07. Taniec dwóch samotności

Zacznij od początku
                                    

- Nic, po prostu chcę pobyć sama! - odkrzyknęłam, rzucając się na łóżko.

Mama jeszcze chwilę próbowała wejść do pokoju, ale po którejś z rzędu próbie poddała się i odeszła. Wiedziałam, że mam przechlapane; szlaban mogłam wyczuć nosem, ale w tamtym momencie miałam to serdecznie i w dodatku głęboko gdzieś.

- O Boże! Uderzyłam Adriena Agresta! - zawołałam płaczliwie, wbijając twarz w poduszkę.

- Marinette! - Do moich uszu dobiegł głos Tikki, która musiała wydostać się z mojej torby i podlecieć do łóżka. - Spójrz na mnie! Jak się nie opanujesz, może zawładnąć tobą akuma!

Posłusznie zdjęłam poduszkę z twarzy, spoglądając na przyjaciółkę zapłakanymi oczami.

- Wszystko będzie dobrze - dodało kwami, próbując mnie uspokoić.

- Pewnie masz rację - mruknęłam w odpowiedzi, czując, jak moje mięśnie się powoli rozluźniają, aż przypomniałam sobie jeszcze jedną rzecz.

- Przecież ja mu wyznałam, że go kocham! - zapiszczałam, otwierając oczy tak szeroko ze zdumienia, że miałam wrażenie, jakby zaraz miały wypaść. - O mój Boże, o mój Boże, co ja teraz zrobię? - mamrotałam w kółko, kołysząc się na łóżku w przód i w tył.

Tikki więcej się nie odezwała, a właściwie zniknęła gdzieś w pokoju, najprawdopodobniej chowając się przed moimi kolejnymi jękami i napadami histerii.

Powiedziałam Adrienowi, że go kocham, po czym kilkukrotnie przywaliłam mu w pierś. Co jest ze mną nie tak, do diaska?!

Do moich uszu doleciał dziwny dźwięk skrobania w drewno nad moją głową, sprawiając, że wreszcie wyrwałam się z szoku spowodowanego dzisiejszymi wydarzeniami i pośpiesznie podniosłam się z łóżka, spoglądając podejrzliwie na wejście na balkon. Po chwili skrobanie się powtórzyło. Niepewnie wygramoliłam się z łóżka i na palcach podeszłam do biurka, chwytając metalową lampkę. Zważyłam ją w dłoniach, żeby przypadkiem nie była zbyt lekka, jeśli musiałabym przyłożyć nią rabusiowi w głowę. Ponownie na palcach przedostałam się na wyjście na balkon i wolnym ruchem otwarłam klapę dachową. Rozejrzałam się dookoła powoli, trzymając wysoko lampę w pogotowiu, jeśli ktoś zechciałby mnie zaatakować z nienacka. Kątem oka zauważyłam ruch z prawej strony i bez zastanowienia rzuciłam lampą w tamto miejsce, krzycząc "A masz, złodzieju" z całej siły. Mój rzut musiał dosięgnąć celu, bo usłyszałam głosny huk i zaraz po tym jeszcze głośniejsze syknięcie z bólu i przekleństwo. A głos ten był dziwnie znajomy.

- Marinette, to ja! - Do moich uszu doleciał męski, lekko poirytowany krzyk.

- Czarny Kot? - zawołałam, wychodząc na taras. Szybko podbiegłam do chłopaka kulącego się w kącie i pocierającego obolałą głowę. - Co ty robisz?! Mogłam cię zabić tą lampą! - zawołałam i z wściekłości walnęłam go pięścią w ramię.

Co ja miałam dzisiaj z tym biciem ludzi?!

- Au! Za co znowu?! - odkrzyknął chłopak, teraz już pocierając i głowę, i ramię.

- Za głupotę - odparowałam, przewracając oczami. - I za straszenie mnie po nocach. Po raz kolejny zresztą.

- Przepraszam - mruknął ugodowo, spoglądając na mnie z poczuciem winy. - Po prostu chciałem sprawdzić, jak się czujesz.

Łypnęłam na niego podejrzliwie, zastanawiając się, czy wie, co się dzisiaj wydarzyło w szkole, a jeśli tak to skąd.

- Wszystko w porządku - oznajmiłam wolno, starając się, aby smutek nie pobrzmiewał w moim głosie. - A co?

Kot spojrzał na mnie przeciągle, zatrzymując swój wzrok na chwilę na moich ustach. Udawałam, że tego nie zauważyłam dla dobra nas obojga.

- Po prostu martwiłem się o ciebie - oświadczył po chwili milczenia. - Dawno się nie widzieliśmy i byłem ciekawy, co słychać.

Czarny Kot wzruszył ramionami i uniósł głowę, zatrzymując wzrok na nocnym niebie.

- Kiedy mnie nie było, myślałem o tobie za każdym razem, gdy spoglądałem w gwiazdy - wymamrotał ledwo słyszalnie, a moje policzki rozpaliły się krwistą czerwienią.

- Kiedy zasypiałem, zastanawiałem się, jak minął ci dzień albo o czym śnisz w nocy - kontynuował, nawet nie patrząc na mnie. Słuchałam go oczarowana, lekko niedowierzając temu, co się właśnie działo. - Myśl o tobie dodawała mi otuchy za każdym razem, gdy tego potrzebowałem.

Wpatrywałam się w chłopaka, nie odzywając się ani słowem. Jedyne, co przyszło mi przez myśl, to że Czarny Kot jest równie samotny jak ja. Dwie samotności, które tańczyły ze sobą każdej nocy, by o poranku odepchnąć się w obawie o pochłonięcie. Gra przyciągania i oddalania; bliskości i samotności, która nieustannie toczyła się między naszą dwójką od czterech lat.

Zanim zdążyłam się zastanowić, czy to dobry pomysł, przysunęłam się jeszcze bliżej, przytulając się ciasno do chłopaka. Ponownie do mojego nosa doleciał zapach tak znajomy, że mogłabym go wyczuć w tysiącu innych. Blondyn jednak tym razem nie zastygł w bezruchu, zamiast tego momentalnie objął mnie ramieniem, przyciągając jeszcze bliżej siebie.

- Zapewne dziwnie to zabrzmi - mruknął Kot w moje włosy i zaśmiał się niepewnie - ale bardzo się cieszę, że cię znam.

I ponownie, nie zastanawiając się długo nad konsekwencjami, mogłabym rzec pod wpływem chwili, podniosłam się lekko na łokciach i złączyłam nasze usta w lekkim pocałunku. Wargi Kota były ciepłe i zadziwiająco miękkie, a ich smak przypominał mi miętowe lody. Po chwili niepewności, chłopak oddał mi pocałunek, delikatnie przygryzając moją dolną wargę. Moje ciało zalała fala rozkoszy, a z ust wydostało się ciche westchnięcie.

Czarny Kot, słysząc to, momentalnie się odsunął, patrząc na mnie z niepokojem.

- Bolało cię? - wyszeptał i przyłożył dłoń do mojego policzka, czule go głaszcząc.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, ponieważ dostrzegłam nagły rozbłysk białego, jaskrawego światła i następujący po nim diabelnie głośny huk.

Razem z Czarnym Kotem wymieniliśmy szybkie spojrzenia: chłopak przepraszające, ja rozumiejące sytuację. Po sekundzie blondyn już skakał po dachach kamienic.

- Marinette? - spytała nagląco Tikki, która pojawiła się w moim polu widzenia.

- Do dzieła - odparłam, posyłając jej lekki uśmiech. - Tikki, kropkuj!

Wiatr rozwiewał moje włosy, kiedy mknęłam w kierunku pulsującego światła. Kilkanaście metrów przed sobą dostrzegłam czarną sylwetkę wdzięcznie przeskakującą z dachu na dach. Fala gorąca zalała moje ciało na ten widok i wspomnienie pocałunku, a moja ręka omsknęła się przy rzucaniu jojo. Niefortunnie wylądowałam na kominie, boleśnie uderzając się w bark. Syknęłam z bólu, łapiąc się za obolałe miejsce.

- Marinette, skup się! - napomniałam się karcąco.

To nie był odpowiedni czas ani odpowiednie miejsce na dziewczęce emocje. Pospiesznie wyrzuciłam jojo i po chwili bezszelestnie wylądowałam koło Czarnego Kota bacznie wpatrującego się w olbrzymią, promieniującą światłem, skrzydlatą istotę.

Miraculum: Stay with meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz