Rozdział IV

525 40 15
                                    

   Nie dane mu było dokończyć przez to, co zrobił Feliks. W tamtym momencie zamiast wypowiedzieć dalej tego, co chciał powiedzieć towarzyszowi, poczuł na swoich wargach te należące do jego rówieśnika. Były całkiem delikatne i miękkie, nie spodziewał się czegoś takiego. I tu nie miał na myśli jedynie odczuć tym spowodowanych, a ogólnie całej tej absurdalnej sytuacji.

   Był w takim szoku, że nie potrafił się nawet ruszyć lub jakkolwiek zareagować, co najwidoczniej Feliks potraktował jako przyzwolenie do kontynuacji. Lew starał się wyrwać jak najszybciej tylko mógł. Nie chciał dać mu przypadkiem tej fałszywej nadziei, ale niestety był zbyt zamroczony, żeby wcześniej jakoś zareagować.

   Ostatecznie w końcu po jakimś czasie udało mu się odepchnąć Feliksa, przez co wylądował po drugiej stronie kanapy, na której się znajdowali. Lew zaś szybko pozbierał wszystkie swoje rzeczy i ruszył w stronę drzwi. W przeciągu paru kolejnych sekund, gdy brunet starał się go zatrzymać założył buty i wybiegł z jego mieszkania. Nie chciał czekać na jakiekolwiek wyjaśnienia, czy inne takie. Było to też spowodowane w pewien sposób tym, że bał się co mogło wtedy jeszcze nastąpić.

    Uznał więc, że zwyczajna i jak najszybsza ucieczka będzie najlepszym rozwiązaniem tego problemu. Cieszył się, że niewiele rozpakował. Zostawił jedynie kartkę z wypisanym tym, co mieli zrobić, aczkolwiek nie była ona na tyle ważna, by po nią wracać i ryzykować dostaniem w zęby.

    Biegł prawie do samego przystanku tramwajowego. Kiedy się zatrzymał poczuł się okropnie. Jego kondycja nie była zbyt dobra, o ile można jeszcze było powiedzieć, że jakąkolwiek posiadał oczywiście. Było mu gorąco, a sam wyglądał jak dorodny okaz buraka. Nie znosił biegać, zawsze było to jego piętą achillesową. Zresztą ogólnie nienawidził sportu. Był do niego uprzedzony przez wszelkie gry zespołowe, do których był zmuszany przez prawie wszystkie lata swojej nauki.

    Był cały czerwony. Nie wyglądał jednak dobrze jak to zwykle jest w filmach i różnych tego typu rzeczach. Wyglądał po prostu jak burak lub pomidor. W dodatku dyszał jakby przebiegł jakiś maraton. Choć właściwie jak dla niego ten kawał, który pokonał w dosyć krótkim czasie naprawdę był maratonem.

    Po jakimś czasie w końcu uspokoił oddech, a twarz stawała się coraz bledsza, oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Postanowił trochę poczekać aż się uspokoi i dopiero potem wsiąść do jakiegokolwiek środka transportu, aby nareszcie wrócić do domu.

    Jedyne o czym marzył to jego ukochana samotnia. A do tego komputer lub jego gitara. Nie chciał mieć już dzisiaj żadnych większych interakcji z innymi homo sapiens. To, co stało się u Feliksa to było dla niego już za wiele. Żałował, że nie sprzeciwił się wtedy nauczycielowi i nie poprosił o dołączenie go do jakiejkolwiek innej grupy.

    Aktualnie miał również tylko jedno wyjście. Zrobić oraz zaprezentować ten idiotyczny projekt całkowicie sam. Nie miał najmniejszego zamiaru tam wracać ani choćby zamienić przynajmniej jednego słowa z Feliksem.

    Po paru minutach, gdy udało mu się już uspokoić wsiadł do tramwaju. Potem oczywiście musiał poczekać na autobus. Z tym już było trochę gorzej, ponieważ nie sprawdził wcześniej rozkładu i okazało się, że najbliższy autobus do jego rodzinnej wsi przyjedzie dopiero za godzinę. Karcił się za swoją głupotę, bo gdyby wsiadł wcześniej w tramwaj byłby już dawno w drodze do domu i coraz bliżej odpoczynku od wszystkiego.

    Co gorsza zaczynało się już ściemniać. Oznaczało to też choćby lekkie ochłodzenie, a tego nie przemyślał. Jako, że nie znosił zimna wydawało mu się to jeszcze gorsze niż w rzeczywistości było. Atak naprawdę było to niegroźne, leciutkie ochłodzenie, którego by tak naprawdę nie poczuł gdyby nie to, że ubrał się tak naprawdę jak nie on.

Niszcząca obsesjaWhere stories live. Discover now