Rozdział III [4 października 1920r., Adams]

1 0 0
                                    

   

   Kolejny dzień, kolejny raz pogoda gorsza niż przy klęsce żywiołowej. Deszcz i wiatr od rana dawały w kość, a do tego zaczęły się lekkie przymrozki. Po śladach nic raczej nie zostało. Zapowiadało się na ciężki dzień poszukiwań oraz dociekania, gdzie podziali się prawnicy.

   Podróż do Adams zajmowała około półtorej godziny przy dobrych warunkach. Niestety dzisiejszej pogody nie można było nazwać sprzyjającą do jazdy.

-Dobrze, że to ty kierujesz Clara.- pochwalił ją Bob.

Clara uśmiechnęła się dumnie nie odrywając wzrok od drogi. Wyprostowała się wygodnie w fotelu i przyśpieszyła lekko. Doskonale panowała nad pojazdem i kontrolowała każdy jego ruch.

Beth podziwiała widoki podmiejskich miejscowości.

-Daleko jeszcze? – spytał przyciśnięty lekko do szyby Czyżyk.

-Nie. Już nie daleko.- zapewniła go Elisabeth i odpaliła papierosa dalej spoglądając na rozciągające się pola.

   Po trzydziestu minutach zespół dotarł do Adams. Wieś była naprawdę niewielka. Znajdowało się tam kilkanaście domów. Kilka z nich mocno się wyróżniało, gdyż były zbudowane z dobrej jakości cegły i bogato zdobione.

-Chyba wiem, które domy należą do prawników.- Mike wskazał na domy.

Wokół domów roztaczał się gęsty las, a przez wieś biegła tylko jedna, gruntowa droga. Clara zatrzymała samochód na poboczu drogi i wysiedli. Nawet nie zauważyli kiedy przestało padać.

-Myślę, że powinniśmy się rozdzielić. – zasugerowała Alice lepiej okrywając się szalikiem. I tak też zrobili.

-Ja i Alice idziemy do pierwszego domu, Clara i Andriej do drugiego, więc Beth i Mike, został wam ostatni dom.- zarządził Roosevelt.

Pracownicy skinęli głowami w geście zgody i bez słowa ruszyli w swoje strony,

   Oczom Boba i Alice ukazał się piękny, duży dom zbudowany z czerwonej cegły w prowincjonalnym stylu. Był otoczony niewielkim, białym płotkiem, a wokół domu rozciągał się piękny ogród. Weszli po drewnianych schodach i zapukali do drzwi. Otworzyła im młoda kobieta o złotych włosach i niebieskich oczach. Widać było na jej twarzy oznaki zmęczenia oraz zmartwienia.

-Dzień dobry. Państwo z policji?

-Dzień dobry. Tak. – Bob szybko pokazał odznakę i schował ją do kieszeni w płaszczu.- Jestem Bob, a to moja współpracownica Alice.- rudowłosa podała rękę kobiecie.

-Bernadetta Green. Nie mam nic do powiedzenia. Zostałam już przesłuchana.

-Rozumiem, ale może sobie coś pani przypomniała?

-Nie sądzę.- powiedziała zmartwiona.

Alice wyciągnęła notes i pióro.

-Czy mąż miał wrogów?

-Raczej nie. Zawsze żyliśmy w zgodzie z sąsiadami. Albert miał wielu przyjaciół i często spotykaliśmy się na niedzielnych obiadach.

-Nikt państwa nie nachodził w domu?

-W domu nie.- odpowiedziała niepewnie.- Mąż kilka razy wspominał o kobiecie, która często przychodziła do jego biura. Kilka tygodni temu jej wizyty zaczęły się nasilać. Z tego co mi wiadomo groziła mu parę razy.

-Wie pani może jak ona wygląda?

-Niestety nie, ale z opowieści Alberta wiem, że miała bardzo charakterystyczny akcent. Teraz przepraszam, ale jestem bardzo zmęczona.

Zenith || Nevrisa Daranoजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें