19.

2K 133 88
                                    


 Połowa stycznia. Wróciłem ze zlecenia za grosze, ale mam na jedzenie. Kto by się spodziewał, że z grania na komputerze do nocy, przerzucę się na jakąś opuszczoną ruderę, ponieważ jedyne na co mnie stać, to na chleb z szynką. 

Ten budynek w sumie nie był wcale taki zły. Najprawdopodobniej przestał być zamieszkiwany jakieś pół roku temu. W salonie, do którego wszedłem były lekko poniszczone meble, standardowo pomalowane sprejami ściany, drzwi prowadzące do niedziałającej łazienki, drugie prowadzące do kuchni. Gdzieniegdzie walały się butelki po alkoholu, które sprzątałem raz na parę dni. To było oczywiste, że inni ludzie też będą tutaj przesiadywać, ale że jestem w pracy całe dnie, mam tutaj tylko miejsce na nocleg. 

 Rozpalam w kominku ogień i siadam na starej kanapie, która ledwo co wytrzymuje (to chyba był taki jedyny mebel, który był w tak złym stanie). Dwie godziny musiałem łazić po parku i zbierać patyki. Czasami miewałem myśli, czy by nie pogodzić się z Mikasą i wrócić do dawnego życia, ale moja duma by na tym ucierpiała. Z drugiej strony  uważałem, że na to zasłużyłem, dlatego nie miałem prawa do dobrobytu. Nie chciałem żadnej pomocy. 

 Byłem bardzo zmęczony. Moje zlecenia to głównie jeżdżenie i dostarczanie różnych paczek. Nie mam umowy, więc to praca na czarno. Dzięki temu moi pracodawcy zabierają mnie na przykład na budowę bądź inne prace fizyczne. Wiadomo, że mój aktualny tryb życia zmusił mnie do zrezygnowania ze szkoły. Wszystkie moje pasje zanikły razem ze mną. Nie miałem do kogo pójść, nawet do Armina, z którym również się pokłóciłem.

Piąty listopada ubiegłego roku.

 Nie mogłem się pojawić w domu Hannesa, zbyt wiele wspomnień. Od trzech dni mieszkam u Armina. Nie było jego rodziców, więc mogliśmy zrobić imprezę, jak to w moim stylu. Ale wolałem leżeć i patrzeć w ścianę. Wszystkie wspólne chwile analizowałem i żałowałem, że nie udało nam się zrobić więcej. Oczywiście czasami wstawałem, chociażby do toalety, tak jak teraz. Wyszedłem z pokoju i idąc korytarzem, z pokoju Armina usłyszałem:

- Hej, Mikasa. Tak, jest u mnie nadal. Leży i się nie odzywa.

 Przybliżyłem się do drzwi. Najprawdopodobniej mój przyjaciel zaczął płakać.

- Nie wiem co mam robić. - szloch przerwał mu wypowiedź - Ja wiedziałem ile Hannes ma dni, że ma aż tak mało czasu i nic mu nie powiedziałem.

 Otworzyłem szeroko oczy i zacisnąłem pięść. Czułem jak wzbiera się we mnie niekontrolowana agresja.

- Nie chciałem go martwić, nie chciałem żeby był smutny.

 Po tej wypowiedzi złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi tak, że wypadły z zawiasów.

- Ja ci kurwa dam, że nie chciałeś żebym był smutny! - podbiegłem i złapałem złotowłosego za kołnierz koszuli. 

 Widziałem przerażenie w jego oczach, jakby patrzył prosto na potwora. Ale w tym momencie czułem się potworem. Bardzo zranionym potworem.

- Co jest? Co tu się wyprawia!? Eren! - przez telefon Mikasa darła się to raz na mnie, to raz na Armina.

  Podniosłem telefon i się rozłączyłem. 

- Czemu mi nic nie powiedziałeś?! Mogłem spędzić z nim ostatnie dni! - krzyknąłem. Gdy chłopak chciał coś powiedzieć, zasłoniłem mu usta - On był jedną z najbliższych mi osób! A nie, zapomniałem. Ty przecież masz rodzinę i jesteś beztroską cipą, która boi się usiąść na własnym kiblu, aby żadnej choroby nie złapać! 

Czy Wiesz, Że... (Fanfiction Levi x Eren)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz