pięć

1.8K 64 9
                                    

Enjoy!!

_____________________________

Nancy

Minęły cztery dni, odkąd znalazłam się w tym cholernym domu. Nie zmieniło się tu dużo, chociaż nie mi to oceniać. Przez te przeklęte cztery dni, wychodziłam z pokoju tylko na jedzenie.

Nie bałam się tu być.

No dobra, delikatnie bałam, ale raczej zdałam sobie sprawę, że jeśli chcieliby mi zrobić krzywdę, to już by to zrobili. Ja najzwyczajniej w świecie nie chciałam przebywać w otoczeniu osób, które mnie tu nie chciały i których zupełnie nie znałam. Śmiesznie to brzmi, bo ja sama siebie tu nie chciałam, ale skoro już tu jestem, to nie chcę czuć tych pogardliwych spojrzeń czy słyszeć wrednych tekstów Diany.

A takowe uszczypliwe komentarze dość często do mnie docierały.

Jednak jedna rzecz uległa zmianie. Zachowanie Alison, stało się zupełnie inne. Zaczęła wychodzić do nich, a z niektórymi nawet łapała dobry kontakt. Miałam wrażenie, jakby dla niej to wszystko było cholernie naturalne. Jakby znali się od lat. Śmiali się przy jednym stole, gadali o głupotach, kiedy ja siedziałam cicho, nie wiedząc co powiedzieć. Moje myśli zawsze wędrowały w stronę nic nieświadomego taty.

I nie było w tym nic złego, bo Alison była duszą towarzystwa. Nie przeszkadzała jej rozmowa z nikim. Kiedy podłapała temat, mogła gadać o nim godzinami, niezależnie od wieku, płci, zaangażowania i poglądów jej rozmówcy.

Jeśli chodzi o tatę, to Tom pozwolił mi z nim porozmawiać. Nie trwało to jednak długo i oczywiście musiałam go okłamać, że ten cały wymyślony biwak jest super i świetnie się bawimy. Mówiłam mu to wszystko, kiedy w środku chciałam płakać. Miałam nadzieję, że to całe zagrożenie minie, a ja będę mogła spokojnie wrócić do siebie, zapominając o Williamie i wszystkich tych nienormalnych wydarzeniach.

Usłyszałam pukanie do drzwi, na co odwróciłam głowę w ich stronę. Myślałam, że to Tom lub Darcy, którzy zawsze wołali mnie na kolację. Jednak, kiedy drzwi uchyliły się i zobaczyłam te cholerne niebieskie oczy i gęstwinę kasztanowych loków, westchnęłam w zrezygnowaniu.

— Zejdź na kolację — powiedział tym swoim cholernie głębokim głosem, wbijając we mnie spojrzenie. Odcień jego oczu, był zupełnie inny niż ten u Gabriela. Adams miał odcień błękitu, dosłownie jak mieniące się w słońcu diamenciki. Riley'a wzrok przypominał raczej głębię oceanu.

Cholernego głębokiego oceanu, którego wzburzone fale mogły niszczyć wszystko na swojej drodze.

Były wyjątkowe. I cholernie magnetyzujące.

Zdecydowanie za długo na niego patrzę.

Zdziwiłam się, że to akurat on przyszedł mnie poinformować o posiłku. Ostatni raz rozmawiałam z nim wtedy na papierosie. Od tamtego czasu widywaliśmy się tylko na kolacjach, ponieważ William nie spędzał dnia w domu. Wracał wieczorem na wspólne kolacje, a przy stole nie zamieniał ani słowa. Zauważyłam, że zawsze czekał, żeby ostatnia osoba skończyła posiłek. Dopiero potem wstawał od stołu, również bez słowa.

— Nie jestem głodna — szepnęłam zgodnie z prawdą, bawiąc się rękawem mojej czarnej bluzy z adidasa.

— Podobno nie zjadłaś obiadu. Zejdź chociaż na kawałek chleba. Nie chcę być oskarżony też o zagłodzenie smętnej blondynki — mruknął, zakładając ręce na piersi i opierając się o futrynę drzwi.

Dupek.

— Kiedy stąd wyjdziemy? — zmieniłam temat, na co usłyszałam ciche westchnięcie szatyna. Liczyłam, że usłyszę inną odpowiedź niż wkrótce albo kiedy będzie bezpiecznie.

WHITE MUSTANG [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz