Tearin' Up My Heart

2.5K 179 5
                                    

— Cześć. Gdzie Victor? — zapytałam, ściągając buty.

— Pojechał na wycieczkę klasową do teatru — oznajmiła mama i zdjęła fartuch.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem, siadając do stołu. Poczułam woń mojej ulubionej lasagne. Rodzicielka postawiła przede mną talerz pełen mojej ulubionej potrawy.

— Mamo, jesteś wielka.

— To nic takiego. Teraz jadę na zakupy, dobrze? — pocałowała mnie w policzek — Załatwię sprawunki i pojadę odebrać twojego brata. Powinni niedługo wrócić. Do zobaczenia — pożegnała się i już jej nie było. Moja mama była niesamowitą kobietą, ale zapracowaną i żyjącą w biegu. Jednak ponad wszystko liczyło się dla niej dobro rodziny, podobnie jak dla mnie.

Skończyłam jedzenie i wstawiłam puste naczynie do zmywarki. Rozsiadłam się na kanapie z zamiarem przejrzenia zeszytów, gdy usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Po zastanowieniu nacisnęłam zieloną słuchawkę.

— Co tam?

Nie dzwoniła do mnie zbyt często. Domyśliłam się, że czegoś potrzebuje.

— Nic. Jak twoja głowa? — w głosie Liz wyczułam udawaną troskę.

— Nawet okej — delikatnie dotknęłam mojej czaszki. Na szczęście incydent w Waszyngtonie nie spowodował większych uszczerbków na moim zdrowiu, jedynie szok i piętno na mojej psychice. — Już prawie nie boli.

— Spoko. Jutro masz spotkanie samorządu, pamiętasz? Wicedyrektorka kazała mi cię przypomnieć. O ile oczywiście masz na to siłę i ochotę.

— Taa, pewnie. — mruknęłam bez entuzjazmu.

— Widziałaś wiadomości? Spider-Man znów ratuje świat.

— Że co? 

Rzuciłam się na pilota i nastawiłam kanał, jakby od tego zależało moje życie.

— Na promie Staten Island doszło do wypadku. Nieokreślone, tajemnicze urządzenie przecięło statek na pół. Na szczęście na miejscu w porę znalazł się Spider-Man, który, jak państwo widzą na ekranie, próbuje ratować sytuację.

Z otwartymi ustami przyglądałam się, jak superbohater stara się złączyć łódź swoją pajęczą siecią.

— Co do kurwy? — to było jedyne, co mogłam z siebie wydusić. — Przecież tam są ludzie!

— Wiem — niemal zapomniałam, że brunetka nadal jest na linii — Dobrze, że mamy swojego superbohatera. To dosyć przydatna sprawa. Często zdarza się...

Liz trajkotała, a ja odłożyłam komórkę na oparcie sofy i wyciszyłam połączenie. Dzięki temu wciąż widziała trwającą rozmowę. Mogła więc bez problemu prowadzić swój przydługawy monolog z fałszywym wrażeniem, że jej słucham.

Obserwowałam relacjonowany na żywo materiał. Ciężko było mi uwierzyć, że to wszystko dzieje się kilka kilometrów od mojego domu. No i znów ten dziwny laserowy sprzęt, który zniszczył sklep pana Delmara. Nie działo się dobrze. Z każdą chwilą, z każdym dniem coraz bardziej przerażało mnie mieszkanie w Nowym Jorku, tym śmierdzącym mieście dla rozpuszczonych bogaczy. No i nasz Spider-Man, który kilka dni wcześniej ocalił moje istnienie w stolicy USA, wrócił do Nowego Jorku i nie próżnował.

Otrząsnęłam się z zadumy i podgłośniłam telefon.

— ... a ty? — Liz właśnie kończyła swój wywód pytaniem o moje zdanie. Oczywiście dla zachowania pozorów. Tak naprawdę nie obchodziło jej to.

— Też tak uważam — odpowiedziałam. Nie miałam pojęcia, o czym właśnie gadała, ale najlepszym wyjściem wydało mi się zgodzenie się z nią. Jej nie było warto się sprzeciwiać.

— Pytałam o bal — zwróciła mi uwagę z przekąsem.

— Tak... to już niedługo — palnęłam, nie wiedząc zbytnio co powiedzieć.

— Znalazłaś kogoś w końcu? Ja idę z Flashem.

— Spoko... ja nadal nie mam nikogo — posmutniałam, przypominając sobie o tym przykrym fakcie. Przez ostatnie dni przybyło mi kilka nowych zaproszeń, ale żadne nie było interesujące.

— A co z Peterem? — zasugerowała.

— A co ma być?

— No wiesz, spotkaliście się niedawno — przypomniała — Myślałam, że cię zaprosi.

— Ja też — przyznałam z westchnieniem. Sama zdziwiłam się, że postanowiłam powiedzieć to Liz. Zwykle unikałam takich tematów.

— No to na co ty jeszcze czekasz? Może zrób ten pierwszy krok? — podrzuciła mi pomysł ze swojego zbioru złotych rad.

— To nie takie proste — jęknęłam, orientując się jak idiotyczną wymówkę podałam.

— Jesteś Heather Anderson. Nie boisz się takich wyzwań — ogłosiła uroczyście. — Po prostu do niego podbij i pogadajcie.

Milczałam przez moment, zastanawiając się nad jej słowami. Był to jeden z nielicznych razów, kiedy Mulatka miała rację, a ja tchórzyłam jak jakaś ciamajda. Dziewczyna zwykle nie radziła mi w kwestii chłopaków, więc ta odmiana mnie zaciekawiła. Wzięłam głęboki oddech.

— Dobrze. Dzięki ci bardzo. Widzimy się jutro.

— Cześć — pożegnała się. — Aha, no i następnym razem lepiej nie jedz niczego w jego towarzystwie. Ten snickers w autobusie był obrzydliwy.

Obie wybuchnęłyśmy szczerym śmiechem, którego tak dawno nie doświadczyłam.

solitude ◆ spider-man homecoming¹ ✓Where stories live. Discover now