2. Jeden dzień.

2.6K 224 362
                                    

Promienie słoneczne padały na moją twarz, gdy wybudzałam się ze snu. Przetarłam dłonią oczy, a drugą sięgnęłam po telefon, który znajdował się na stoliku nocnym. Zero powiadomień, przewróciłam oczami, poniosłam swoje drętwe ciało i ruszyłam na dół, nie przebierając się. Potrzebowałam kofeiny, po wczorajszej imprezie i informacji, której próbowałam z całej siły się pozbyć. Nie chodziło o to, że byłam drętwa, bo to nieprawda. Przygotowałam się na wakacje w towarzystwie przyjaciół, bawiąc się do utraty sił, aby potem one powróciły na jesień w której zawitają studia prawnicze. Nastawiłam wodę na kawę i w międzyczasie ruszyłam do toalety. Jęknęłam na widok, jaki zastałam. Since pod oczami, cholernie się oznaczały. Spuchnięte usta, od ciągłego przegryzania były spuchnięte. Twarz, nie wyrażała chęci do życia. Szybko odkręciłam kurek z zimną wodą i ochlapałam swoją twarz. Ulga. Załatwiłam potrzeby, umyłam ręce i skierowałam swoje ciało do kuchni. Na lodówce zauważyłam przyczepioną kartkę, na co zmarszczyłam brwi.

„ Anastasio! Musieliśmy wyjechać, sprawy biznesowe. Wrócimy za tydzień, pieniądze masz przelane na koncie! "

Pismo mojego ojca oznaczało się na kartce. Czy przeszkadzało mi to? Kiedyś jeszcze powiedziałabym tak, zawahałabym się nad odpowiedzią. Teraz z pewnością mówię nie. Uwielbiałam spokój i towarzystwo samej siebie, gdzie mogłam po prostu odpocząć w rytm piosenek Lany Del Rey.

Odcinałam się od świata pełnego toksyn, aby polatać z aniołami. Samotność nie była zła.

Brązowa ciecz w kubku znikła, a ja stwierdziłam, że to odpowiedni moment, aby pójść przebrać się i nie chodzić w majtkach oraz za dużej koszulce, którą ukradłam Deanowi. Pokonałam schody i stanęłam przed drzwiami do mojego królestwa. Ile łez widział ten pokój, ile śmiechu słyszał, nie zliczę tego. Byłam tam w stu procentach sobą. Śmieszne, a zarazem bolesne jest to, że musimy ukrywać naszą prawdziwą duszę, aby zadowolić innych. Przeciągnęłam koszulkę przez głowę, założyłam czysty komplet bielizny i przypadkowe ubrania.

Dzisiaj.

To dziś był ten przeklęty dzień. Wyścig. Nie mogłam spać, rozmyślając, co zrobić, aby nie pójść na to cholerstwo. Wydaję się łatwe, lecz nie jak masz za przyjaciół Chloe Anderson i Deana Harrisona. Z tą dwójką, nawet sam szatan nie wygra. Głośno westchnęłam, rozmasowując głowę. Skin Row. Miejsce, gdzie wszystko miało się rozpocząć. Dzielnica w Los Angeles, rządząca bezdomnymi, handlem narkotyków i regularnymi odwiedzinami policji. Pójście tam było jak samobójstwo i to dosłownie. W wiadomościach, choć raz na dwa tygodnie pojawiały się informacje o kolejnych nieprzyjemnych zdarzeniach na Skin Row.

Byłam w trakcie wiązania włosów w niechlujnego koka, gdy nagle usłyszałam dzwonek. Zmarszczyłam brwi i udałam się do wejścia. Nie spodziewałam się gości, powoli otwarłam drzwi, a widok jaki, zobaczyłam zamroził moje serce. Chloe Anderson. Moja przyjaciółka. Dziewczyna, która zasługuje na całe dobro świata. Stała roztrzęsiona, otulając się ramionami. Na policzkach, były ślady łez, które cały czas zastępowane były nowymi. Jednak najgorszy był siniak, który znajdował się pod okiem. Przełknęłam głośno ślinę, widziałam Chloe w takim wydaniu już nie raz, lecz każdy kolejny bolał jeszcze mocniej. Jakim prawem zasłużyła sobie na takie gówno.

Podarujesz serce, zniszczą je. Podarujesz siebie, zrujnują Cię. Podarujesz miłość, obrzucą Cię nienawiścią.

Rozchyliłam ramiona, a na twarzy dziewczyny pojawiła się ulga, jakby tylko na to czekała. Obejmowałam ją cała swoją siłą, nic nie mówiąc. Nie potrzebowaliśmy zbędnych słów, liczyła się obecność. Gdy świat walił się, chwytaliśmy się za ręce i naprawialiśmy go wspólnie.

Głaskałam ją, po plecach chcąc dodać otuchy, a Chloe powoli dochodziła do siebie.

- Dziękuje. - mruknęła, pociągając nosem.

Flirt With HeavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz