48

489 34 6
                                    

James nie był zaspany, z salonu dochodziły śmiechy, a on sam wydawał się być zaskoczony wizytą siostry.

- Hej Diana, co tutaj robisz? - spytał odwracając się do wnętrza korytarza. Od razu zauważył, że jest coś nie tak. Płakała. Wpuścił ją do środka, by mogła zdjąć swoje buty i płaszcz. Podejrzewał wiele, ale kiedy dostrzegł brak pierścionka na palcu, nie zrobił nic oprócz przytulenia jej. - Nie martw się, słońce, będzie dobrze.

- Co ona tu robi? - głos Lily sparaliżował Dianę.

- To moja siostra, ma prawo tutaj być.

- Odkąd mieszkamy razem, mam prawo decydować o tym, kto tutaj przebywa. - stwierdziła jadowicie, zakładając ręce na piersi. Była gotowa wypchnąć Dianę z mieszkania.

- Słuchaj, przyszła tutaj sama, bo mnie potrzebuje. Daj na chwilę spokój z tym wszystkim i jej wysłuchaj, a później dokonaj osądu. Petunia i Vernon i tak już się zbierają, więc będziemy mogli porozmawiać.

Diana usiadła na kanapie, czekając, aż para pożegna gości. Czuła  się źle, kiedy Lily spoglądała na nią spod byka. W końcu cała trójka usiadła przy stole z herbatą, by doprowadzić Dianę do porządku.

- Jest po dwudziestej drugiej. Musisz mieć dobry powód, żeby przenocować. - rzuciła ruda, patrząc na jej dłonie.

- Pokłóciłam się z Syriuszem, bo uważa, zresztą przez ciebie, że wcale nie pomagam zakonowi. Ale ja naprawdę się staram i... - wybuchła płaczem, ukrywając twarz w dłoniach. Twarz Lily zmieniła swój wyraz, pozwoliła Jamesowi przytulić siostrę. - Zerwałam zaręczyny. - wyłkała, wtulając się w pierś bruneta. Pogładził ją delikatnie po plecach, szepcząc słowa pocieszenia.

- I to tyle? Nie mogłaś iść do rodziców? - odezwała się Evans, mieszając herbatę. Była sceptycznie nastawiona do goszczenia jej w mieszkaniu.

- Chciałam mu powiedzieć o ciąży. Ale on nawrzeszczał na mnie, bo zbiłam talerz. - oświadczyła drżącym głosem, na co James się spiął. Rudowłosa zbladła, próbując przetworzyć wszystkie te informacje, które właśnie do niej doszły. Wiedziała, że Diana nie jest złym człowiekiem, a wiadomość o dziecku sprawiła, że tak po prostu jej wybaczyła. Nie mogła patrzeć na cierpienie ciężarnej kobiety, nawet jeśli była Śmierciożercą.

- Jutro pójdę po twoje rzeczy do jego domu. Zostaniesz tutaj dopóki nie znajdziemy innego rozwiązania. - rzekła łagodnym tonem, przechodząc do dalszej części mieszkania, by przygotować jej miejsce do spania oraz ubrania. Wciąż myślała o dziecku, które rozwijało się w ciele siostry Jamesa.

Sam Potter był wściekły na Syriusza za jego zachowanie. Było skrajnie nieodpowiedzialne oraz dziecinne, nie wiedział nawet jak mógł potraktować w taki okrutny sposób Dianę. Złagodniał, widząc stan siostry. Była w rozsypce emocjonalnej, w dodatku została sama z ciążą oraz wszystkimi problemami związanymi z zerwaniem zaręczyn. Uważał, że karma do niego wróciła.

Następnego dnia nie czuła się lepiej. Dostała wolne w szpitalu, siedziała cały dzień w łóżku, ignorując wszystkie pytania Jamesa o to, czy może wpuścić Syriusza. Jej pobyt na Pokątnej był owiany tajemnicą, nawet matka nie wiedziała o tym, gdzie aktualnie przebywa Diana. Tak było lepiej dla wszystkich. Od samego rana dręczyły ją mdłości, eliksir przygotowany przez Lily ani trochę jej nie pomógł, a samoocena leżała na ziemi, błagając o pomoc. Kevin nie odzywał się już trzeci tydzień, Diana powoli zaczynała widzieć w tym wkład Syriusza, ponieważ odkąd zaprosili go na uroczysty, zaręczynowy obiad razem z jego żoną, McCartney nie odezwał się ani razu, nawet na spotkaniach Śmierciożerców. To było tak bardzo w stylu Blacka. Przystojny, zaborczy i wiecznie zazdrosny furiat, ogarnięty obłędem. Czy był odpowiednim materiałem na ojca, jeśli nie potrafił być dobrym partnerem? Huczało jej to w głowie aż  do końca dnia, kiedy wreszcie postanowiła ruszyć się z łóżka, by zrobić sobie kolację. Kiedy szła do kuchni, Evans wparowała na korytarz, łapiąc ją za ramiona.

- Mamy rewizję z Ministerstwa. Wyjdź na schody pożarowe i błagam, deportuj się do Doliny Godryka. - powiedziała ledwo słyszalnym szeptem, a Diana zrobiła wszystko, co kazała jej Evans. Stanęła przed drzwiami rodzinnego domu, próbując zebrać myśli. Dostrzegła błysk światła, Mroczny Znak zawisł nad domem. Oznaczało to najgorsze, dopadli jej rodziców. Ściskając różdżkę w dłoniach pchnęła drzwi. Przeszła do salonu, gdzie znajdowało się kilkanaście osób w kapturach. Euphemia oraz Fleamont leżeli bezwładnie na podłodze.

- Co wy kurwa zrobiliście?! - wrzasnęła histerycznie, dobiegając do pierwszej zamaskowanej osoby. Ściągnęła ją z twarzy Ragnara, rzucając z impetem o dywan. Spoliczkowała go.

- To była wiadomość dla twojego brata. Naraził się. - wysyczał Lucjusz, podchodząc do niej. Ścisnął ją za dłoń. Kopnęła go prosto w krocze, dając upust swojej wściekłości.

- Mogliście pójść i zabić jego. Torturować mnie, cokolwiek kurwa. Nie musieliście zabijać moich rodziców. Moich rodziców... - szeptała rozgorączkowana, chowając twarz w dłoniach. Była rozsierdzona, ciskała klątwy na każdy możliwy kierunek. Regulus złapał ją za rękę, przytulając do swojego ciała, lecz Diana go odepchnęła. Bellatrix, Narcyza, Lucjusz, Ragnar oraz Evan stali w okręgu, rozmawiając głośno na temat popełnionego morderstwa. Bella Black wydawała się być zafascynowana. To ona oberwała cruciatusem. Upadła tuż obok martwych rodziców Diany, zwijając się z bólu. Krzyczała, powodując napływ satysfakcji w oczach panny Potter. Oczy świeciły jej szaleństwem.

- Dosyć. - zimny głos Voldemorta rozniósł się po pomieszczeniu. Diana przerwała zaklęcie, oddychając głęboko. Zaśmiała się szaleńczo, patrząc prosto w oczy Czarnego Pana.

- Myślisz, że jesteś wart śmierci moich rodziców? - zapytała bezczelnie, kopiąc Bellę w klatkę piersiową. - Nic nie było ważniejsze niż oni. Zniszczyłeś moje życie, Voldemorcie. - zwróciła twarz w jego stronę, przytrzymując wijącą się Black przy podłodze.

- Zrobiłem wszystko to, co było trzeba, byś była mi wierna bezgranicznie, Diano. Nie ma nic cenniejszego niż nasza relacja. Zasilasz moje szeregi. Muszę być pewny, do czego jesteś zdolna. - rzekł wyniosłym głosem, odgarniając splątane włosy z jej twarzy. Bellatrix warknęła niczym pies, próbując się wyrwać. - Mogłaś narazić się na karę za tortury na Belli. Mogłaś stracić za to życie. Ale zyskujesz moje zaufanie. Bezgraniczne. Witam cię dziś w moim specjalnym oddziale, panno Potter. - rozłożył ramiona, by ją uściskać. Było to do niego tak bardzo niepodobne. Czuła, jak penetruje jej głowę. Zobaczył twarz Jamesa, Lily i uciekającą Dianę przed rewizją. - Taka mądra. - poklepał ją po głowie. - Wiecie kim właśnie stała się panna Potter? - zapytał, lecz nie oczekiwał odpowiedzi. - Stała się moją prawą ręką.

opium | Syriusz BlackWhere stories live. Discover now