17.

773 36 57
                                    

Nie odpowiadam za waszą psychikę po przeczytaniu tego rozdziału.

I nie wiem, co znajdowało się w mojej głowie, kiedy go pisałam, ale nie mam najmniejszej ochoty próbować go zmieniać, więc niechaj tak będzie. 

Wakacje zawsze, ale to zawsze przelatywały mu gdzieś między palcami, ale myślał, że teraz, kiedy nie chodził już do szkoły, a zaczął pracę będzie nieco inaczej. Oczywiście, że nie było inaczej, chociaż tak naprawdę nie miał żadnych wakacji. Jedynie weekendy miewał wolne od pracy i to też nie zawsze. Zwykle brał po prostu więcej godzin za te wszystkie osoby, które miały urlop. On go nie potrzebował. I tak nie miał żadnych planów, a siedzenie w domu nie było tym, czego potrzebował. Niestety we wrześniu wrócił jedynie do ośmiu godzin dziennie, ale to nie było takie złe. Praca po dziesięć, a czasem nawet dwanaście godzin przez dłuższy czas porządnie go wymęczyła. Zresztą Jay również się to nie podobało.

To był jeden z tych dni w których nie miał ochoty na konfrontacje ze światem, więc cieszył się, że była niepracująca dla niego sobota. Do popołudnia leżał w łóżku, wpatrując się w spływające po szybie kropelki deszczu. Pogoda po raz kolejny idealnie dopasowała się do jego nastroju, wprowadzając go w jeszcze większą melancholię. Dziwił się, że najmłodsze bliźniaki ani dziewczyny jeszcze nie wpadły do jego pokoju, ale to mogła być właściwie sprawka Jay, która dwie godziny wcześniej przyszła do niego pytając czy wszystko jest w porządku. Potwierdził, choć wcale tak nie było i jego mama doskonale o tym wiedziała. Powiedział jej, że chce pobyć sam, więc prawdopodobnie to ona zabroniła dzieciakom do niego zaglądać. W innym razie na pewno nie byliby tak wyrozumiali.

Wybiła trzecia, gdy wreszcie podniósł się z łóżka. Za oknem już nie padało, ale deszcz byłby akurat najmniejszym problemem. Leniwie wciągnął na siebie dresy i za dużą bluzę, chowając swoje nieułożone włosy pod kapturem, zabrał telefon, słuchawki i zszedł na dół.

- Idę się przejść. - było wszystkim, co powiedział za nim wyszedł z domu.

Jay z pewnością odprowadziła go zmartwionym wzrokiem do samych drzwi, ale nie chciał nawet tego sprawdzać.

Włożył do uszu słuchawki, dłonie wciskając w kieszenie i ruszył przed siebie, nie zastanawiając się nad tym gdzie tak właściwie zmierza, aż w końcu dotarł do opuszczonego placu zabaw. Nie szczególnie go to zdziwiło. Ostatnimi czasy często tu przebywał. Pchnął zardzewiałą furtkę, opadając na jedną z ławek. Spojrzeniem omiótł cały teren. Nic się nie zmieniło, ale dlaczego by miało? Nie sądził, że ktokolwiek tu przychodził. Większość osób raczej unikała tego miejsca uważając je za zbyt straszne. I nie mógł się dziwić. Nie sądził, by mieszkańcy tej części Londynu nie znali historii tego miejsca.

Kiedyś przychodził tu sam, potem przez dłuższy czas wraz z Harrym, a teraz znów jest sam. Czasem żałował, że pokazał mu to miejsce. Każda rzecz przypominała mu o chłopaku. Karuzela na której siedzieli, gdy opowiadał mu legendę o dwóch siostrach. Huśtawki na których rozhuśtywali się najwyżej jak tylko mogli, później zeskakując z nich na piasek, co zwykle doprowadzało do tarzania się w nim i głośnym śmiechu, a kończyło namiętnymi pocałunkami przerywanymi dopiero, gdy zabrakło im tchu. Czasem zupełnie zapominając o legendzie dotyczącej tego miejsca, leżeli obok siebie na trawie do późnych godzin nocnych, próbując dostrzec gwiazdy lub wpatrując się w księżyc, który kilka razy był świadkiem ich miłosnych uniesień.

Przymknął powieki czując zbierające się w oczach łzy. Nie chciał płakać. Wylał już zbyt dużo łez, ale to było silniejsze od niego, a High hopes lecąca w słuchawkach nie pomagała, więc wyciągnął je, chowając do kieszeni bluzy. Czuł się pusty, wyprany z jakichkolwiek emocji, ale łzy i tak spływały w dół policzków, znikając gdzieś pod bluzą, jakby nigdy ich tam nie było. Ale były. Zostawiały po sobie ślady nie tylko na policzkach, ale i złamanym sercu. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie tak bardzo przeżywać rozstanie, bo nigdy też nie spodziewał się, że będzie w stanie kogokolwiek pokochać tak mocno. To było czymś odległym. Czymś, co widział jedynie na filmach, a potem to faktycznie się stało. Poznał Harry'ego i nawet jeśli to nie była miłość od pierwszego wejrzenia w co szczerze mówiąc w dalszym ciągu nie wierzył to zdecydowanie to była miłość. W tym momencie był pewny, że taka, która zdarza się jedynie raz w życiu. A teraz ją stracił. Nie ze swojej winy, ale to nie sprawiało, że bolało mniej. Bo to Harry był tym, który - mimo strachu - jako pierwszy go pocałował. To on wszystko zapoczątkował. I on wszystko zakończył.

My happiness' name is your nameWhere stories live. Discover now