Rozdział XIII

139 14 3
                                    

🎧 Zero 9:36 – Leave The Light On

Sebastian mruknął pod nosem kilka przekleństw, kiedy z wiadra, które niósł do piwnicy wylało się trochę wody, gdy potknął się na schodach.
Że też James uwielbiał ten dramatyzm.
Ciche westchnienie wyrwało się z ust blondyna.
Cóż, on sam też czasami pozwalał sobie na takie teatrzyki, ale nie od czasu...
No właśnie.
Mężczyzna przyłapał się na tym, że znów o niej myśli.
Znów powracał w pamięci do scen, o których tak bardzo pragnął zapomnieć.
Nie chciał ponownie czuć lepkości jej krwi na palcach, gdy niósł jej bezwładne, stygnące ciało.
Nie chciał przypominać sobie jak zmywał posokę z dłoni i twarzy.
Nie chciał pamiętać rozrywającego jego duszę, krzyku Jamesa.
Nie chciał by cokolwiek z tego znów się w nim pojawiało.
A miejsce, w którym byli wcale nie pomagało.
Przechodząc przez każdy pokój, słyszał jej śmiech, przypominał sobie co wtedy mówiła, jak się zachowywała, jak wyglądała...

Te myśli niszczyły go, mimo iż zaciekle się przed tym bronił.
Był przecież maszyną do zabijania pozbawioną uczuć.
Bezimiennym sługusem Moriarty'ego, jak nazywali go niekiedy dziennikarze.

A mino to dopuścił do siebie ciepło, które ona roztaczała.
Rozumiał też, dlaczego zrobił to James.

Moran nie wyobrażał sobie jak teraz musiał czuć się Moriarty.
W tej samej chwili uświadomił sobie, że jak ostatni idiota stoi przed wejściem do pomieszczenia, które zwykł nazywać pracownią.
I to nie ze względu na robótki w drewnie, a innym... materiale.

Brunet z reguły nie pozwalał mu tam przebywać dłużej niż było to konieczne.
Tym razem jednak polecił mu zanieść tutaj ich gościa, zadbać o jego bezpieczeństwo, a potem przynieść to wiadro.

Mężczyzna pchnął drzwi i wkroczył do środka, a jego rękę przeszyła fala bólu.
Mimo tego, że pocisk nie trafił go celnie, jego ręka potrzebowała interwencji.
Syknął cicho, a potem rozejrzał się w poszukiwaniu swojego szefa.

Moriarty stał w lekkim rozkroku, z rękami schowanymi w kieszeniach spodni i wpatrywał się nieprzytomnego mężczyznę.
Gdy usłyszał zbliżającego się Morana mięśnie jego pleców na moment się napięły, co blondyn zauważył przez cienki materiał koszuli mężczyzny, ale zaraz się rozluźnił.

Westchnął głośno i przechylił lekko głowę na bok.
— Dziękuję – powiedział, kiedy blondyn postawił wiadro obok jego nogi.
Obrzucił Morana szybkim spojrzeniem, a kiedy dostrzegł jego rozdartą na łokciu kurtkę, podniósł wzrok.
— Zajmij się tym – dodał pewnym tonem. Był to rozkaz, ale jednocześnie wyrażenie zmartwienia, czego Sebastian był bardzo dobrze świadomy.
W odpowiedzi uśmiechnął się krzywo.
— Jasne, szefie – odpowiedział mężczyzna i pozwolił sobie na obrzucenie bruneta nieco dłuższym spojrzeniem.

Moriarty także się w niego wpatrywał.

Nie padło jednak między nimi już żadne słowo.
Minęło może kilka sekund? Minut? Godzin? Lat? Stuleci?
Nie miało to znaczenia.
Seb poczuł znajome uczucie w trzewiach i wiedział, że to czas na ewakuację.
Odkaszlnął, potarł kark zdrową ręką, po czym bez słowa skierował się do wyjścia.
Jedyną oznaką, która zdradzała zaskoczenie Jamesa było dwukrotne mrugnięcie.
Zaraz po tym wrócił jednak do swego zimnego, przyprawiającego o dreszcze wyrazu twarzy.

~*~

Sebastian zacisnął mocniej wargi, kiedy oderwał materiał koszulki przyklejonej do rany.
Po jego skroni spłynęła kropla potu, ale najgorsze miał już za sobą.
Po tym oczyścił ranę i założył opatrunek.

Devil's Company |Moriarty&Moran|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz