Rozdział XIV

137 9 2
                                    

🎧 Dan Owen – Hideaway 

Sebastiana obudził zgrzyt opon na żwirze.
Zerwał się z kanapy, zatoczył i po chwili dopadł do okna, po czym lekko uchylił zasłonkę.
Było za późno, by mógł dobiec do auta, które właśnie mijało bramy Upadłego Nieba.
W pierwszej chwili pomyślał, że ich gość zbiegł. Jakoś udało mu się wyswobodzić i uciekł.
Ale wtedy, zanim ogarnęła go zimna furia, a adrenalina rozeszła się po ciele, usłyszał dwa klaksony.
Sygnał, który opracowali razem z Moriartym.
Brunet musiał dostrzec go, gdy zafalowała zasłona.

Moran odetchnął z ulgą.
Nie miał pojęcia dlaczego James miałby znów udać się na przejażdżkę.
Chyba że chciał odwieźć ich gościa.

Przetarł zaspaną twarz dłońmi i jęknął cicho.
Co Moriarty wyprawiał? I dlaczego nic mu nie powiedział?
Mógł przecież go obudzić.
Mógł rozkazać by on odwiózł Grahama, albo przynajmniej to, co z niego zostało.

Poczuł jak napełnia go frustracja i żal, pomieszany ze złością.
James zawsze wprowadzał go do swoich planów. Dlaczego teraz zmienił swój zwyczaj?
Moran nie miał jednak zamiaru pokazywać mu, że jest niezadowolony. Jeszcze nie.
Kiedy James wróci...
Niech wszyscy złoczyńczy mają go w opiece, bo zły Sebastian Moran był nie do zatrzymania.

~*~

Moriarty nie mógł nie uśmiechnąć się krzywo, gdy dostrzegł Sebastiana w oknie.
Moran wyczuwał chyba każdy jego krok.
A to nie zawsze było dobre.
W tej jednak chwili czuł szóstym zmysłem, że będzie mu się musiał wytłumaczyć.
Co prawda miał argument.
Zajrzał do niego, ale spał...
Sam nie wiedział dlaczego postanowił go nie obudzić.
Zwykle nie miał skrupułów by zrywać go o świcie lub w środku nocy.
Teraz jednak bijąca od niego bladość, szara skóra i zapadnięte policzki...
Był jego szefem, ale przede wszystkim przyjacielem.
Póki co.

Skręcił na główną drogę, która prowadziła do Londynu.
Martin Graham tym razem leżał na tylnym siedzeniu. Nadal związany i nadal nieprzytomny.
Powiedział tyle, ile wiedział.
Moriarty był tego pewny.
Magnussen zaczął tracić czujność i co do tego Jim nie miał wątpliwości.
Osobiście stawił się u Sherlocka.
Co za podręcznikowy błąd.
Z pewnością jednak zachowali pewne środki ostrożności, ale James miał swoje sposoby.
Jeśli nie mógł dostać się do tego skurwiela osobiście – znajdzie inne wejście.
Opracował nawet pewien plan, ale będzie mu do tego potrzebna pomoc i urok osobisty Sebastiana.
Anonimowość jego towarzysza była rozwiązaniem wielu spraw.

Brunet poprawił uścisk na kierownicy i wrzucił kolejny bieg.
Zaczynało się ściemniać, a ruch na drodze był jeszcze większy niż za dnia.
To właśnie Moriarty uwielbiał w stolicy kraju.
Tłum oraz słodką anonimowość, którą dawał.
Możliwość wtopienia się i zniknięcia. Oczywiście, o ile umiało się to robić. Inaczej jego sława skończyłaby się już dawno. Dzięki swoim umiejętnościom stał się najlepszy w swoim fachu i nikt do tej pory go nie złapał.

Trzy godziny i siedemnaście minut później był z powrotem.
Salon był wypełniony ciemnością, ale on czuł, że ktoś jest w pomieszczeniu.
Westchnął głośno i zapalił światło.
Sebastian Moran siedział w fotelu ze szklanką whiskey w jednej ręce, a drugą głaskał szarego kota, leżącego na jego kolanach.

Jim uniósł brew przyglądając się gościom.
— Twój dramatyzm zaskakuje mnie mniej, niż ta kula futra. Skąd go wytrzasnąłeś? – zapytał, po czym podszedł do barku i nalał sobie alkoholu do szklanki.
Blondyn wzruszył niedbale ramionami, nie przestając gładzić sierści kota.
— Znalazłem. Możemy go zatrzymać?
Moriarty zamrugał, a potem powoli odwrócił się twarzą do Morana.
Zmierzył go uważnym spojrzeniem, napił się i w końcu odetchnął ciężko.
— A niech cię, Moran... – mruknął, siadając na kanapie.
Pisk radości Sebastiana sprawił, że przestraszony kot rzucił się do ucieczki, drapiąc go po twarzy i zostawiajac na niej cztery krwawe ślady.

Devil's Company |Moriarty&Moran|Where stories live. Discover now