17.

2.9K 212 172
                                    


 Wtorek. Okropny dzień. Dzisiaj będę grał mój pierwszy, poważny w życiu mecz. Mieliśmy poranny trening. Przynajmniej zwolniono nas z lekcji, a zwłaszcza z matematyki, na którą nic nie umiałem. Pewnie dałbym na sprawdzianie jakoś radę, ale trzeba przecież korzystać z wolnego. Kiedy się przebraliśmy i udaliśmy na salę gimnastyczną, rozpoczęliśmy trening piętnastoma minutami biegu, potem standardowe rozciąganie i ćwiczenia. Następnie Erwin kazał nam wziąć materace i przeprowadził rozciąganie. Pomimo niezbyt męczących czynności, cały się trzęsłem na samą myśl, że mam być na boisku. Nie braliśmy piłek ani nic z tych rzeczy, bardzo dokładnie rozgrzaliśmy ręce, nadgarstki, kostki, ogółem wszystkie części ciała. Tak na dobrą sprawę, siedzieliśmy na materacach do momentu, gdy weszła drużyna, z którą mieliśmy się zetrzeć. Gdy się przebrali i dotarli na swoją połówkę sali, również odbyli rytuał rozgrzewania się. Zanim się obejrzałem, na trybunach znalazło się pełno ludzi, głównie ze szkoły, ale też o dziwo było cudzoziemców. Potem wszystko było jak zawsze, wzięliśmy piłki, atakowaliśmy, serwowaliśmy. Podczas tych czynności tamci darli się chyba, aby nas zdemotywować. Nikt nie przejął się krzykami wroga.  Naradziliśmy się i zaczęliśmy mecz. 

 Nie powiem, że było łatwo, bo nie było. Na początku przegrywaliśmy. Moim zdaniem tamta drużyna poczuła się zbyt pewnie, uznali że mają wygraną w kieszeni, dlatego spróbują się z nami pobawić. W tym czasie się zregenerowaliśmy i poszło gładko. 

 Po meczu, gdy przebraliśmy się, zadowolony Erwin wtargnął do przebieralni i zaproponował wyjście do jakiegoś baru. Niby kapitan drużyny, a pozwala na alkohol. Co prawda, na jeden kufel, ale jednak. Niektórzy też mieli jednak to osiemnaście lat i mogli wypić. W sumie to nie wiedziałem, co z tymi którzy jednak są za młodzi. Pewnie za dużo sobie wyobrażałem. Może po prostu chciał wziąć nas na jakiś soczek. Odsunąłem od siebie te myśli i pozwoliłem ponieść się smakowi wygranej. Pieszo dotarliśmy do miasta, a tam weszliśmy do ładnie wyglądającego na zewnątrz lokalu. Miał on swój urok. Był stylizowany na wzór dzikiego zachodu. Pełno obrazów z końmi, kowbojami i półnagimi kobietami. Na ścianach również wisiały kapelusze czy rewolwery. Podeszliśmy do lady, gdzie miał nas obsłużyć chłopak w przebraniu kowboja. Erwin przerwał nam konwersacje z barmanem. 

- Słuchajcie, ciężko pracowaliśmy na wygraną, dlatego ponieważ wygraliśmy w tak dobrym stylu, stawiam każdemu po piwie - z uśmiechem oznajmił. 

 Nagle w pomieszczeniu rozbrzmiały okrzyki radości. Gdy dostałem swój kufel, Erwin tylko przyłożył palec do ust na znak tego, abym nie mówił nikomu o swoim wieku i że przymyka na to oko. Po ostatniej akcji z szampanem odważyłem się wypić odrobinkę więcej. A mianowicie jakoś namówiłem pełnoletnich, aby mi kupowali alkohol. Za każdym razem przychodziłem do kogoś innego i mówiłem, że jeszcze nie piłem. Armin mnie za to karcił, ale wiedział, że jak coś sobie postanowię to nie przestanę, więc po dziesiątym "nie rób tego", odpuścił. Również podszedłem do jakiś nieznajomych dwóch osób, którym powiedziałem, że zapomniałem dowodu. Tak, kupili mi. Po pewnym czasie wszyscy się zorientowali, że jestem kompletnie pijany. Stałem się odważny, byłem panem życia. Przy kanapach ujrzałem Levi'a w objęciach skąpo ubranych dziewczyn. Zacisnąłem dłonie, czułem jak paznokcie wbijają mi się skórę. Nagle poczułem pchnięcie. Wystraszyłem się. 

- Eren, ledwo się trzymasz!

 Odwróciłem się i zobaczyłem ponownie Armina. 

- Co ty gadasz? Jestem trzeźwy - powiedziałem, zarzucając mu rękę na ramię. 

 Wyciągnąłem palec i wskazałem na obraz z dwoma kowbojami, którzy palą z wielkich luf i są obtoczeni przez kobiety.

- Patrz, to jest nasza przyszłość - zaśmiałem się. 

Czy Wiesz, Że... (Fanfiction Levi x Eren)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz