Rozdział 21 - Reakcja

Start from the beginning
                                    

~*~


            Po obżarciu się po same brzegi jedzeniem, które znieśliśmy do rezydencji Milesów na wspólny wieczorek, leżeliśmy leniwie porozrzucani kolejno po wielkiej kanapie i fotelach w salonie, oglądając jakiś horror klasy Z i czekając aż Charlie łaskawie pozwoli nam wreszcie otworzyć prezenty. Jako gospodarz postanowił sobie, że otworzymy je dopiero o dziewiętnastej i ani chwili wcześniej. Pudełka i torebki świąteczne, stojące pod choinką wręcz wypalały w nas dziury i skomliły non stop, i kusiły, i prowokowały swoją cudowną aparycją... Ponad to film był kompletnie nudny, co tym bardziej skupiało całą moją uwagę na świecącym drzewku.
            - Już? - jęknęła przeciągle znudzona Minnie.
            - Nie – odparł niezwykle stanowczo szanowny pan gospodarz.
            - Już? - powtórzył Harry, chichocząc się jak niedorozwinięty, czyli jak zawsze.
            - Nie. - Miles twardo stał przy swoim.
            - To chyba już – mruknęłam niedbale, spodziewając się, że przebiliśmy tym barierę i dostaniemy swoje.
            - Jezu Chryste! - zawył poirytowany Charlie. - Tak, to teraz!
            Zerwaliśmy się z miejsc jak oparzeni i rzuciliśmy się w stronę choinki niczym jacyś szaleńcy, dopadając pierwszych lepszych paczek i sprawdzając, która jest czyja. W błyskawicznym tempie każdy miał swoje trzy podarunki, w moim przypadku dwa. I zaczęło się wielkie rozpakowywanie. Każdy pochłonięty swoją częścią, nie zwracał uwagi na resztę. Sprawdzając co dostałam od przyjaciół, nie bałam się tego, że w razie czego będę musiała udawać, że mi się podoba. Byłam pewna, że oba prezenty będą trafione, a nawet jeśli miałaby to być jakaś totalna głupota, to zawsze wiązałaby się z naszymi wspólnymi przeżyciami, a to się dla mnie liczyło najbardziej. Po kształtach domyśliłam się, że będą to płyta i książka, ale jakie, tego nie byłam w stanie przewidzieć. Po rozerwaniu papieru z pierwszej rzeczy, zaśmiałam się dość głośno na widok płyty One Direction, którą postanowił mi podarować Miles. Już myślałam, że jego portfel na tym nie ucierpiał, kiedy sięgnęłam po karteczkę z życzeniami, gdzie w post scriptum napisane było „Ten kutas nie chciał mi dać za darmo, musiałem za nią zapłacić! :/”, na co zareagowałam kolejną dawką śmiechu. Żeby było śmiesznie na płycie widniały autografy wszystkich członków zespołu i krótka dedykacja „Dla złodziejki szopów”, przez co odniosłam wrażenie jakby i oni byli częścią ów prezentu. Minnie natomiast postawiła na nieco „poważniejszą” rzecz i chyba nieźle się musiała wysilić, aby to dorwać bowiem podarowała mi jedną z książek Stephena Kinga z najprawdziwszym autografem, co było dla mnie czymś naprawdę wielkim zważywszy na to, że między innymi z jego dzieł czerpałam inspirację i to on był dla mnie autorytetem. Podziękowałam przyjaciółce za to, że wpadła na tak wyjątkowy pomysł, poprzez długi uścisk, po czym zerknęłam ukradkiem na Harry'ego, aby sprawdzić czy otworzył już największy ze swoich prezentów, czyli ten ode mnie. Płaski pakunek nadal leżał u jego boku i czekał na swoją kolej, kiedy tymczasem Styles czytał życzenia od Milesa i chichrał się pod nosem w ten swój specyficzny sposób. Z racji, że każdy był zajęty sobą, nikt nie zauważył, że przyglądam się brunetowi o wiele dłużej niż powinnam, przekraczając tym wszelkie normy. W końcu Harry sięgnął po ostatnią nierozpakowaną rzecz, a moje serce zabiło szybciej. Jak na szpilkach obserwowałam jak niedbale rozrywał opakowanie, a kiedy kawałek antyramy był już widoczny, chłopak zmarszczył brwi i zerwał resztę papieru jednym ruchem, odrzucając go na bok i nie spuszczając wzroku z prezentu ani na sekundę. Złapał antyramę w obie ręce i trzymając ją opartą o kolana, biegał wzrokiem po jej całej powierzchni. Na jego twarzy wciąż widniał ten sam grymas, ściągnięte brwi, nieco wykrzywione usta, zupełnie jakby zobaczył coś, co mu się nie spodobało i czego nie rozumiał. Zrobiło mi się gorąco i miałam wrażenie, że za moment zwymiotuję na tę stertę śmieci i świątecznych upominków. Czekałam aż się odezwie, tak cholernie się bałam, że zrobiłam coś durnego. Po jego wyrazie twarzy wydawało mi się, że fragmenty, które tam umieściłam obudziły w nim negatywne wspomnienia i zamiast go rozczulić i przypomnieć jak miło kiedyś spędzaliśmy razem czas i jakie piękne rzeczy stworzyliśmy, przypomniały mu o tym, jak burzliwie to wszystko się zakończyło.
            - Co to? - zagadnął Charlie, dając susa przez Minnie, ale prawdopodobnie niczego nie dojrzał, wnioskując po tym, że zaraz wstał i kucnął za Harrym, wyglądając mu przez ramię.
            W jednej chwili mina Harry'ego zmieniła się diametralnie. Z ów nieprzyjemnego grymasu przeszedł do lekkiego, przyjaznego uśmiechu i podnosząc wreszcie głowę, i patrząc na mnie odparł:
            - Ach, - westchnął ciężko, wkładając w to całe pokłady swego górnolotnego aktorstwa. - Totalnie dziewczyńska rzecz*.
            Zajęło mi to kilka dobrych sekund zanim zrozumiałam do czego to miało nawiązać, ale kiedy się zorientowałam, odprężyłam się niesamowicie i zaśmiałam się cicho.. Kto by pomyślał, że Harry pamiętał takie drobnostki.
            - Dzięki, Nance – dodał jeszcze, gdy Minnie i Charlie znów zajęli się sobą, a ja poczułam się znacznie, znacznie lepiej ze świadomością, że najwyraźniej mój prezent był jak najbardziej udany, bo sprawił, że znów miałam okazję doświadczyć cudownego, szczerego uśmiechu ze strony Harry'ego. Niczego więcej nie było mi wtedy trzeba.

            Siedziałam w salonie pośrodku kanapy i tępo gapiłam się w telewizor, oczekując na koniec świątecznej katorgi. Wszyscy biegali wokół mnie, zbierając po drodze ostatnie rzeczy i pakując je do swoich bagaży, krzycząc do siebie, siejąc zamęt i jak zwykle pozostawiając po sobie niewidzialny, ale jakże mocno odczuwalny hałas. Drugi dzień świąt minął jak z bicza strzelił na jedzeniu, leżeniu, jedzeniu, spacerku rodzinnym, podczas którego najadłam się więcej wstydu niżbym się najadła gdybym przeszła się po szkole nago i jeszcze raz na jedzeniu i leżeniu. A teraz Frittonowie zbierali się do wyjazdu w charakterystyczny dla nich sposób, czyli robiąc większy bałagan niż panował dotychczas. Wujek Greg jak to na niego przystało, spakował swoje manatki wczoraj wieczorem, a dziś zasiadł sobie wygodnie w fotelu mojego ojca i popijając herbatkę (gdyby nie to, że prowadził auto, zamiast kubka z Earl Greyem trzymałby szklankę z whisky), poczuł się jak pan i władca domu i przełączał kanały, co jakiś czas zatrzymując się tylko na tych, które go interesowały, kompletnie nie zważając na to, że oprócz niego w salonie byłam jeszcze ja i Lucy. Nawet się nie pokwapił, żeby pomóc żonie znieść walizki z piętra, co zakończyło się hukiem, na szczęście to nie Marry leżała pod schodami z połamanymi kończynami, a jej bagaż, czego dowiedziałam się z rozmów dochodzących z przedpokoju i kuchni. Mimo, że wujek Henry odwiózł dziadków do Manchesteru wczesnym rankiem w pierwszy dzień świąt i sam tam został, w naszej willi wciąż był przerost Frittonów bowiem kręciła się ich siódemka plus moi rodzice i ja.
            Spojrzałam na zegar z lekkim poirytowaniem. Obudzili mnie po dziewiątej pod pretekstem pomocy przy pakowaniu, a kiedy tylko się przy kimś zakręciłam to kazali mi znikać i nie przeszkadzać albo – w przypadku ciotki Charlotte i Jimmy'ego – przesadnie grzecznie mi podziękowano. Nie miałam ochoty tracić czasu na zastanawianie się gdzie tu była logika, więc pokręciłam się po mieszkaniu w poszukiwaniu miejsca dla siebie, ponieważ mój pokój także był oblężony. I tak oto wylądowałam w salonie z tym pajacem Gregiem i roztaczającą wokół siebie dziwną aurę Lucy, nudząc się niemiłosiernie i odliczając minuty do beztroskiej i błogiej ciszy, jaka nastanie po ich zniknięciu. Zarówno według zegara znajdującego się nad kominkiem, jak i według tego w moim telefonie rodzinka przekroczyła wyznaczoną sobie porę na wymeldowanie się z hotelu Mark & Fiona, a widząc ich postępy, śmiało mogłam się spodziewać, że będą urzędować tak kolejne pół godziny, więc ułożyłam się dość wygodnie na kanapie, zajmując całą jej powierzchnię i zważywszy na moje zmęczenie, starałam się opędzić od tego całego harmidru i zamknęłam oczy.
            - Greg! Lucy! Zbierajcie się! - dotarło do mych uszu, około jedenastej, ale nie wzdrygnęłam się na to, bo i tak nie dałam rady się odprężyć i nie odpłynęłam nawet na minutę, a to głównie za sprawą ostentacyjnego i upierdliwego śmiechu szanownego wujka. Podniosłam się do pionu i podreptałam do przedpokoju, gdzie znajdowali się wszyscy nasi goście, a gdy na miejscu nie miałam gdzie postawić nogi, przecisnęłam się przez nich i stanęłam na schodach, robiąc smutną minę, żeby pomyśleli, że przykro mi z powodu ich wyjazdu, kiedy w rzeczywistości w duchu odpalałam fajerwerki i przygotowywałam się do szalonego tańca triumfalnego z owocami na głowie. Po podziękowaniach za wspólnie spędzone, magiczne święta rozpoczęło się wielkie pożegnanie, a zaraz po nim oficjalne i uroczyste ulotnienie się. Cała zgraja Frittonów przekroczyła próg domu, wydostając się z jego wnętrza na grudniowy mróz, tym samym na dobre opuszczając mury mego grodu, świergocząc niepotrzebnie po raz setny „Papa”, „Do zobaczenia kiedyś tam” i inne tego typu rzeczy. W momencie, gdy ciotka Marry zamknęła za sobą drzwi, po całym domu rozpłynęła się ów wyśmienita, wyborna, tak długo wyczekiwana, przepyszna dla mych uszu cisza. Wszechobecny spokój uderzył we mnie ze wszystkich stron i otulił swoją mięciutką kołderką. Uprzednio powiadamiając rodziców o swoich planach, wolnym krokiem podążyłam do swojego królestwa, gdzie bezstresowo i jedwabiście ułożyłam się w swoim łóżeczku, które o dziwo wydawało mi się wtedy jakoś nader wygodne. Opuściłam powieki i uśmiechając się subtelnie do samej siebie, nareszcie mogłam się zrelaksować. Oto nadeszło moje upragnione rozluźnienie. Ten ład i porządek, ta harmonia i równowaga były tak przyjemne, że pochłonęły mnie w całości, doszczętnie i ani mi się śniło od nich opędzać, bo właśnie tego potrzebowałam przed sylwestrem i trzema burzliwymi dniami w Londynie, które miały nastać lada chwila.


 

Ach, totalnie dziewczyńska rzecz* - Odsyłam do rozdziału pierwszego i sceny, w której Harry i Nancy się poznają.

The Hesitate | h. s. ZAWIESZONEWhere stories live. Discover now