Rozdział 13.

927 66 8
                                    

Jai

W pomieszczeniu rozniósł się dźwięk otwieranego piwa. Wziąłem łyka po czym rozejrzałem się po zebranych osobach.

- Mówiłem, że mi się uda. - uśmiechnąłem się pod nosem i z miną zwycięscy przejechałem wzrokiem po chłopakach. - A wy nie wierzyliście w moje umiejętności.

- Jai to jest nie fer w stosunku do niej. Naprawdę ją polubiłem. - oh Luke, Luke. Mówiłem, że nie ma nic pomiędzy nami.

- No właśnie, Jai posłuchaj rad swoich braci i przyjaciół, bo mamy rację. - Beau pozjadał wszystkie rozumy, czy jak?

- Zgadzam się z nimi. - oczywiście swoje 5 groszy musiał dorzucić jeszcze Skip.

- Tymi waszymi wzruszającymi mowami nic nie wskóracie. Tak czy siak musicie mi dać pieniądze, umowa to umowa. - posłałem im przebiegły uśmiech, a oni westchnęli i wyciągnęli po 100 dolców od osoby. Widzicie jak łatwo zarobić 500 dolarów?

- A teraz pozwólcie, że sobie zapalę. - wyciągnąłem z kieszeni jedną fajkę i włożywszy do ust odpaliłem ją. Od razu lepiej. Zaciągnąłem się, a nikotyna zapełniła moje płuca przyjemnie je łaskocząc. Wypuściłem dym z ust, a przez to, że mi się nudziło postanowiłem zrobić okręgi z dymu. Tak, uwielbiam to robić. Powtórzyłem tą czynność jeszcze kilka razy do puki papieros się nie wypalił, peta przydusiłem palcami i wyrzuciłem do popielniczki.

- Kiedy skończy się twoje przedstawienie dotyczące Caroline? - James zmrużył oczy i obserwował każdy mój najmniejszy ruch. Stary opanuj się, myślałam, że jej nie lubisz.

- Jak się z nią prześpię każdy z was daje mi po 500 dolarów. - potarłem dłonie i z triumfalnym uśmiechem na ustach oparłem się o brzeg kanapy. Gdy wypowiedziałem te słowa chłopakom aż gęby poopadały. Powinienem zrobić im wszystkim teraz zdjęcia i wywołać po czym włożyć w jakąś ładną ramkę. Zawiesiłbym je nad kominkiem i za każdym razem bym się z nich śmiał.

- Chyba oszalałeś! - wykrzyknął Beau chwytając się za głowę.

- Oj braciszku biedny nie jesteś, 500 dolarów to dla ciebie pikuś. - parsknąłem. Kto jak kto, ale on o pieniądze nie ma się co martwić. Skoro na miesiąc "zarabiamy" czasami po kilka milionów.

- Tu już nie chodzi o pieniądze Jai. Mówiłeś, że nie będziesz jak ojciec i będziesz mieć szacunek do kobiet! - bla, bla, bla obiecanki cacanki. Obiecałem tyle rzeczy, a dotrzymałem może połowy, a nawet nie. On ma z tym problem? To nie moja sprawa. Niech robi co chce, mi to wisi.

- Oh Beau, naprawdę sądzisz, że ona mi się podoba? Dobra podoba mi się, bo niezła z niej laska, ale jak wiecie już, ja do miłości nie jestem zdolny. - powiedziałem im to co już z tysiąc razy powtarzałem, ale taka jest ta cholerna prawda. Nie zmienię już nic i już. Taki jestem nie poradzę nic na to,
bo wątpię, że ktoś zdoła mnie zmienić.

- Zawsze to powtarzasz. - przewrócił oczami mój kochany bliźniak.

- Spostrzegawczy jesteś. - posłałem mu sztuczny uśmiech.

- Przechodząc do rzeczy. - stwierdziłem już poważniej. - Dajcie mi miesiąc na przelecenie jej. - wyszczerzyłem się na myśl o moim chytrym planie.

- Miesiąc? Aż tak w siebie wątpisz? - James zaśmiał się, a ja razem z nim. No i wrócił mój ulubiony Yammouni.

- Dam wam czas na uzbieranie pieniędzy. - puściłem im oczko, a wszyscy wybuchli śmiechem. Tak, to moja banda.

Caroline

"- Dajcie mi miesiąc na przelecenie jej." - te słowa odbijały się echem w mojej głowie. Jak on mógł? Ja mu zaufałam. Mówił, że jestem dla niego coś warta. To wszystko to były nic nieznaczące słowa?
A te słodkie gesty, które czasami się zdarzały. Wszystko było kłamstwem i złudzeniem? Stałam schowana za futryną drzwi, a łzy spływały mi po zaczerwienionych od wstydu i bólu policzkach. Szybkim krokiem poszłam do pokoju, w którym miałam wszystkie rzeczy. Wyciągnęłam jakąś walizkę spod łóżka i zaczęłam pakować do niej ciuchy. Mam gdzieś czy to jego walizka czy też nie, najwyżej na mnie nawrzeszczy lub mnie uderzy, przecież wiem, ze jest do tego zdolny. On jest zdolny do wszystkiego. Łzy co jakiś czas całkowicie odbierały mi widoczność. Byłam taka głupia ufając mu. Pierwszy raz spojrzałam na kogoś w taki sposób, pierwszy raz się tak czułam. Skrzywdził mnie i to nie raz, ale teraz mnie zniszczył psychicznie. Nie ma osoby, która by mnie nie skrzywdziła, ale to w jaki sposób zrobił to on pobija wszystkich. Powinien być z siebie dumny. Chyba moim przeznaczeniem jest bycie samotną, bo po co komu takie coś jak ja? Sięgnęłam kosmetyczkę i spakowałam ją. Zaczęłam zapinać zamek błyskawiczny po czy wyjęłam telefon, który wczoraj oddał mi Jai i wybrałam numer "Dean xx.".

- Hallo? - po drugiej stronie rozbrzmiał ten cudny zachrypnięty głos. Chyba go obudziłam.

- Dean ja przepraszam jeśli cię obudziłam to...

- Caroline nic nie szkodzi, jeśli dzwonisz to coś się stało, więc gadaj.

- Bo ja ten.. Proszę zabierz mnie do domu. Mojego domu. - wychlipałam mu do słuchawki. Pociągnęłam kilka razy nosem, a świeże łzy znów zaczęły spływać stróżkami.

- Hej księżniczko co się stało?

- Powiem ci w drodze powrotnej, a teraz przyjedź, szybko. - dodałam na końcu i się rozłączyłam by uniknąć kolejnych pytań. Po prostu teraz nie mam na nie czasu. Chcę teraz jedynie być w domu i przytulić się do osoby, która jako jedyna mnie jeszcze nie zraniła. Susan.

Wiem, że rozdział krótki i nie tego się spodziewaliście, ale moje życie zaczyna się jebać jak to ff.

Dzisiejszy rozdział doskonale opisuje jak czuję się przez ostatnie 2 miesiące.

A teraz przepraszam za długą nieobecność.

Brutal life//Jai Brooks ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz