Rozdział 3. Ucisz się, Alanie Darkwood

2.1K 190 192
                                    

Ochłonięcie zajęło mi trochę czasu i wiecie, co zrobiłem? Najgłupszą rzecz, jaką tylko mogłem zrobić. Poszedłem do Edwarda.

Oczywiście, opowiadając o tym, jakim Magnus jest bezmózgim głąbem nie napomknąłem o klątwie, którą Magnus wynalazł z myślą o nim. Nie byłem pewien, co to miało oznaczać. Byłem za to przekonany, że kiedy Bane zobaczy mnie na spacerze akurat z nim, pozielenieje z wściekłości.

Miałem rację i kiedy następnego dnia pokazywałem Edwardowi jak poprawnie trzymać łuk (cud, że dziecko Afrodyty w ogóle dotknęło czegoś takiego!), Magnus złamał strzałę, którą sam miał w garści.

Spojrzałem na niego z taką dezaprobatą, że wzdrygnął się lekko.

- To nie jest zwykła strzała - powiedziałem grobowym tonem. - Ciesz się, że Chejron tego nie widział.

Magnus sapnął cicho ze wściekłości, ale ja już wróciłem do poprawnego układania palców Edwarda. Kiedy strzelił, pochwaliłem go z przesadnym entuzjazmem. Chwilę później strzała Magnusa trafiła w sam środek tarczy, niesiona obłokiem złożonym głównie z niewielkich wyładowań elektrycznych i brokatu.

Bane rzadko tracił panowanie nad magią, ale kiedy już się to działo, nieodmiennie mnie tym zachwycał. Zagapiłem się więc na ten widok, zapominając o tym, żeby go ochrzanić za oszukiwanie. Kompletnie nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się wokół, póki nie oberwałem pustą puszką po napoju w głowę.

- Nico! Tak nie wolno! - krzyknął Will, krztusząc się śmiechem.

Syn pana Śmierci wzruszył ramionami, a na jego ustach zamajaczył słaby uśmieszek.

- Ale zadziałało, prawda? Zwrócił uwagę. Jakbyś miał się na niego drzeć, stalibyśmy tu do rana. A ja mam ochotę na obiad.

- O - odezwałem się, bardzo elokwentnie i zamrugałem oczami.

Will wyglądał na starszego, ale ogólnie niewiele się zmienił. Wciąż miał uśmiechniętą, piegowatą buzię, otoczoną plątaniną blond włosów. Tego dnia założył szorty, nieodłączne japonki, a na obozową koszulkę narzucił zieloną, kraciastą koszulę. Wyglądał tak, jakby tyle co wyszedł z Wielkiego Domu, a nie przyszedł w odwiedziny po dwóch latach studiów.

Nico zaś dla odmiany (czujecie ten sarkazm?) dalej był niską, czarną plamą na tle jego kolorowatości. Blady jak zwykle, tylko odrobinę mniej wychudzony niż pamiętałem i ze swoją kurtką pilotką, która dawno temu powinna zasilić składowisko śmieci. Zawsze chciałem taką mieć, jak mam być szczery.

- Will - mruknąłem, przekrzywiając głowę.

- On zidiociał jeszcze bardziej? - zapytał konspiracyjnym szeptem Nico.

To mnie otrzeźwiło. Zanim powstrzymałem własne nogi, ruszyłem się do przodu, rzucając się w ramiona brata.

Will roześmiał się serdecznie, przytulając mnie mocno. Zwykle nie lubiłem czułości, jako takiej, ogólnie, ale od niego... Cóż. Will był naprawdę jedyną osobą, którą traktowałem jak rodzinę bez żadnego "ale".

- Cześć, Promyczku! - zaszczebiotał radośnie Solace, mierzwiąc moje włosy.

Być może, aby utrzymać jakiekolwiek pozory bycia autorytetem na obozie, powinienem go przed tym powstrzymać, ale tylko się uśmiechnąłem.

- Ale... - zacząłem, odsuwając się nieznacznie. - Co wy tu..? Obóz się już kończy i...

- Zostały jeszcze dwa dni. - Will machnął ręką.

- A Solace uparł się, że musi zobaczyć, jak sobie radzi jego ulubiony młodszy braciszek - zakpił Nico.

Mimowolnie zarumieniłem się lekko na wzmiankę o ulubionym młodszym braciszku. Wiecie... Ja jestem starszym bratem. Za takiego ma mnie większość ludzi, nawet starszych ode mnie. Wiecznie odpowiedzialny, zawsze poukładany, pomocny, zaradny i nigdy nie narzekam. W domu, w moim śmiertelnym domu, mam dwójkę młodszego rodzeństwa, a tu za starszego brata robię dla praktycznie każdego nowego dzieciaka w obozie. To miłe, kiedy w końcu można zrzucić to z ramion i oddać dowodzenie komuś innemu, a jeszcze milsze, kiedy ktoś twoje starania docenia. A nie było na świecie drugiej osoby, która byłaby tak wdzięczna jak Will.

MangoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz