Rozdział 7. Ząbkami Floriana i zręcznymi palcami Bane'a

1.9K 180 135
                                    


Nie spałem całą noc i nie zbudziłem nikogo, aby przejął po mnie wartę. Cały czas siedziałem pod zadaszeniem na zewnątrz, dygocząc z zimna i, co w ogóle mnie nie zdziwiło, od płaczu.

Gdyby tamtej nocy ktoś nas zaatakował, nie jestem pewien, czy zdołałbym coś z tym zrobić. Rano byłem przemarznięty, z oczami napuchniętymi tak, że ledwo widziałem i czerwonymi policzkami. Szczypały nieprzyjemnie, doprowadzając mnie do białej gorączki, a ta z kolei przynosiła jeszcze więcej łez bezsilności. To było jak błędne koło, którego nie umiałem przerwać.

Jeszcze raz wziąłem prysznic, chyba tylko dlatego, że mogłem i żeby zniknąć jeszcze na chwilę z oczu moim towarzyszom. Nawet Poppy wyglądała tak, jakby mi współczuła. Tylko Magnus nie zwracał na mnie uwagi, zajęty zabawianiem bliźniąt i Alice. Opowiadał im o mnie, co wywnioskowałem z okrzyków "Wow! Łuk!" i "Promyczek" używanych w różnych konfiguracjach, głównie prześmiewczych z jego strony.

Zaniepokoiłem się, kiedy wycierając ręcznikiem włosy, już ubrany (!!!), usłyszałem pukanie do drzwi. Florian uniósł głowę, nagle blady i nerwowy. Zaborczym gestem przygarnął do siebie na wpół śpiącą Alice.

Rzuciłem się w stronę swojej spinki, natychmiast przekręcając słoneczko. Łuk pojawił się w moich dłoniach.

- Cicho! - syknąłem do wszystkich. - Poppy, Hattie, spakujcie nas. Magnus... - Spojrzałem niepewnie na Bane'a, rumieniąc się mocno.

Czarownik zrozumiał mnie dobrze. Złapał za swoje sztylety, gotów do ataku w mgnieniu oka.

Pukanie się powtórzyło. No patrzcie, jaki kulturalny!

Podszedłem do drzwi i otworzyłem je z tak uroczym uśmiechem, na jaki tylko umiałem sobie pozwolić, czując strach.

- Tak? - zapytałem, ale zanim zdążyłem choćby pisnąć słowo, Magnus pociągnął mnie za siebie, zasłaniając własnym ciałem.

Zbladłem, kiedy mgła opadła, poddana mocy Bane'a.

Dzieci pisnęły, kuląc się przy Florianie. Mały satyr stał do nich tyłem, rozpościerając przed nimi ramiona, jednak ja nie umiałam się na tym skupić. Wzrok mi się rozjechał, a ręce trzęsły się tak bardzo, że omal nie upuściłem łuku. Strzała ze znalezionego ołówka wypadła, odbijając się sprężyście od podłogi i wpadając pod łóżko.

Przede mną stała Arachne. Matka wszystkich pająków. Wysoka na dwa metry, z kobiecym torsem, ukrytym pod elegancką koszulą i marynarką. Poniżej jednak miała pajęczy odwłok i osiem obleśnych, stawonogich odnóży.

Magnus skoczył do przodu, atakując z dziką furią. Arachne cofnęła się do tyłu, wypadając na patio, zaskoczona tak szybką reakcją.

- Mags...! - sapnąłem cicho, kiedy pajęczyca uderzyła go w bok. Zniknął mi z oczu.

Opanowałem drżenie na tyle, aby opaść na kolana, nerwowo szukając strzały. Znalazłem ją i napiąłem łuk. Nie zdążyłem jednak wycelować dobrze i strzała świsnęła obok odwłoku Arachne, nie robiąc jej żadnej krzywdy.

Magnus pozbierał się i natarł na potworzycę, tnąc wściekle. To już nie przypominało tańca. Jego ruchy były inne, było w nich więcej determinacji niż przy poprzednich walkach, których byłem świadkiem. Przypomniałem sobie jedną sytuację na obozie, kiedy mały pajączek postanowił usiąść na moim łuku. Magnus musiał to pamiętać. Wiedział, że się ich boję równie mocno, co dzieci Ateny.

Znalazłem więcej amunicji i zmusiłem własne nogi do ruchu. Z początku ociężale, jeden krok, ale kiedy powietrze przeciął jęk bólu Magnusa, wybiegłem na zewnątrz, gnany nieznaną mi dotąd potrzebą.

MangoWhere stories live. Discover now