5

694 42 22
                                    

— Yuzuki! — nagle przez drzwi wparował zdyszany David. Razem z Josephem spojrzałam na niego. — Twoja mama cię szuka, mówi, że to pilne!

Popatrzyłam na Kinga i oboje pobiegliśmy do wyjścia zabierając przy tym Samforda. Jako pierwsza zbiegłam ze schodów, pokonując je wielkimi susami. Rozglądnęłam się po korytarzu, aż w końcu zobaczyłam moją mamę. Jak mówi, że coś jest ważne, to na pewno tak jest. Nie przychodziłaby z błahostką.

— Co się stało? — szybko podbiegłam do niej. Nie mając pojęcia jak mam zareagować na jej obecność tutaj. Przyglądnęłam się jej uważnie — na twarzy było widać czerwone ślady, a w oczach zbierały się łzy.

— Twój ojciec miał wypadek — złapała moje ramiona. — Ma teraz operację, musimy do niego pojechać.

— Mamo... — szepnęłam przez chwilę myśląc, że to nie dzieje się naprawdę, a owa rzeczywistość to tylko sen. Wiele informacji się spodziewałam, ale nie takiej. To był dla mnie cios w twarz, kubeł zimnej wody. Po moich policzkach stoczyły się łzy, które szybko otarłam. Nigdy nie chciałam pokazywać swojej słabości, a szczególnie, że za mną dalej stali chłopcy. Opuściłam głowę i chwyciłam rodzicielkę za nadgarstek.

— Jedziemy — rzuciłam się do wyjścia ze szkoły, jednak poczułam ucisk na swoje drugiej ręce. Popatrzyłam przez ramię na Josepha i Davida.

— Jedziemy z tobą — odparł David i w czwórkę pobiegliśmy do drzwi wyjściowych.

Niczym huragan wpadliśmy do auta. Całą drogę milczeliśmy. Siedziałam pomiędzy Kingiem a Samfordem, którzy co jakiś czas próbowali mnie pocieszyć. Gdy zobaczyli, że to mi nie pomaga — ucichli. Pomimo, że twarz miałam zasłoniętą włosami i tak starałam się opanować emocje.

W szpitalu powiedzieli, że operacja zakończyła się sukcesem, ale ojciec i tak jest w ciężkim stanie. Moja mama od razu do niego pobiegła, a ja z chłopakami zostałam na korytarzu. Po jakimś czasie David musiał wracać, więc zostałam sama z Josephem. Gdy tak siedzieliśmy, a w mojej głowie pojawiały się same czarne scenariusze, on podniósł mnie i posadził na swoich kolanach. Bez zastanowienia wtuliłam się w niego przymykając powieki. Po paru minutach zasnęłam.

×××

Od tamtego dnia minęły cztery dni. W ciągu nich ani razu nie pojawiłam się w Akademii. Parę razy w ciągu dnia kursowałam z domu do szpitala i na odwrót. Mimo, że tacie się polepszyło, ja całkowicie straciłam chęci do czegokolwiek. Mama za każdym razem próbowała znaleźć pozytywną myśl i mnie pocieszała, ale mi to nie pomagało. Cały czas myślałam tylko o tym, że życie mojego ojca wisiało na włosku. Na moim telefonie pojawiło się milion wiadomości i nie odebranych połączeń.

Popatrzyłam na zegarek wiszący na ścianie w kuchni. Drużyna powinna skończyć trening dziesięć minut temu. Wstałam i bez słowa zabrałam swoje rzeczy. Dobrze wiedziałam, że potrzebuję czegoś, dzięki czemu przestanę myśleć o moich problemach i życiu codziennym. Już jutro wrócę do szkoły, więc chcę zacząć małe zmiany już teraz. Po paru minutach dotarłam do Akademii. Rutynowo skierowałam się do szatni, aby tam zamienić strój na ten należący do drużyny. Kątem oka spojrzałam na czerwoną pelerynę. Po chwili zastanowienia zamknęłam torbę i ruszyłam w stronę boiska. Kiedy już się tam znalazłam, spojrzałam na pustą przestrzeń.

Tyle wspomnień...

Zabrałam piłkę i wolnym krokiem ruszyłam na pole karne, kopiąc przedmiot pod moimi nogami. W końcu znalazłam się na tyle blisko, że spokojnie mogłam trafić w siatkę bramki. Uderzyłam piłkę, a ta szybko przeleciała w stronę mojego celu, jednak gdy dzielił ją niecały metr, zmieniła trajektorię lotu wymijając bramkę. Pobiegłam po nią jeszcze raz i ponownie zaczęłam kopać. Nagle w mojej głowie pojawiła się ogromna złość. Byłam zła na siebie za wszystko co mnie spotkało. Zła na cały świat. Ale jedyną osobą, którą obawiałam, byłam ja. W końcu opadłam bezwładnie na murawę. Zbyt szybko się zmęczyłam. O to też byłam zła.

Na zawsze razemWhere stories live. Discover now