49

523 40 5
                                    

Będąc prawą ręką Lorda Voldemorta, niemalże nie opuszczała rezydencji Lestrange'ów na krok, towarzysząc mu przy każdej możliwej okazji. Chwalił się nią jak zabawką, nie wypuszczał na żadne misje.
Piła herbatę w towarzystwie Narcyzy, która równie mocno jak ona, przeżywała pobyt w zamknięciu. Przygotowując się do ślubu z Lucjuszem Malfoyem była zobowiązana do zachowania bezwględnej wierności Voldemortowi.

- Cyziu, wszystko w porządku? - zapytała delikatnym głosem, gładząc ją po plecach. Zostały zamknięte w złotej klatce, bez możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym. Od momentu śmierci rodziców Diany minęło już półtorej miesiąca, a ona wciąż nie widziała się z Jamesem. Było ciężko, nawet bardzo.

W domu zapanował gwar, Voldemort przeszedł przez salon, miotając swoją długą, czarną szatą na wszystkie strony. Rozemocjonowany Ragnar pociągnął obie dziewczyny w kierunku sali spotkań, gdzie spotkał je jeden z najgorszych widoków. James oraz Syriusz leżeli na podłodze. Cali we krwi. Bellatrix z sadystycznym uśmiechem ciskała cruciatusami, łamiąc serce Diany na kawałki. Musiała się wydostać z rezydencji, by powiadomić zakon o obecności dwóch pojmanych członków. Korzystając z całego zamieszania, wybiegła prosto w pola, próbując opuścić barierę chroniącą od deportacji. Udało jej się, wysłała patronusa z wiadomością do Dumbledore'a. Musiała wracać. Jej stan fizyczny nie pozwalał na uczieczkę. Ciążowy brzuch zdawał się być co  raz lepiej widoczny, co dyskwalifikowało jakąkolwiek teleportację.

Wróciła. W pałacyku zapanował względny spokój, a sam Voldemort opanował swoją wściekłość. Zawołał Dianę do swojego pokoju, by przedyskutować z nią plan działania.

- Nie muszę ci mówić po co tu jesteś, najdroższa. Jesteś największym skarbem w całej mojej kolekcji. Sprytna, piękna. I taka niewinna. Mam dla ciebie zadanie. - rzekł po krótkim zastanowieniu. - Zrozumiałem twoje działanie, Diano. Otrzymasz coś w zamian za realizację tej misji. Musisz przeprowadzić mi jednego z członków zakonu feniksa. Ma błagać o życie. Nikt nie może go przed tym uratować.

- Kim on jest? - zapytała drżącym głosem, czując dłoń Czarnego Pana na swojej.

- Mały, nic nie znaczący Peter Pettigrew. - powiedział spokojnie, splatając ich palce. Brzydziła się nim. Tak bardzo. Miała ochotę zwymiotować za każdym razem, gdy robił takie rzeczy. Chciała się uwolnić. - Stanowi opór. Jeśli rozbijemy Zakon zaczynając od najsłabszych ogniw, zostanie ich garstka. Mamy już twojego brata i Blacka, to oni stanowili największy problem. Rujnowali nasze skoki.

- Chcę przysięgi. - odezwała się pewnym głosem, wyciągając dłoń w jego kierunku. - Cyzia będzie gwarantem.

Wezwał ją.

- Wypełnię każdą twoją prośbę.

- Przyrzekam nigdy nie zranić, zabić oraz skrzywdzić twoich najbliższych.

- Jestem zobowiązana do przybycia na każde twoje zawołanie, tak długo, aż wypełniać będziesz powyższą obietnicę.

Podpisywała pakt z diabłem, ale ochrona każdego, na kim jej zależało, była najważniejsza. Dziecko było najważniejsze.

- Przyrzekam uwolnić cię, usunąć Mroczny Znak i szanować twoją wolę zaraz po tym, jak wypełnisz zadanie, przeprowadzając mi Petera Pettigrew. Będziesz służyć mi tylko wtedy, gdy uznasz swoją rolę za odpowiednią moralnie.

Czar związał ich splecione dłonie, za pomocą zaklęcia wypowiedzianego przez Narcyzę. Była wolna. Wreszcie wolna. Podwinęła rękaw lewego ramienia, wystawiając je w kierunku Czarnego Pana. Zapiekło, nawet bardzo. Po całym znaku został jedynie blady, ledwo widoczny ślad. Tego chciała.
Voldemort obdarzył ją chłodnym uśmiechem, dając jej poczucie wygranej. Sam przegrał, nie wymuszając na niej jednej, jedynej obietnicy. Powiedział jej już tak wiele o horkruksach, wiedziała jak je niszczyć oraz jak ich szukać. Spisała to wszystko w zapieczętowanym dzienniku, który zaniosła prosto do Dumbledore'a. Była wolna. Oszukała samego diabła.

Jeszcze tego samego wieczora przyprowadziła Glizdogona wprost do rezydencji Lestrange'ów. Uwolniła Jamesa i Syriusza, zaszywając się z nimi na moment na Pokątnej.

- Co zrobiłaś?

- Wypełniłam moje zadanie wobec Dumbledore'a i Voldemorta. Jestem wolna. - powiedziała cicho, patrząc w zielone oczy Lily. Przytuliła ją serdecznie, wyczuwając wystający brzuch dziewczyny.

- Syriusz wciąż nie wie. Chodź, powiemy mu. - chwyciła ją za rękę, prowadząc do pokoju. Starszy Black wyglądał tak, jakby umierał. Dorcas odczyniała każdy możliwy urok, lecz jedna klątwa rozrywała jego wnętrzności. Tylko Diana wiedziała jak ją odczynić. Uklęknęła przy ciele dziewiętnastolatka. Opuściła krew za pomocą zaklęcia, wlewając ją prosto do otwartej rany. Wyszeptała formułkę. Żył.

- Muszę ci coś powiedzieć, Syriuszu. Nie wiedziałeś o tym tak długo... spodziewamy się dziecka.

- Prawie umarłem, a ty mi wciskasz kit o ojcostwie? Merlinie, trafiłem do piekła?

- Diana ma rację, Łapo. To trzeci miesiąc. - rzekł James, podnosząc się do siadu. Klepnął go w ramię z impetem. - Będziesz pieprzonym ojcem, słyszysz? Będziecie mieć malutkiego Blacka.

- Musimy wziąć ślub. - uśmiechnął się blado. Kaszlnął, wypluwając krew na podłogę. - Matka odda mi cały majątek jak się o tym dowie. - dodał po chwili, ściskając Dianę za dłoń. - Merlinie, będę miał synka. Mojego malutkiego, ślicznego synka...

opium | Syriusz BlackWhere stories live. Discover now