki. Żeby widział, że przyszła.

Jaskier jednak cały czas oglądał się za siebie i już wkrótce Lila miała poznać powód jego pogubionych po drodze spojrzeń.

Tuż za nim szła blondynka równie zarumieniona jak on. Miała w dodatku rozsznurowany dekolt ciemnej, szkarłatnej sukienki.

Domyślając się, jak mogły wyglądać przygotowania do występu, Lila spuściła głowę zanim zdążyła się spotkać wzrokiem z Jaskrem, nie chcąc zawstydzać pary zbyt nachalnym spojrzeniem. Mieli na sobie resztki prywatnych chwil, które raczej nie były przeznaczone dla publiczności, w tym dla siedzącej na niej Lilki.

Parę chwil później poczuła jednak rękę na swoim ramieniu. Obróciła się ponownie i zastała Jaskra podpartego na łokciach na oparciu jej krzesła.

— Cieszę się, że przyszłaś — uśmiechnął się i podwinął rękawy koszuli — Wchodzimy za trzy, dwa... — podbiegł kawałek i wskoczył na scenę — Jeden! — krzyknął, budząc kilku pijaków.

Podniósł się szum. Bard usiadł na taborecie i zaczął brzdąkać coś z wolna, a w miarę upływu czasu – coraz szybciej. Potem dorzucił jeszcze słowa. Widać było, że czuje się w tym fachu jak ryba w wodzie. W dodatku jego poczynania, w tym naturalnym dla niego środowisku, oglądało się naprawdę świetnie. Był stworzony do występowania. Śpiewał o tym, co kryją głębiny oceanu. O tym, co, jak zaklinał podmiot liryczny, widział na własne oczy, kiedy syreny zaprosiły go na popijawę glonowych trunków.

Dziewczyna była pod wrażeniem. Czym były komplementy odnośnie jego ubioru, kiedy do woli można było chwalić to, jak umiejętnie używał swojego głosu, który niewątpliwą należał do jednego z bardziej niezwykłych tenorów. Niezwykłe było również to, jak rozruszał już w pierwszej piosence całą karczmę do tego stopnia, że i ona sama została porwana do tańca przez jakiegoś nieznajomego, a pijani jak buty, podnieśli się z miejsc. Pod koniec piosenki wylądowała o dwa stoliki bliżej sceny niż przedtem.

Następna w repertuarze Jaskra była spokojna ballada o miłości porównywanej ciągle do najprostszych, spotykanych na co dzień zjawisk.

Chłopak, co trzeba było mu przyznać, świetnie prowadził narrację. Jak gdyby siedział z przyjaciółmi przy ognisku i opowiadał, co przydarzyło mu się w ubiegłym tygodniu.

Wsłuchana w jego opowieść Lila, z rękami splecionymi pod brodą próbowała uchwycić jak najwięcej cech tego niebywałego okazu. Gdyby miała rozpisać wszystko tak, jak w “Zielniku Artysty”, nie byłoby najmniejszego problemu z opisami niezwykłej szaty kolorystycznej czy uroczymi cechami szczególnymi tego gatunku.

Prędzej czy później doszłaby jednak do rubryczki specyfika, gdzie nie mogła jeszcze zbyt wiele o nim powiedzieć. Mogłaby teoretycznie wypisać talent do budowania historii, poczucie humoru...

Nagle, w środku ballady Jaskier zszedł ze sceny, co wyrwało Lilę z rozmyślań. Zaczął zmierzać w stronę dziewczyny. Nie był już narratorem. Wyśpiewywał bezpośrednio kwestie bohatera. Chłopak przysiadł na jej stoliku grając wolną melodię. Najpierw patrzyła tylko na jego dłonie, które niezwykle zgrabnie i żwawo zmieniały chwyty i trącały struny. Kiedy zaś podniosła głowę, spotkała się z nim wzrokiem. Śpiewał, patrząc jej prosto w oczy, co sprawiało, że słowa traciły swój sens i jakoś dziwnie się plątały.

Dobrze zrozumiała je jednak blondynka w szkarłatnej sukni, która wyszła z karczmy, niezauważona przez nikogo, oburzona najwyraźniej faktem, że zawarte w piosence wyrazy uwielbienia nie zostały skierowane do niej.

Lila nawet po tym, gdy już przetworzyła słowa ballady, nadal uznawała je tylko za kwestię podmiotu lirycznego. Bo co za co innego miała je uznać?

Jaskier zanim wrócił na scenę puścił jej oczko, a ona czuła się potwornie źle, wiedząc, że gdzieś tam siedzi jego wybranka (lub raczej nie wiedząc, że wyszła), a ona ukradła jej na chwilę lśniące spojrzenie chłopaka.

Karczma bawiła się w najlepsze przy jeszcze kilku chwytliwych piosenkach, jak przypuszczała Lila, autorskich, a jednak świetnie znanych widzom.

Chłopak zakończył występ pokazową solóweczką na lutni, po czym skłonił się w pas i zszedł ze sceny. Lilka była jedną z osób najdłużej bijących brawo. Była oczarowana melodiami i opowieściami. Tak, jak miała w zamiarze od początku, chciała podejść do niego i podziękować za wspaniały koncert. Jaskier jednak od razu po tym, jak zbiegł ze sceny, pognał do baru, by dosiąść się do jakiejś szatynki i zacząć bawić się jej włosami.

Lilka złapała się nerwowo za ramię i przygryzła wargi. Poczuła stukanie w ramię.

— Ten bardzina co kwadrans ma inną — mężczyzna, który wcześniej z nią tańczył spojrzał na nią ze współczuciem. Dobrze mu z oczu patrzyło — Chyba nie warto...

Dziewczyna milczała, kiedy koledzy ze stolika nieznajomego pokiwali twierdząco głowami, zdradzając kilka nieciekawych faktów, oferując kolejnej “ofierze” pocieszenie w swoich własnych ramionach, kiedy w stronę barda poleciało kilka zmiętych w zębach, przyciszonych wiązanek. Nie zaczęła się nawet bronić słowami, że Jaskier to tylko kolega. Nawet nie myślała w tamtej chwili o sobie. Mimo, że dała dwa kroki w przód od stolika, przy którym siedziała, nadal była bliżej wyjścia, niż feralnego barda.

Rzuciła jeszcze tylko pożegnalne spojrzenie swojemu tanecznemu partnerowi oraz jego towarzyszom, nieustannie ślącym w jej stronę całuski, po czym obróciła się na pięcie i wyszła, nie wiedząc, że nie umknęło to czujnemu błękitnemu oku.

Atlas Kwiatów Czarujących || Jaskier × ReaderWhere stories live. Discover now