Rozdział 6. Jesteś zazdrooosnyyy!

1.5K 174 65
                                    


Ruszyliśmy przed siebie. Ja szedłem na końcu, kuśtykając nieco, Florian prowadził, a Magnus co jakiś czas doskakiwał do któregoś z dzieci, pomagając, kiedy się potykali. Każde z nich było zmęczone i ledwo sobie radzili. Zaproponowałem, że któryś z nas poniesie Alice, ale Poppy się nie zgodziła.

Była... Irytująco przewidywalna. I irytująca w ogóle. I w pewnym sensie, bardzo, bardzo pewnym sensie, ją rozumiałem. Sam zachowałbym się podobnie, gdyby chodziło o moich towarzyszy.

Florian w końcu zrezygnował z krążenia bez celu po lesie (podejrzewam, że chodziło w dużej mierze o moją ranę, której połówka batonika nie zdołała uleczyć, a ja nie ryzykowałem bardziej, w zbyt dużej ilości nektar i ambrozja mogłyby zrobić z mojego ciała popiół, a ja musiałem zachować zdrowy osąd i trzeźwy umysł) i weszliśmy na wzgórza. W oddali majaczyły domostwa ludzkie, dobrze widoczne z podwyższenia. Florian poinformował nas, że to Glastenbury. Na mapie, którą wciąż miałem w kieszeni, widziałem, jak paskudnie daleko wciąż mieliśmy do domu.

Chejron mówił o siódemce herosów, ale my znaleźliśmy jedynie piątkę. W obliczach dzieciaków widać było żałobę. Milczącą i chłodną, ale jednak, dlatego właśnie unikałem zadawania zbyt wielu pytań. Właściwie w ogóle milczałem, tylko raz czy dwa konsultując z satyrem nasze kolejne kroki.

- Moglibyśmy wrócić do samochodu - odezwał się Magnus, kiedy przeskakiwaliśmy przez płot jakiegoś pastwiska. Pomógł jednemu z bliźniąt z Alice, a potem mi, choć próbowałem opędzić się od jego dotyku.

- Nic nam to nie da - burknąłem, wracając do analizowania mapy. - Z Bennington powinniśmy mieć połączenie bezpośrednio do Nowego Jorku.

- I tak tam nie dotrzemy do wieczora - zauważył Magnus, zaglądając mi przez ramię.

Zarumieniłem się, czując jego oddech na odsłoniętej szyi i pospiesznie poprawiłem kołnierz kurtki.

- Powinniśmy spróbować... W terenach wiejskich nie jest bezpiecznie...

- A w mieście niby jest? - sarknął Magnus, wywracając oczami. - Różnica taka, że tu zaatakuje nas cyklop, a tam gorgony albo empuzy.

Przez chwilę patrzyłem na niego z zaskoczeniem. Jego wiedza nieodmiennie mnie zaskakiwała. Przywykłem zbyt mocno do tego, że kiedy trafił do obozu nie wiedział praktycznie nic o swoim dziedzictwie i zapominałem, że przez ostatnie lata nie tylko ja się kształciłem.

- Walczyłeś z empuzą? - zapytałem przekornie, bo coś w jego minie powiedziało mi, że to nie jest temat, który chciałby poruszyć. A to z kolei sprawiło, że ja bardzo chciałem go poruszyć. Zapewne robiło to ze mnie bardzo złośliwą istotę, ale mając wieloletnie doświadczenie z samym sobą wiedziałem, że taka już moja natura.

- Na początku wakacji. - Wzruszył ramionami. - Z Nico.

- Och... Więc to była empuza! - Niemal zachichotałem. - To nie dziwne, że na nią poleciałeś. Mają nieprzeciętne zdolności, jeżeli chodzi o flirt. Założę się, że bardzo podobała ci się ta perspektywa. Śmierć na pierwszej randce...?

- O moi bogowie, sami skończcie flirtować! - prychnęła Poppy, a Florian omal nie potknął się o własne kopyta. Zignorowała to jednak. - Zatrzymamy się tam. - Wskazała na opuszczoną chatkę pasterską. - Damon i Gilbert potrzebują snu. Nie mówiąc już o małej Ali... - jej głos złagodniał, kiedy wymawiała imię dziewczynki.

Powinienem zaprotestować, ale miała rację. Chłopcy słaniali się na nogach, a choć Alice odzyskała część sił i już przez większość czasu szła samodzielnie, przemoczona i głodna nie miała szans na to, aby dotrzeć gdziekolwiek. Chata pasterska nie była szczytem moich marzeń, takie miejsca przyciągały potwory, a dodatkowo, kiedy pachniało siódemką smakowitych herosów... Nie mieliśmy jednak wyjścia. Na horyzoncie majaczyła burza.

MangoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz