— To moja sypialnia — odpowiedział drwiąco. 

— Jak to twoja? Prosiłam cię, żebyś zabrał mnie do mojego domu! — wściekła wysunęła się spod kołdry, szukając w mroku swojej sukienki. Zamierzała się ubrać i choćby miała wracać w nocy do swojego mieszkania, to nie zamierzała spędzać ani minuty dłużej w jego apartamencie, a w szczególności w jego łóżku.

Jej histeryczne poszukiwania sukni przerwał Tom, który najprawdopodobniej doskonale widział w ciemności, ponieważ podniósł ją z podłogi jak małe dziecko, a następnie położył zielonooką z powrotem do łóżka, obok siebie. 

Nie zamierzał jej do niczego zmuszać, czekając aż Madelyn sama przykryję się pościelą. Ona tylko leżała bez ruchu, patrząc w sufit, którego nawet nie widziała. 

— To też jest twój dom, Royson — wysilił się na nutkę łagodności w głosie, czując jak serce dziewczyny zaczyna bić szybciej. Potrafił perfekcyjnie wyczuć niemal każdą emocje, którą emanowała Madelyn. 

Jeszcze nie do końca rozumiał czemu potrafił czuć jej emocje, a innych ludzi już nie. Może i umiał przejrzeć drugą osobę na wylot, ale nie potrafił czytać w ich najskrytszych uczuciach. Co więc wyróżniało Madelyn?

To pytanie omijał szerokim łukiem.

W końcu zielonooka naciągnęła na siebie kołdrę, po czym odwróciła się do niego plecami, pociągając nosem. Przez kolejne kilka minut czarnowłosy słyszał jej niespokojny oddech, który z czasem się unormował. Mimo, że wiedział jakimi uczuciami darzy go Madelyn, to czuł też, że z dnia na dzień naprawdę zaczyna go nienawidzić. 

***

Kiedy otworzyła powieki, dochodziła dziesiąta rano. Świadomość, że jest sobota przyniosła jej ulgę, ale nie do końca wiedziała czy powinna się dalej wylegiwać. W końcu nie spała w swojej sypialni, aczkolwiek nie czuła się specjalnie obco. 

Z determinacją usiadła ostrożnie, żeby nie zakręciło jej się w głowie. Na szczęście wczoraj ograniczyła spożycie alkoholu, to też nie musiała znosić jego nie przyjemnych skutków. Oczywiście Riddle'a nie było już obok, chociaż jego miejsce było jeszcze ciepłe. 

Madelyn schowała się za drzwiami w łazience zaczynając od ciepłej kąpieli. Jej zmęczone mięśnie powoli się rozluźniały, a dziewczyna zabrała się za mydło, pozbywając się resztek wczorajszego makijażu. 

Przebywała tu tak często, że miała przy wannie Riddle'a swoje własne szampony, a nawet kilka kosmetyków i kremów, ale nie podzielała wczorajszego zdania Tom'a. To też jest twój dom. Jednak dom, nieważne jak mały czy brzydki, powinien być schronieniem, ale też miejscem rodzinnego ciepła, a apartament Riddle'a nie zapewniał jej ani jednego, ani drugiego. 

Otuliła się pierwszym ręcznikiem, wycierając sobie włosy. Podchodząc do lustra przy marmurowej umywalce, odetchnęła, bo nie wyglądała koszmarnie. Sięgnęła po swój krem, który starannie rozsmarowała po twarzy i zabrała się za pomalowanie rzęs. Więcej nie potrzebowała, bo nigdzie się nie wybierała. Zamierzała raczej uciec do swojego mieszkania. 

W garderobie Riddle zawsze znajdowała coś swojego, tak też tym razem wyciągnęła czarne i eleganckie, lecz wygodne spodnie oraz zieloną, bawełnianą koszulę. Choć głupio było się przyznać, to swoją bieliznę też znalazła i musiała ją ubrać.

Z szafki nocnej pochwyciła różdżkę, którą dosuszyła włosy i starannie ułożyła swoje fale, żeby jej nie przeszkadzały. Nie miała tylko butów, ale pamiętała, że swoje szpilki z bankietu zdjęła, gdy Tom ją tu wlókł, a więc musiały leżeć gdzieś w korytarzu.

Wyszła z sypialni, łapiąc się za brzuch, który domagała się czegoś na ząb. Nie pomógł jej także zapach świeżych bułeczek i kawy, który wypełnił wnętrza apartamentu. Przeklęła w myślach los i na palcach szła przez korytarz. 

Znalazła tam swoje szpilki, które musiała wziąć w rękę, żeby nie stukały i po cichu weszła do salonu. Rozejrzała się, po czym przyśpieszyła kroku, żeby znaleźć się przy drzwiach wyjściowych. Kiedy klamka była na wyciągnięcie ręki, pech nie chciał jej odpuścić. 

— Dzień dobry, panno Royson — powiedział Antonio na tyle głośno, że każdy kto byłby w apartamencie, z pewnością by to usłyszał. Dziewczyna przymknęła powieki, odwracając się zaraz do Antoniego.

— Dzień dobry — mruknęła z morderczym spojrzeniem.

— Pan Riddle czeka w jadalni — zasugerował jej, wskazując ręką drogę, która była w przeciwnym kierunku niż drzwi wyjściowe. Zła jak osa upuściła swoje buty, wchodząc do jadalni z naburmuszoną miną.

Czarnowłosy jak gdyby nigdy nic wertował strony Proroka, siedząc w czarnej szacie. Nie było na nim żadnej oznaki zmęczenia. Madelyn w milczeniu nalała sobie kawy, ponieważ nigdzie nie był herbaty, a następnie nałożyła sobie porcję jajecznicy z tostem. 

— Wchodząc do pomieszczenia mówi się dzień dobry każdemu kto jest w środku — powiedział, nie odrywając się od prasy. Dziewczyna łyknęła gorzkiej kawy, krzywiąc się. Wzrokiem wyszukała cukierniczki, ale nim ją dosięgnęła, Riddle lewitował cały cukier poza zasięg jej rąk i czekał. 

— Dzień dobry — mruknęła. Czarnowłosy oddał jej cukierniczkę, odpowiadając równie chłodnym powitaniem. Sama sięgnęła po drugą gazetę, udając, że jest nią zainteresowana, byleby mieć gdzie podziać swój wzrok. 

Raptem przypomniała sobie, że Mulciber zaprosił ją dziś na kolację z nim i Grace. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, bo tęskniła za nimi. Musiała tylko kupić im jakiś smaczny alkohol, a nawet postanowiła, że upiecze ciasto. W głowie przekalkulowała swoją pensję, a raczej jej pozostałości, uznając, że musi jej wystarczyć. 

Z poprawionym humorem skończyła jeść i dopiła kawę, wstając od stołu. Wysiliła się na uprzejmość, mówiąc:

— Do widzenia.

— Stój — syknął, a jej ciało sparaliżowało. Czego jeszcze chciał? Musiała poczekać, aż wstanie, a kiedy to zrobił, nachylił się nad nią. — Masz dużo pla...

— Tak, bardzo dużo planów. Całe dwa dni przepełnione planami, a szczególnie dziś, więc muszę iść — odpowiedziała na jednym wdechu, zagryzając nerwowo wargę. Tom zlustrował jej twarz podejrzliwe, po czym niespodziewanie przejechał kciukiem po jej policzku. Madelyn zawsze topiła się w jego oczach i nawet teraz nie potrafiła oderwać od niego spojrzenia swoich zielonych tęczówek.

Cmoknął ją subtelnie w czoło, ujmując dłoń dziewczyny. 

— Możesz iść — odparł gładko. Zaskoczona panna Royson przez chwilę wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, po czym zamrugała kilkukrotnie i wyszła. 

***

Przepraszam za kolejne opóźnienie z rozdziałem, ale nawet nie zorientowałam się jak dawno nie było nowej części plus nie miałam czasu pisać. Pozdrawiam!

Madelyn | Tom RiddleWhere stories live. Discover now