4th dec × mistletoe and vine

807 51 26
                                    

G. Schlierenzauer & T. Morgenstern

Święta to wyjątkowy czas. To czas zadumy i wspomnień, ale też szczęścia, zabawy oraz miłości. Ta ostatnia w szczególności kojarzyła mi się z tym okresem.

Od zawsze w tych dniach otaczany byłem przez rodzinę i przyjaciół, którzy dawali mi w prezencie ogrom miłości. Kiedy zacząłem skakać na poważnie, czasem zostawałem zmuszony, aby opuścić rodzinny dom i spędzić wigilię w całkiem obcym miejscu z, na początku, całkiem obcymi ludźmi.

Podczas moich pierwszych lat spędzonych w kadrze, nie miałem z resztą zespołu jakichś bliższych relacji. W zasadzie czułem się jakoś wyobcowany. Podejrzewam, że oni wcale nie chcieli, żebym się tak czuł, ale było to skutkiem tego, iż byłem z nich wszystkich najmłodszy. Bo jakie tematy do rozmowy z nastolatkiem mogliby znaleźć dorośli faceci? Tak więc w każdą wigilię po podzieleniu się opłatkiem, gdy zasiadaliśmy do stołu i całe pomieszczenie zaczynał wypełniać gwar rozmów, ja siadałem cicho w rogu stołu i nawet nie myślałem, żeby się odezwać. Tęskniłem jak cholera za tymi rodzinnymi wigiliami, na których zawsze dostawałem ogrom miłości i byłem gotów oddać wszystko bylebym tylko mógł znów tam wrócić, ale jak bardzo bym nie chciał, nie mogłem tego zrobić. Bo co pomyśleliby chłopacy? Co jeśli w ogóle przestaliby zawracać na mnie uwagę? Dlatego też mimo mojej niechęci, musiałem zostawać w tych dniach razem z nimi.

Moją pierwszą kadrową wigilię spędziłem jako cień i nic nie zapowiadało, że kolejna będzie wyglądać lepiej. Przez ten rok z zagubionego szesnastolatka zmieniłem się w tak samo, a może nawet bardziej zagubionego siedemnastolatka. Wtedy przy stole nadal byłem tylko statystą, do czasu...

Dwudziesty czwarty grudnia był tym dniem, w którym trener zdejmował z nas wszystkie jedzeniowe zakazy. Mogliśmy jeść co chcieliśmy i ile chcieliśmy, jednak musieliśmy liczyć się z tym, że trening kolejnego dnia będzie dwa razy dłuższy i bardziej intensywny niż zwykle. Wtedy nie przeszkadzało nam to ani trochę, w obliczu możliwości zajadania się ulubionymi daniami, konsekwencje nie były dla nas ważne. Jak głupi zajadaliśmy się wszystkimi potrawami, których nie mogliśmy spożywać na codzień. Największym zainteresowaniem wśród nas cieszyły się polskie pierogi. Uwielbiałem Polaków za to, że wymyślili coś tak wspaniałego jak pierogi, które dosłownie mógłbym jeść bez końca. Jednak po zjedzeniu dziewiątego, doszedłem do wniosku, że chyba już wystarczy. Co prawda one nadal wyglądały tak pięknie i patrzyły na mnie, wołając: "zjedz nas", ale nie mogłem, bo czułem, że po zjedzeniu jeszcze choć jednego, nie dam rady nawet doturlać się do mojego pokoju. Podczas gdy próbowałem podjąć decyzję czy wciskać w siebie kolejnego pieroga, czy może na tym już zakończyć, dosiadł się do mnie nie kto inny jak Thomas Morgenstern. Osoba, z którą według mediów miałem piekielnie złe stosunki. Jak to się miało do prawdy? Nijak...

Nie powiem, że nie byłem zdziwiony. W końcu po co mistrz olimpijski miałby dosiadać się do jakiegoś zwykłego nastolatka, który niczym nie odróżnia się od milionów innych. Jednak Thomas znalazł jakiś powód. Wesoło i beztrosko rzucił jakiś pierwszy lepszy temat do rozmowy, jakbyśmy codziennie odbywali takie pogawędki. Byłem bardzo speszony, więc odpowiadałem mu tylko półsłówkami i do teraz dziękuję Bogu za to, że się przez to nie zraził, tylko wytrwale brnął w tę rozmowę. Może on tego nie wiedział, ale bardzo pomógł mi tym malutkim gestem, byłem mu za to okropnie wdzięczny.

Następne święta wyglądały zupełnie inaczej. Morgi dołożył wielu starań, żebym zaklimatyzował się w drużynie i o dziwo, udało się. Tym razem w dyskusjach przy wigilijnej kolacji uczestniczyłem i ja. W niektórych momentach śmiałem się do rozpuku, omało nie dławiąc się pierogami, którymi dalej zajadałem się bez umiaru. Bawiłem się tak świetnie, że koniec końców od stołu odchodziłem jako jeden z ostatnich. Razem ze mną został tylko Thomas, z którym akurat dzieliłem pokój. Po kolejnych kilkunastu minutach rozmowy zorientowaliśmy się, że dochodzi już druga. Wino, które sączyliśmy w trakcie konwersacji zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach, przecież nie wypiliśmy całej butelki...

We wspaniałych humorach i bardzo roześmiani podnieśliśmy się z miejsc i ruszyliśmy w stronę naszego pokoju. Ilość alkoholu, który wypiliśmy nie była imponująca, ale zważając na naszą niską wagę i to jak rzadko spożywaliśmy napoje wyskokowe, wystarczyło to, żebyśmy mieli niemałe problemy ze stabilnym ustaniem na nogach, a co dopiero mówić o chodzeniu... Szliśmy obok siebie, co chwilę się o siebie obijając. Nie powiem, było ciężko. Wszystko dookoła mnie jakby wirowało, a obraz Thomasa był lekko zamazany. Przyznam, że nie pamiętam wielu szczegółów z tamtej nocy. Jednak jednego momentu nie zapomnę do końca życia.

Jako iż byłem tylko osiemnastoletnim chłopakiem, do tego skoczkiem narciarskim, był to jeden z moich pierwszych kontaktów z alkoholem. Nie ma co się dziwić, że tak bardzo na mnie zadziałał. W zasadzie nie wiem czy Thomas także był tak mocno wstawiony, nie pamiętam tego. Szliśmy oparci o siebie, kiedy potknąłem się o własne nogi i zacząłem lecieć przed siebie. To nie był jeden z tych pięknych lotów zakończonych telemarkiem. Już przygotowywałem się na twarde lądowanie na twarzy, gdy poczułem jak ramiona nikogo innego jak Morgiego oplatają mnie w pasie. Dla pewności, że nie przeżyję spotkania z podłogą, kurczowo złapałem się jego koszuli.

– Spokojnie – zaśmiał się. – Spójrz do góry – uśmiechnął się szelmowsko.

Poszedłem za jego poleceniem i zadarłem głowę ku górze. Nad nami wisiała jemioła. Głupi krzak, od którego wszystko się zaczęło. Gdy spuściłem głowę, moje usta od razu zostały zaatakowane przez te starszego. Z zaskoczenia nie wiedziałem co zrobić, więc stałem nie robiąc nic. Kiedy pierwszy szok minął, a ja uświadomiłem sobie co właśnie się dzieje, poczułem jak rumieniec wpływa na moje policzki. Póki blondyn nie przestał, zacząłem nieśmiało oddawać pocałunek, jednak ten szybko został przerwany. Thomas tylko posłał mi przyjazne spojrzenie, odwrócił się i zaczął iść w stronę naszego pokoju, a ja bez słowa podążyłem za nim. Czułem jakby przez tę sytuację cały alkohol wyparował z mojej krwi.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ta sytuacja zmieni całe moje życie. Nie wiedziałem też, że właśnie wtedy gdzieś w naszych sercach zaczęło kiełkować malutkie, ledwo widoczne uczucie - miłość, która podlewania i starannie pielęgnowana zmieniła się w silne uczucie, które jest w stanie przetrwać wszystkie przeciwności losu.

Cały czas dziękuję w duchu osobie, która tamtego wieczora postawiła nam na stole butelkę wina oraz osobom, które dekorowały tamto pomieszczenie. Jemioła została powieszona w idealnym miejscu.

Wszytsko to przez głupi krzak.

{1027 słowa}

🎄🎁🎄🎁🎄🎁🎄🎁🎄🎁🎄🎁🎄🎁

Jeszcze nie napisałam wszystkich shotów, ale już teraz mogę powiedzieć, że to mój zdecydowany ulubieniec jeśli chodzi o tę książkę 🙈

All I want for Christmas - ski jumping one shots - christmas series 19'Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang