6. Zabawa we „wkurzanego" ★★★★★ ✓

941 77 10
                                    

     Przed oczami latały mi mroczki, czułem się, jakbym miał za chwilę zemdleć. Krople potu i krwi (łez chyba też) spływały mi po twarzy. Już nie dawałem rady, ale i tak z upartością szorowałem te cholerne deski podłogowe. Przy tym niesamowicie bolał mnie łeb.
     Rozciąłem sobie skroń, uderzając się w czoło o jakąś wystającą belkę. Nawet nie miałem czasu, aby to opatrzyć.
      Próbowałem jakoś doprowadzić poddasze oraz część muzealną do stanu używalności. Nie rozumiałem, dlaczego w tych miejscach drewniane panele były aż tak brudne. Jakby tego było mało, od samego rana musiałem znosić Ciphera, choć specjalnie wstałem przed siódmą, aby pobyć chwilę sam na sam. Niestety, demon zerwał się z łóżka (albo z czegokolwiek innego, bo nie miałem pojęcia, gdzie znikał nocami) chwilę po mnie, a teraz obok lewitował w pozycji siedzącej, obserwując moją pracę. Raz po raz przypominał mi, że mogę skorzystać z jego pomocy, a on za sprawą swojej magii posprząta w momencie. Chciałem go spławić, wyrzucić, a najchętniej wydrzeć się i go skopać. Cóż, zamiast tego na kolanach czyściłem podłogę, przy tym zgrzytając zębami ze złości.
     Od kilku dni starałem się go ignorować. Pewnie zastanawiacie się, co się stało i jakim sposobem przeżyłem zmasowany atak nożami na moją osobę. Otóż Cipher wywinął mi numer, którego bym się po nim nie spodziewał. Ja naprawdę w tamtym momencie myślałem, że będzie po mnie, a jeśli nawet nie, to zostanę kaleką. Widząc pędzący w moją stronę nóż, byłem przygotowany na najgorsze. Chciałem zacisnąć powieki, ale strach mnie sparaliżował. W momencie, w którym ostrze powinno przebić mi tętnicę, narzędzie ni stąd, ni zowąd wybuchło, przemieniając się w złote konfetti. Cipher nie posiadał się ze śmiechu. Zrobił mi podobny numer jeszcze parę razy i choć od tamtej pory wiedziałem, co się zdarzy, każdorazowe wyrzucenie noży przez Ciphera kończyło się u mnie paniką i wrzaskami. Czułem się upokorzony, cholernie. Myślałem, że gorzej być nie może, ale oczywiście mogło być gorzej.
     „Żałuj, że nie widzisz swojej miny" – nabijał się ze mnie, by po chwili dodać:  —  „Zaraz, przecież możesz widzieć swoją minę!"
      No i wtedy wyczarował lustro, a właściwie kilka ich sztuk. Jakimś sposobem rozmieścił je tak, że nieważne gdzie bym spojrzał i tak widziałem siebie. Wciąż nie potrafiłem zamknąć oczu, najprawdopodobniej za sprawą jakiegoś zaklęcia demona, więc zostałem zmuszony do oglądania samego siebie w najbardziej żenujących momentach. Nie wiedziałem, jak długo Cipher tak się mną bawił, bo w pewnym momencie z wycieńczenia padłem. Było to podobne uczucie do tego, które pojawiło się w dniu podpisania paktu. Pewnie znowu wyssał wtedy ze mnie energię.
     Następnego dnia dostałem od niego kolejne śniadanie, jak i obiecaną kapsułkę wizyty u terapeuty oraz parę innych lekarstw. Powiedział, że mogę wybrać sobie dowolny istniejący smak i z przekonaniem, że nie będzie w stanie spełnić mojego żądania, podstępnie poprosiłem go o smak ciastek mojego nieżyjącego już dziadka. Kiedy zażyłem tabletkę, byłem zszokowany. To rzeczywiście smakowało jak ciastka dziadka. Ciastka, których tajny przepis znał tylko on. Choć doznania były trochę inne, gdyż brakowało tej niesamowitej konsystencji jeszcze ciepłych, wyjętych przed chwilą z piekarnika ciastek, podobieństwo było uderzające. Przypomniało mi to wszystkie te chwile, za którymi tęskniłem. To mnie dodatkowo sfrustrowało.
      Ze względu na to, że przysługiwała mi pula składająca się z jednego pytania na dzień, starałem się je wykorzystywać. Niestety, po każdej próbie dowiedzenia się czegoś istotnego, tylko niepotrzebnie się denerwowałem. Demon się ze mną perfidnie droczył.
       Jednego dnia zapytałem go, czy wie, kto mieszkał w tym domu przed wujem Stanem. Odpowiedział, że wie. Kiedy dopytałem go, kto w takim razie tu mieszkał, oznajmił, że wykorzystałem swoje codzienne pytanie i kolejne mogę zadać następnego dnia.
     Pomysł limitu do jednego pytania dziennie był ze strony Ciphera genialny, czego nie przewidziałem. Sądziłem, że w ciągu zaledwie paru dni dzięki niemu dowiem się wszystkiego, co wiedzieć chciałem, jednak nic bardziej mylnego. Demon mógł się łatwo wymigiwać od odpowiedzi albo interpretował moje pytania na zupełnie inny sposób, a ja bardzo często zapominałem zapytać o to samo następnego dnia, co prowadziło mnie donikąd.
      Przez pierwsze dwa, trzy dni, łapałem się na tym, że ciągle zadaję pytania zaczynające się od tego cholernego „czy wiesz", albo od „czy mi powiesz". Między innymi zapytałem, czy wie, gdzie znajdują się wszystkie dzienniki spisane przez nieznanego autora i kim on tak właściwie jest (nie wiedział, a przynajmniej tak twierdził), albo czy powie mi, dlaczego zmarł mój wuj (odpowiedział, że nie powie). Kiedy któregoś dnia zapytałem go, kto tu wcześniej mieszkał, odpowiedział, że, uwaga, Stanford Pines. Kiedy ponowiłem pytanie, podkreślając, że chcę wiedzieć, kto mieszkał tu przed wujem, Cipher stwierdził, że temat został wyczerpany i nie będzie się powtarzał, i żebym spróbował później spytać o coś innego.
       Był tak samo pomocny, jak magiczna kula numer osiem, którą często bawiły się dzieciaki. No, ale ona chociaż nie miała limitu jednego pytania dziennie i nie była aż tak irytująca.
       Oprócz tego jednego codziennego pytania nie rozmawiałem z nim w ogóle, ignorowałem Ciphera po całości, a przynajmniej się starałem. Musiałem przyznać, że całkiem nieźle mi to wychodziło. Na początku, rzecz jasna.
       Prócz tego, że się do niego nie odzywałem, nie reagowałem w żaden sposób na jego zaczepki, ani nie miałem żadnych żądań. Nawet kiedy wychodziłem z domu, a on szedł za mną, nie próbowałem go zbywać. Wolałem unikać miejsc publicznych, mając wkurzonego Ciphera na karku, dlatego postawiłem na spacery po lesie. Przynajmniej miałem pewność, że w razie niebezpieczeństwa będę miał potężną, acz głupią i irytującą istotę przy boku.
       Choć demon robił mi śniadania, nie zwracałem na nie uwagi, samemu coś sobie szykując. Nie uważałem tego za dobre rozwiązanie. Nie lubiłem marnować jedzenia, ale w tym wypadku cel uświęcał środki. Chciałem wszem wobec pokazać demonowi, że nie mam zamiaru mu w żaden sposób ulec, ale on też się nie poddawał. Z czasem stawał się coraz bardziej upierdliwy.
       Pomimo codziennych oględzin okolicznych lasów, nie znalazłem w nich niczego minimalnie magicznego, albo chociaż interesującego. Podczas każdej wyprawy towarzyszył mi Cipher, frunął gdzieś w tyle kilka metrów za mną. Za każdym razem jak na niego spoglądałem, widziałem na jego ustach ten kpiący półuśmieszek, który chyba nigdy nie znikał z jego twarzy. Byłem na niego tak zły, a przy okazji sfrustrowany, że nie dostrzegałem, iż codziennie mijam nawet parę razy ten sam głaz, pień albo krzak. Skapnąłem się dopiero trzeciego albo czwartego dnia.
       Okazało się, że Cipher zapętlał naszą wędrówkę, przez co na dobrą sprawę zwiedzenie kilkuset metrów zabrało mi dobre kilka, jak nie kilkanaście godzin.
       Kiedy go zapytałem, dlaczego to zrobił, oznajmił, że skoro nie wydaję mu żadnych poleceń, sam musi zdecydować, co jest dla mnie dobre, a co nie. Jak głosił pakt, Cipher musiał robić wszystko dla mojego „dobra ogólnego". Niestety, nigdzie nie zdefiniowano dokładnego znaczenia tych słów, dlatego Cipher mógł robić, co tylko chciał, tłumacząc się, że tak będzie dla mnie lepiej. Jego zdaniem nie powinienem zagłębiać się w takie miejsca, ponieważ jest to dla mnie niebezpieczne i dlatego nie pozwolił na to, bym poszedł dalej. Oczywiście mógł mi o tym od razu powiedzieć, ale zamiast tego śmieszkował ze mnie pod nosem, obserwując, jak robię z siebie głupka.
       Było mi ciężko, ale naprawdę starałem się to znosić.
       Niejednokrotnie po powrocie ze spaceru albo rano zaraz po przebudzeniu, część domu, którą wcześniej sprzątałem, znowu była nieuporządkowana. W większości były to dość niezauważalne zmiany polegające głównie na poprzestawianiu kilku przedmiotów, ale parę razy naprawdę przesadził, bynajmniej nie kwiatka do innej doniczki. W kilku przypadkach Cipher magicznie cofał całe moje porządki, sprawiając, że pomieszczenie stawało się tak samo zagracone, jak przed zabraniem się do sprzątania.
       Kiedy pytałem, dlaczego to robi, stwierdzał, że nie wie, o czym mówię.
Wiedziałem, że nie wygram ani bitwy, ani tym bardziej całej wojny, ale byłem uparty. Nie potrafiłem ot tak odpuścić, potulnie zgadzając się na popieprzone warunki Ciphera, dla którego przemoc i nękanie były na porządku dziennym.
       Moje wzrastające zdenerwowanie nieco rozproszył dźwięk SMS-a. Przez kilka dobrych sekund tępo gapiłem się w przestrzeń, dopóki nie przeczytałem wiadomości. Napisała do mnie Wendy, miała dziś wolne i zaproponowała wspólne wyjście.
       Oczywiście przez aktualną sytuację nie mogłem iść tam, gdzie znajdowali się ludzie (czyli praktycznie nigdzie), a już w szczególności Wendy, więc odpisałem jej, że niestety nie mam na to czasu, ponieważ muszę załatwić tego dnia naprawdę dużo spraw. Czułem się źle z tym, że od kilku dni jej unikałem, w końcu obiecałem jej pomoc w znalezieniu kierunku studiów, ale nie chciałem, by dowiedziała się o demonie, a tym bardziej wolałem unikać sytuacji, w których byłaby narażona na niebezpieczeństwo.
       — No, no, czyżby ruda tak szybko ci się znudziła? Może mam się nią zainteresować...? — spytał Cipher, poruszając brwiami. Przeleciał przede mną. Leżał w powietrzu na brzuchu, podpierając głowę na dłoni. — Nie jest to co prawda jakaś pomniejsza bogini albo demonica z wyższej półki, ale ujdzie w tłumie.
       — Nie znudziła, demonie — wycedziłem. — To chyba oczywiste, dlaczego nie mogę się z nią spotkać.
       — Dla mnie niekoniecznie takie oczywiste. Nie widzę żadnych przeciwwskazań — wzruszył ramionami. Ależ on rżnął głupa.
Wstałem.
       — Jest przeciwwskazanie, jedno. Jesteś nim ty. — Dźgnąłem go w klatkę piersiową palcem wskazującym.
Cipher przycisnął dłoń do miejsca, którego chwilę temu dotknąłem.
       — Mówisz naprawdę niemiłe rzeczy, Dipperze Pines! Chyba nie chcesz doprowadzić mnie do płaczu — powiedział z udawanym smutkiem. — Zresztą, gdybyś korzystał z mojej pomocy, nie miałbyś takiego problemu, w dodatku sprzątanie zajęłoby ci zdecydowanie mniej czasu. — dodał od niechcenia.
       Mój wewnętrzny wskaźnik zdenerwowania powędrował z pomarańczowego pola w kierunku czerwonego. Czułem, że zaraz wybuchnę.
        — Twojej pomocy? Pomocy?! A w czym ty mi możesz pomóc?! Twoje odpowiedzi na moje pytania nie mają większego sensu...
       — To nie moja wina, że źle je formułujesz — stwierdził.
       — Nie przerywaj mi! Na czym to ja... Ach, no tak, na twojej „pomocy". Skoro mogę korzystać z twoich umiejętności, możesz przywrócić do życia mojego wuja?
       — Nie. Nie mam tej umiejętności i nie sądzę, bym kiedykolwiek ją miał. Zresztą wskrzeszać można istoty będące w jakiś sposób ważne, a nie kogoś tak zbytecznego, jak Stana.
       — Nie mów tak o moim wuju — wycedziłem przez zęby. — A co z dziennikami, jesteś w stanie sprawić, by się tutaj pojawiły, albo chociaż je namierzyć? — zapytałem.
       — Nie znam ich lokalizacji, więc nie. Nie mogę się również dowiedzieć gdzie są, ponieważ żaden żywy człowiek znajdujący się aktualnie na tej planecie nie zna ich lokalizacji. Jedna odpowiedź gratis — puścił mi oczko.
       — Rozumiem. A co z moją siostrą? Zrobiłeś jej krzywdę, roztrzaskałeś jej wspomnienia i doprowadziłeś do stanu, w którym po dziś dzień tkwi. Możesz to odkręcić?
       — A czy ja ci wyglądam na lekarza? — spytał kpiąco, unosząc brew. — Jestem demonem chaosu. Potrafię niszczyć, a nie odbudowywać — parsknął. Mimo pewności siebie Ciphera w jego głosie było coś dziwnego, jakby nie był do końca zadowolony ze swoich umiejętności. Pewnie mi się przesłyszało.
       — W takim razie, cóż, jesteś po prostu bezużyteczny — oznajmiłem. — Pewnie jesteś tego świadomy i wiesz, że nie masz mi do zaoferowania absolutnie niczego, co mogłoby mnie zainteresować, dlatego posługujesz się szantażem. Do paktu zmusiłeś mnie, grożąc, że skrzywdzisz Mabel, a teraz, kiedy ci się przeciwstawiam, wspominasz o Wendy. Do tego, aby mnie zagiąć, stosujesz dziecinne zagrania i robisz mi syf w domu, a potem mi proponujesz, że to posprzątasz, oczywiście w ramach paktu, przez co potem znowu mógłbyś rzucać we mnie nożami, czy robić coś jeszcze gorszego? To jest żałosne, Cipher. Z tym, co potrafisz, możesz co najwyżej założyć magiczną firmę sprzątającą. Robisz sobie ze mnie podśmiechujki, starasz się mnie sprowokować i może rzeczywiście, na dawnego mnie by to zadziałało i w końcu bym ci uległ, ale teraz niczego tym nie osiągniesz.
       — Skoro taki z ciebie inteligencik, to chyba wiesz, że prędzej czy później będziesz musiał coś zrobić, bo chyba jesteś świadomy tego, że moje groźby to nie czcze gadanie i jeśli tylko będę chciał, mogę skrzywdzić wszystkich, poza tobą i Gwiazdeczką.
       — Niestety wiem — żachnąłem się, zaciskając pięści.
       — Więc po co tyle dni bawiłeś się w obrażone dziecko, skoro z góry wiedziałeś, że jesteś na przegranej pozycji?
       — Jestem uparty. Zresztą sam nie zachowywałeś się zbyt dojrzale, hipokryto. Obstawiam, że jesteś ode mnie starszy, więc nie powinieneś wytykać mi infantylności, jeśli sam nie jesteś w porządku — stwierdziłem. — Chcę też, byś wiedział, że nie masz mnie w garści, a ja ci nie ulegnę. Nie zamydlisz mi też oczu. Nie mam pojęcia, na cholerę podpisałeś ze mną ten pakt, ale jestem pewien, iż większość twoich zamiarów jest ukryta, a to o czym wiem to tylko wierzchołek góry lodowej.
        Bill uśmiechnął się półgębkiem, uchylił na chwilę swoją opaskę i spojrzał mi prosto w oczy.
W mojej głowie pojawiły się obrazy zbyt straszne, bym mógł je dokładniej opisać. Widziałem tam makabryczne sceny z udziałem moich bliskich oraz inne przeraźliwe migawki, które ciężko było mi zakwalifikować do jakiejkolwiek kategorii. W pewien sposób czułem to, co w tamtej chwili myślał Bill. Chciał mnie zdominować, pokazać, że to on tutaj rządzi, że powinienem się go bać, a moje stawianie się jest bezcelowe.
      Czułem, jak drżą mi kolana, było mi niesamowicie słabo, jakbym miał się przewrócić, chciałem wydrzeć się na całe gardło. W jednym momencie znajdowałem się w dwóch płaszczyznach; z jednej strony przed oczami majaczyły mi przerażające wizje, a z drugiej czułem pod odzianymi tylko w skarpetki stopami deski podłogowe, czułem charakterystyczny sosnowo-zatęchły zapach poddasza Mystery Shack. Starałem się usilnie trzymać tego drugiego, zakotwiczyć gdzieś w tej rzeczywistości, aby nie zwariować.
       Nie wiem, ile to trwało, ale kiedy w końcu Cipher zakrył oko i to się skończyło, niemalże upadłem.
       — Jesteś silniejszy, niż myślałem. — O dziwo w jego głosie nie dopatrzyłem się ironii. Zacisnął dłoń w pięść na krótką chwilę, a kiedy ją rozłożył, leżała na niej mała przezroczysta kapsułka, w której znajdował się złoty płyn.
        — To powinno...
      Odepchnąłem jego dłoń, a pigułka upadła na podłogę. Wkurzało mnie podejście demona. Najpierw robił mi krzywdę, a potem starał się mnie leczyć jakąś szatańską chemią. Poczułem ciepłą strużkę, która zaczynając swoją wędrówkę od jednego z nozdrzy, spływała mi po górnej wardze. Skrzywiłem się.
       — Obejdzie się — odkaszlnąłem, wycierając wierzchem dłoni krew. O dziwo ta dziwna niemoc minęła o wiele szybciej, niż myślałem. — Masz rację, jestem silniejszy. — Wyprostowałem się. — I to w pewnym sensie dzięki tobie. Patrzenie na krzywdę, którą wyrządziłeś mojej siostrze, uodporniła mnie na pewne bodźce bardziej, niż możesz sobie wyobrazić — warknąłem, mrużąc oczy.
      — No! — Cipher machnął ręką, a w niej pojawiła się laska. Podrzucił ją w powietrze i po chwili złapał, a w drugiej dłoni zmaterializowała się elegancka skórzana teczka.
       On to miał dar do urywania tematu, jeśli coś mu nie pasowało.
       — Wyprowadzasz się? — spytałem z nadzieją w głosie, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że jest daremna.
       — Wyprowadzam? Ja jeszcze nawet nie zdążyłem się wprowadzić — parsknął. — Masz szczęście, Sosenko. Zapomniałem ci powiedzieć, ale w każdy, jak to się u was mówi... — Spojrzał w przestrzeń, pewnie robił sobie mały research. — No tak, wtorek! — pstryknął palcami. — W każdy wtorek, a no i jeszcze w piątek będę znikać, najprawdopodobniej na cały dzień, także będziesz miał dwa dni wolnego w tygodniu, aby odpocząć od towarzystwa miażdżącego temperamentu tego gościa — wskazał na siebie kciukami. Podczas tego puścił na chwilę teczkę i laskę, a one zawisły w powietrzu.
      Zastanawiałem się, po co w ogóle nosi tę aktówkę, skoro na dobrą sprawę mogłaby sobie za nim latać. I na cholerę była mu ta laska?
      — Dziś jest piątek, co nie? — spytałem, licząc w myślach dni, które minęły.
Zanim zdążyłem to wykalkulować, demon mi odpowiedział:
      — Nie.
Zamarłem.
      — Jest wtorek — dodał po chwili.
      Myślałem, że zaraz zacznę skakać ze szczęścia. Zwykle ludzie, słysząc „tak" są porównywalnie szczęśliwi, gdy druga połówka zgodzi się na randkę, przyjmie oświadczyny, albo załapią się na jakiś rabacik w markecie. Chyba mało kto tak jak ja ucieszyłby się z tego, że dzisiaj jest wtorek.
       Mimo tego starałem się nie pokazywać swojego zadowolenia, choć powstrzymywanie uśmiechu cisnącego się na usta było nie lada wyzwaniem.
       — No cóż... Wcale a wcale mnie to nie cieszy, Cipher. — Przybrałem rzeczowy ton głosu, robiąc niezadowoloną minę.
Zdziwiony demon uniósł brew.
       — Bo?
No to się wkopałem. Znowu.
       — Tak się składa... — Skrzyżowałem ręce na piersi i zacząłem wędrować po pokoju. — Że jest mi to bardzo nie na rękę...
      — Doprawdy? Dlaczego? — Uśmiechnął się połowicznie, usiadł w powietrzu po turecku, podtrzymując brodę na dłoni niczym Piotruś Pan. Był widocznie zaciekawiony tym, co z siebie wyprodukuję.
      — No bo widzisz... Skoro już i tak jestem zmuszony do tego, by korzystać z twoich, jak to tym tam nazywasz, „usług" no i do tego muszę ci się odwdzięczać w jakiś popierniczony sposób, wolałbym mieć możliwość korzystania z tej pseudopomocy, kiedy chcę. Co mi da jeden dzień, czy też dwa dni bez ciebie, skoro, tak czy siak, mógłbym od ciebie zażądać spokoju w każdej chwili? Może się zdarzyć tak, że to właśnie w jakiś wtorek lub piątek będę potrzebował twoich umiejętności. No, nieładnie Cipher — powiedziałem z pogardą. — Znikasz nie dlatego, żeby zrobić dla mnie miły uczynek, a dla własnych korzyści, a ja nie mam z tego absolutnie... Niczego. — wzruszyłem ramionami z pobłażliwym uśmiechem.
       — Tego się nie spodziewałem — zaśmiał się. — Może jednak jesteś godnym przeciwnikiem... W pewnym sensie, oczywiście. W takim razie czego ode mnie oczekujesz?
       — Chciałbym, abyś w inny sposób odbierał zapłatę, nie torturował mnie, a...
       — Nie — przerwał mi stanowczo, acz spokojnie Cipher. — Na tym w głównej mierze opiera się nasz pakt, nie mogę, ani nie chcę tego zmieniać.
       — Zawsze można próbować — westchnąłem. — W takim razie żądam od Ciebie nie jednej, a dwóch odpowiedzi na moje pytania dziennie.
      — W porządku, dwa pytania w każdy wtorek i piątek, załatwione! — zgodził się demon, a przed nim pojawił się nasz pakt.
      — Codziennie albo chociaż pół na pół! — zdenerwowałem się.
      — Nie ma mowy, Sosenko. Nie będzie mnie tylko w dwa dni tygodniowo. Jedno dodatkowe pytanie to wystarczająca rekompensata.
      — W porządku — zgodziłem się. — Pod jednym warunkiem.
Cipher uniósł brew pytająco.
      — Chcę, byś dodał punkt, który zakazywałby ci kłamać.
Demon zaśmiał się, jakbym powiedział naprawdę śmieszny żart.
      — Co, co w tym takiego śmiesznego? — Zdenerwowałem się. — To chyba normalne, że chcę mieć pewność, co nie? Na co mi twoje odpowiedzi, jeśli tak naprawdę nie są rzetelne.
      — Śmieszny jest paradoks twojego żądania, Sosenko. Nie możesz żądać ode mnie czegoś, jeśli nie mogę tego spełnić.
      — Niby dlaczego?
      — Ponieważ sam nie wiem, co jest rzeczywistością, a co fałszem. — Cipher uśmiechnął się i był to uśmiech prawdziwie przeraźliwy. Nie byłem pewien skąd, ale wiedziałem, że TYM RAZEM mówi prawdę.
      — A teraz znikam, nie mogę się spóźnić. — Klasnął dwukrotnie w dłonie, a jego postać zadrgała, jak cząsteczki powietrza w upalny dzień.
      Cipher zniknął, tylko jego drżący tak samo, jak sylwetka demona głos rozszedł się po pokoju szepcącym echem:
      — Ciesz się wolnością, póki jeszcze możesz...
       No i już go nie było. Po jakimś czasie otrząsnąłem się z otępienia. Padłem na kolana i nie mogąc z siebie wykrzesać niczego lepszego, zacząłem się dusić, a po chwili szlochać.
       To nie tak, że byłem super silny, odważny i pewny siebie, że nie bałem się demona i lekceważyłem jego zdolności. W rzeczywistości Cipher przerażał mnie bardziej niż ktokolwiek i cokolwiek, kiedykolwiek. W jego obecności starałem się myśleć logicznie i rozsądnie, jakoś radziłem sobie z ukrywaniem lęku w stresujących sytuacjach, zachowując zimną krew. Mimo tego, kiedy adrenalina opadała, wszystko uderzało we mnie z podwójną siłą i po jakimś czasie wychodziło na wierzch niczym ciemny, bolesny siniak.
       Aby się uspokoić, zacząłem liczyć na palcach, ile tak właściwie dni minęło od podpisania paktu z demonem. Z moich bardzo skompilowanych kalkulacji wyszło na to, że od tamtego dnia minęło dziewięć dni. Z jednej strony przerażało mnie, jak szybko to zleciało, czułem się, jakby czas przelatywał mi przez palce; z drugiej niemiłosiernie się wlókł. Zaczynałem się obawiać czy w ogóle dożyję do końca wakacji, a jeśli tak, to w jakim stanie będzie moja psychika.
      Fakt, że pakt z demonem wcale nie musiał zakończyć się w sierpniu, a mógł trwać jeszcze miesiącami, albo latami, wcale a wcale mnie nie pocieszał.
       Choć demon w naprawdę dziwny, okrutny i niesamowicie upokarzający sposób zabierał zapłatę za swoje pseudo usługi, musiałem przyznać, że byłem w stanie to znosić, nawet jeśli miał zamiar znęcać się nade mną codziennie. Po tym i tak faszerował mnie jakimś demonicznym świństwem, które niemal od razu stawiało mnie na nogi, przynajmniej fizycznie.
       Nie miałem pewności, że demon w końcu mnie nie złamie i nie zrobi mi papki z mózgu tak, jak to zrobił z Mabel, ale musiałem dać mu złudne wrażenie, że mu uległem. Cele, którymi było rozwikłanie tajemnicy śmierci wuja oraz wyleczenie Mabel były tego warte. Wierzyłem również w to, że w międzyczasie uda mi się wymyślić sposób na to, by unieważnić ten szemrany pakt i odesłać z powrotem Ciphera tam, gdzie jest jego miejsce.
         Ludzie mówią różne, zazwyczaj negatywne rzeczy na temat płaczu u chłopców, czy mężczyzn, ale musiałem przyznać, że było to pomocne. Dzięki temu udało mi się wyładować swoje emocje, uspokoiłem się i zacząłem myśleć w zdecydowanie klarowniejszy sposób. Wytarłem z policzków resztki już i tak zasychających łez, wziąłem głęboki wdech i podniosłem się z podłogi. Miałem jeszcze kilka godzin spokoju i zamierzałem dobrze je wykorzystać.
       Pierwsze co zrobiłem, to sięgnąłem po telefon z zamiarem napisania do Wendy, po czym stwierdziłem, że lepiej do niej zadzwonić. Miałem nadzieję, że nie zdążyła znaleźć sobie jeszcze zajęcia.
 Wybrałem numer, dziewczyna odebrała praktycznie natychmiast, przez co nie zdążyłem ułożyć w głowie wypowiedzi.
       — Halo, Dipper?
       — Em... Ja... To znaczy ty... No, czy nie chciałabyś może do mnie wpaść? Co prawda nie ma u mnie nic ciekawego do robienia, bo niestety sprzątam, ale mógłbym ci pomóc, no wiesz, jak obiecałem, o ile nie przeszkadza ci, że sprzątam, bo...
Dziewczyna się zaśmiała.
       — Będę za pięć minut! — odrzekła, po czym się rozłączyła, zanim zdołałem z siebie zrobić większego idiotę.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Może ten dzień jednak będzie zaliczał się do udanych?

Jak Znienawidziłem Trójkąty REAKTYWEJSZYNWhere stories live. Discover now