Rozdział 11

511 33 6
                                    

Koło niej kucał brunet, którego widziała w sklepie.
-Zgubiłam się...-odparła, wycierając szybko rękawem łzy.


Mężczyzna uśmiechnął się i wstał. Poprawił szalik i wyciągnął w jej stronę dłoń.
-Pomogę ci. Znam cały ten las.
Alys niepewnie złapała niepewnie jego rękę i również wstała.
-Dziękuję panu. Kuzynka będzie się martwiła - spojrzała w górę.
Słońce już dawno zniknęło, a ciemne chmury powoli zasnuwały niebo.
-W takim razie...- wystawił do niej ramię, a w jego oczach pojawił się błysk - mamy przed sobą krótki i ciekawie zapowiadający się spacer.



Rozmawiali o dosłownie wszystkim. O pogodzie, o Bostonie jak i o Storybrooke. Dziewczyna co jakiś czas rzucała żarciki, które rozśmieszały jej towarzysza. Ratowali się nawzajem przed wystającymi korzeniami i gałęziami. Alyss miała wrażenie, że w końcu z kimś złapała wspólny język.


Gdy dotarli na skraj lasu, brunet zatrzymał się.
-Słuchaj...mieszkam niedaleko, może wpadniesz na herbatkę? - spytał z nadzieją w głosie.
-W sumie to... -  nagle urwała.
Przecież wcale go nie znała, nawet nie wiedziała jak ma na imię. Z jednej strony pomógł jej się wydostać z lasu, więc powinna mu się jakoś odpłacić. Choć z drugiej strony Mary i Emma pewnie się martwią.
-Niech będzie - powiedziała, wysyłając Swan sms'a.
Skoro w ten sposób go uszczęśliwi? Jak tak patrzyła w jego oczy, widziała, że jest samotny. Całą jego postać owiewała melancholia.


Meżczyzna uśmiechnął się odrobinę zbyt szeroko. Zauważyła, że często tak robił. Było to trochę przerażające, ale dziewczyna jakoś tak podświadomie mu ufała.
-To w tę stronę - rozweselony gwałtownie skręcił, przez co jasnowłosa prawie wpadła by w zagłębienie w ziemi.
-Nawet się sobie nie przedstawiliśmy. Jefferson.
-Alyss - kiwnęła głową ze śmiechem.


Po kilku minutach dotarli pod dom z numerem 316. Był dość duży, aczkolwiek ładny. Jefferson otworzył kluczem drzwi i przepuścił białowłosą. Zdjął płaszcz, lecz szalik nadal zakrywał jego szyję.
Wyglądał dość...elegancko. koszula, kamizelka. Zapalił światła, wchodząc wgłąb domu.
-Rozgość się - rzucił, znikając w jakimś pomieszczeniu.



Alyss rozejrzała się wokół. Jasne ściany, biała kanapa oraz równie biały stolik do kawy. Musiała przyznać, że było tu pięknie. Kominek dodawał jeszcze pokojowi przytulności. Przy oknie stał kontrabas, a na ścianach wisiały obrazy.
Usiadła na mięciutkiej kanapie, gładząc ją delikatnie dłońmi. To nie to samo, co u Mary Margaret.



Jefferson wyszedł z prawdopodobnie kuchni, niosąc tacę z porcelanową zastawą. Postawił ją przed dziewczyną po czym usiadł obok niej. Nalał herbaty do filiżanki i wręczył ją Alyss.
-Proszę, rozgrzejesz się.
-Dziękuję - upiła łyk gorącego naparu. Z początku wydawał się idealny, aczkolwiek po chwili słodki smak zamieniał się w cierpki, delikatnie gryzący w gardło.
-Masz śliczny dom - pochwaliła.
-Ale mieszkam w nim sam - wzruszył ramionami.
-Nie jest ci za ciepło w szaliku? - spytała, mrużąc oczy.
Dłoń Jeffersona odruchowo powędrowała w stronę szyi.
-Nie, jest akurat - stwierdził nerwowo się uśmiechając.



Dziewczyna zmarszczyła brwi. Poczuła się tak...sennie. Nie powinna się dziwić. Wróciła z pół dniowej wyprawy z lasu. A tu jest tak ciepło i przyjemnie... Ale nie może przecież teraz zasnąć. To by było dziwne. Wstała chcąc się trochę rozruszać. Nagle zakręciło jej się w głowie. Straciła czucie w nogach i runęła prosto w ramiona Jeffersona.


_______________

Ja dopiero wstałam ok xdddd proszę nie krzyczeć.

Those Magic Changes || Once Upon a Time •ZAWIESZONE• Onde histórias criam vida. Descubra agora