Rozdział 5 - Niespodzianka

Start from the beginning
                                    

- Powiedziałam jej, że do niej zadzwonisz – dodała na koniec mama, jakby z poczuciem winy. Czując jak ciśnienie we mnie rośnie, nie odzywając się już, opuściłam pomieszczenie.


            Po raz kolejny tego dnia zastanawiałam się czy zachowałam się prawidłowo. Moja reakcja na słowa mamy była wręcz szczeniacka i niedojrzała. Było mi z tym trochę głupio. W końcu wciąż lubiłam Anne, pomimo mojej nienawiści do Harry'ego. Nie mogłam przecież winić jej za postępowanie jej syna, jednakże praca w ich domu naprawdę nie wydawała mi się najlepszym pomysłem. Po upływie tego całego czasu, wciąż wzbudzał on we mnie nieprzyjemne odczucia, a teraz, gdy wreszcie doszłam do siebie wolałam nie zbliżać się do tego miejsca. Stylesa miałam daleko, daleko za sobą, a wejście do jego domu byłoby równoznaczne z powrotem wszystkich niemiłych wspomnień, które z tak wielkim wysiłkiem starałam się wypędzić ze swojej głowy przez niemalże pierwszy rok po tym cyrku. Gdy wówczas przestałam się u nich pojawiać, relacje między mną a Anne zelżały, rozmawiałyśmy coraz mniej. Mijając się na ulicach rzucałyśmy w swoją stronę jedynie „dzień dobry”, chociaż Anne czasem wyglądała jakby chciała przystanąć i zamienić ze mną kilka słów. Jednak, kiedy kariera Harry'ego zaczęła nabierać tempa, kobieta miała coraz więcej na głowie, nie wyrabiała z pracami domowymi, w związku z czym coraz częściej zaglądała do naszego skromnego Laundrer zrobić małe pranie. Wtedy ponownie zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać. Na początku z wielkim dystansem, począwszy od krótkich rozmów na tematy przyziemne, ostatecznie skończywszy na bardziej otwartych konwersacjach. Nie chciałam mówić jej za wiele, bo bałam się, że zechce podzielić się tym ze swoim starszym synem, o którym notabene nie śmiała wspomnieć ani razu przez ostatnie dwa lata. Niekiedy spotykałam ją gdzieś w mieście i czasami owe spotkania nie kończyły się wyłącznie na powitaniu, jak niegdyś. Szczególnie, gdy był z nią wtedy Willy. Czteroletni, energiczny chłopiec, który na mój widok zachowywał się, jakby dostał zastrzyk z adrenaliną. Zawsze wysyłał mi szeroki, pełen radości uśmiech i przybijał piątkę, czym poprawiał mi humor, gdy wracałam do domu po ciężkim dniu w szkole. Czułam, że opieka nad nim nie byłaby wielkim wyzwaniem, ponieważ William należał do niewielkiego grona dzieci nie miewających  zbyt częstych kaprysów i humorków, przez co przebywanie z nim byłoby nieco łatwiejsze. Ponadto był całkiem mądry i bystry, jak na swój wiek. Interesował się wszystkim, co związane z kosmosem, znał nawet nazwy największych księżyców Saturna, co było całkiem imponujące zważywszy na fakt, iż miał zaledwie cztery lata. Oferta brzmiała absolutnie kusząco, opieka nad dzieckiem w popołudnia, łatwe pieniądze. Nie pasował tylko ten jeden „szczegół”.

            Zerknęłam przelotnie na stos książek leżących na stoliku przy moim łóżku. Już dawno powinnam mieć przeczytaną przynajmniej połowę z nich, lecz wciąż zwlekałam. Co prawda od egzaminów końcowych dzieliło mnie kilka miesięcy, ale jeśli liczyłam na dostanie się na Oxford już w wakacje powinnam była zacząć naukę. Presja ze strony rodziny momentami była ciężka do zniesienia. Choć świetnie znali odpowiedź na pytania dotyczące tego, co zamierzam robić po szkole średniej, gdzie udam się na studia, a także jakie przedmioty będę zdawać na egzaminach, nieustannie mnie nimi zasypywali przy każdej okazji. Rzucali też swoje niepotrzebne rady, które wpuszczałam jednym uchem, a wypuszczałam drugim. Natomiast, gdy tylko wspominałam coś o książce spotykałam się ze sceptycznymi uwagami. W zasadzie była odrobina racji w tym, że powinnam się skupić na przygotowaniach do testów, bo i one po części miały doprowadzić mnie do bram kariery pisarskiej. Tymczasem zamiast wkuwać regułki, uczyć się cytatów Shakespeare'a i czytać obowiązkowe lektury, ślęczałam godzinami nad włączonym komputerem i pisałam swoją pierwszą powieść. Nie wspominając już nawet o wycieczkach do wydawnictw, które nie tylko zabierały pieniądze, a również czas.

            Późnym wieczorem, gdy po spędzeniu kilku godzin na pisaniu zdecydowałam się na drzemkę, ktoś brutalnie mnie z niej wyrwał. Pierwszy dzwonek do drzwi zignorowałam, mając szczerą nadzieję, że mama raczy otworzyć i oddelegować delikwenta jak najdalej od naszej posiadłości. Złośliwy dźwięk dotarł do mych uszu ponownie, a zaraz po nim kolejny. Wyglądało na to, że byłam sama w domu i niestety musiałam pofatygować się osobiście, aby zmierzyć się z natarczywym gościem. Kiedy otworzyłam drzwi ze skwaszoną miną moim oczom ukazał się przeszczęśliwy Charlie z butelką szampana w jednej ręce i czarnym balonem w drugiej.
- Banzaii! - wrzasnął z werwą. Wykrzywiłam się w zabawny sposób.
- Cześć, Charlie – rzekłam bez jakiegokolwiek entuzjazmu. W końcu dopiero co podniosłam się z łóżka. Mój mózg raczej odmawiał współpracy.
- Komitet do spraw celebracji gotów do świętowania! - oznajmij wesołym tonem, unosząc w górę prezenty, które trzymał w rękach.
- Świętowania czego? - mruknęłam pod nosem nadal bez większych emocji.

The Hesitate | h. s. ZAWIESZONEWhere stories live. Discover now