Start of the school year

Zacznij od początku
                                    

Zrezygnowana, oblizałam od wewnątrz usta. W życiu nie wsiądę na tą machinę śmierci. Jest więc tylko jedna możliwa opcja.

Pomaszerowałam do furtki tuż obok naszego domu. Spory, ceglany „zamek" stał sobie tuż obok naszej chałupki jak gdyby nigdy nic. Wyglądało to jakbyśmy byli z jakiejś mafii albo coś. Chwilę później stałam już przed ciemnymi, ogromnymi drzwiami prowadzącymi do środka. Oh wow. Bez ani chwili wahania zapukałam, a nie słysząc żadnej odpowiedzi wmaszerowałam do przedpokoju.

– Cześć, ciociu. Jest wujek? – wymamrotałam od razu po wejściu do środka. No może bardziej wykrzyczałam, ale no naprawdę się czuje jak u siebie.

– W kuchni! – usłyszałam z głębi domu, wiec zadowolona podeszłam do wskazanego pomieszczeniu.

Po przekroczeniu progu w oczy od razu rzucił mi się zarys męskiej sylwetki. Stał tyłem do mnie, opierając się nonszalancko o kant brązowego blatu. Po chwili jakby wyczuwając moją obecność, przekręcił się lekko, dzięki czemu mógł mnie zobaczyć.

– Evans – powiedziałam, kiwając głowa w strone chłopaka. Ten, rozbawiony uniósł brew ku górze, zagryzając swoje jabłko.

Jezu drogi.

– Williams – odpowiedział, uśmiechając się do mnie półgębkiem.

Debil, po prostu debil.

– Destiny! Jak dobrze cię widzieć ! – krzyknął rozradowany pan Miles wkraczając radosnym krokiem do środka. Roześmiana przytuliłam się do niego, na co ten lekko pocałował mnie w czubek głowy.  – Co cię do nas sprowadza tak z rana? Bo nie sadze, że jest to mój czarujący syn – mruknął kąśliwie, na co zachichotałam, zakrywając się włosami.

– Zabawne – odpowiedział z sarkazmem, wykrzywiając twarz w strone swojego ojca. Brunet przewrócił oczami, po chwili odpychając się zamaszyście od mebla. W błyskawicznym tempie pokonał dzieląca nas odległość, lekko trącając mnie ramieniem. – Widzimy się w szkole, Williams– powiedział, przechodząc obok i wyrzucając ogryzek do śmietnika stojącego blisko mnie.

Wzięłam kilka głębszych wdechów na uspokojenie. Spokojnie, jesteś oaza spokoju, wyluzuj.

– Destiny?– zapytał pan Evans, patrząc niepewny na moją twarz.

Boże, przecież nic mi nie jest!

– Słucham? – odpowiedziałam, od razu wracając do naszego świata. No dobra, może trochę odpłynęłam, ale to akurat normalne u mnie.

– Wszystko w porządku? Po co w ogóle przyszłaś? – Najwyraźniej jego ciekawość wzięła w górę. Zawsze wiedziałam, iż Miles musi wszystko o wszystkim wiedzieć niczym jakaś stara babcia patrolująca okolice, ale i tak było to strasznie irytujące.

– Em, tak wszystko okej. Chciałam się zapytać czy nie miałbyś czasu, aby mnie podwieźć do szkoły, wujku – odparłam, zaczesując kosmyk włosów za ucho. Trzeba te cholerstwa wreszcie obciąć.

– No jasne! Kiedy wyjeżdżamy? – zapytał entuzjastycznie, od razu biorąc w ręce kluczyki od swojego auta.

Kochany wujaszek.

– W zasadzie to zaraz – odpowiedziałam lekko speszona, szczędząc ząbki w uśmiechu. Pan Williams lekko się zaśmiał, kręcąc głową na boki.

– Wychodzimy! Reu jedziesz z nami?! – wykrzyczał wujek, udając się w kierunku przedpokoju. W duchu się zaśmiałam na przezwisko jego syna. No błagam, nawet mnie się nie podobało, a byłam królową przydomków i wszelorakich skrótów imion.

– Nie i nie mow tak do mnie! – wrzasnął Reuben prawdopodobnie z góry, przez co przewróciłam oczami.

Zwyczajnie był ten chłopak strasznie irytujący.

– To jak, jedziemy? – zapytał po chwili pan Miles, na co ochoczo kiwnęłam głową, zgarniając swoją torebkę ze skórzanego taboreta.

***

I jak wrażenia?
Podoba wam się narazie?
Proszę, dajcie znać w komentarzach jakie wasze odczucia.
Zapraszam jutro na kolejny rozdział!

Simple loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz