What Can I Do

2.1K 159 13
                                    

— Ale jak to?

Stałam na szkolnym korytarzu i nie dowierzałam własnym uszom. Liz pojawiła się tylko po to, by ogłosić, że wyjeżdża do innego stanu. I że być może już nigdy się nie zobaczymy. I że jej ojciec od lat prowadził drugie życie, aż zeszłej nocy został zatrzymany.

— Przykro mi, tak już musi być. Mojego tatę czeka proces, więc razem z mamą przeprowadzamy się do Oregonu. Tak będzie lepiej. — z jej policzków spływały gorzkie łzy. Ja również nie potrafiłam powstrzymać płaczu. 

— Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś? — oburzyłam się. Buzował we mnie gniew i rozczarowanie.

— Przepraszam. Jedziemy za chwilę. Nie mogłam cię zostawić bez pożegnania. 

Uścisnęłam ją mocno, poruszona jej słowami. Ostatnio zaczęłyśmy się dogadywać, a nawet rozumieć. Chyba stałyśmy się przyjaciółkami... a teraz ona musi mnie zostawić. Zawyłam z żalu. Potrzebowałam jej. Wybrała bardzo zły moment na wyjazd.

— Wiem, że sobie poradzisz. Jesteś silna. — powtarzała, a ja chlipałam w jej sweter. Nie byłam gotowa. Teraz, gdy tak wiele się działo, chciałam mieć ją obok. — Hej. — przytrzymała mnie za ramiona. — Powodzenia z Peterem. 

— Dzięki — wydukałam z grymasem na twarzy. — Kiedy się zobaczymy? 

— Nie wiem, naprawdę nie wiem. Ale życzę ci szczęścia. A teraz przestań już ryczeć, bo twój kochaś patrzy. 

Dyskretnie się odwróciłam i dostrzegłam wpatrującego się w nas Petera, stojącego kilkanaście metrów dalej. Speszyłam się lekko. Nie chciałam, by widział moją słabość. A najwyraźniej była nią prawdziwa przyjaźń, którą nieczęsto spotykałam na swej drodze.

— Pożegnaj go ode mnie. Ja chyba nie potrafię tego zrobić. — powiedziała, wycierając oczy rękawem. — Do zobaczenia. 

— Do zobaczenia — rzuciłam smutno. Obserwowałam, gdy wychodziła. Byłam rozdarta. Chwilę później obok mnie pojawił się Peter, a ja bez słowa wtuliłam się w niego. Od razu poczułam się bezpiecznej. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć. Wdychałam jego zapach, rozluźniając się. Przetarłam twarz i nieśmiało spojrzałam na niego. Stęskniłam się za nim i tą jego miną szczeniaczka.

— Dziękuję. Dokładnie tego było mi trzeba. 

— Masz na myśli przytulanie się? Jeszcze nie widziałaś, co dla ciebie mam. — rzekł zagadkowo, uciekając wzrokiem.

Zdumiona uniosłam brwi, a on wyjął z kieszeni paczkę Skittlesów z uśmiechem. 

— O mój Boże — przesylabizowałam zachwycona — Jesteś cudowny. Uwielbiam cię, wiesz o tym?

Wyglądał na nieco zaskoczonego beztroską mojej wypowiedzi. Mi takie wyznania przychodziły całkiem łatwo, w końcu pewność siebie miałam we krwi, ale dla niego to było coś nowego. Zaraz jednak jego onieśmielenie zniknęło, a pojawiła się radość. 

— Co powiesz na maraton Gwiezdnych Wojen dzisiaj wieczorem? U mnie? — zaproponował, już bardziej swobodnie. — Chcę, żebyś poznała moją ciotkę. 

— Jasne, chętnie — zgodziłam się bez zastanowienia. Spędzenie wieczoru na oglądaniu Star Warsów po raz setny było zdecydowanie lepszym pomysłem od ślęczenia nad książkami. W głowie pojawiło mi się jednak pewne zastrzeżenie. — Jesteś pewien, że nie masz dziś żadnych... pajączkowych zobowiązań?

Zaśmiał się, słysząc to określenie, lecz zapewnił mnie, że nie ma. Ulżyło mi i rozpierała mnie wesołość. Co prawda Liz wyjechała, ale miałam przy sobie cudownego chłopaka, który gotów był stać za mną murem i miał złote serce. Tylko to się liczyło. W nagłym przypływie emocji cmoknęłam go w czoło, po czym zabrałam się za Skittlesy.


solitude ◆ spider-man homecoming¹ ✓Where stories live. Discover now