XVI

6 1 0
                                    

Lee, Ink oraz Willow siedzieli w milczeniu w biurze. Cisza nie ustępowała od dobrych dwóch godzin. Można było usłyszeć tylko ciche tykanie zegara oraz rozmowy za ścianą. Starszy detektyw ciężko westchnął, wstał i podszedł do okna. Nikt z tej trójki nie mógł dopuścić do siebie myśli, że pracowali z jednym z Phantomów.
Nagle do biura bez pukania wszedł jeden z pracowników i położył sprzęt detektywów oraz porucznika na biurku. Z prowadzących sprawę nikt nie zaszczycił policjanta spojrzeniem. Gdy ten wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi, Terry wziął swój laptop, włączył go i ujrzał pusty pulpit. Pulpit, na którym niegdyś była tapeta przedstawiająca młodego detektywa wraz z dziewczyną, ustąpił miejsca domyślnej tapecie Windowsa, a dziesiątki plików, folderów i dokumentów zostały całkowicie skasowane. Terry błądził wzrokiem po dyskach w poszukiwaniu jakichkolwiek pominiętych plików, ale nic nie znalazł. Zagryzając dolną wargę zamknął urządzenie, a później popadł w zamyślenie i spojrzał na pozostałe dwa przenośne komputery. Włączył je, a następnie spojrzał na puste pulpity. Westchnął i zamknął komputery.

— Wyczyściła je. Nie ma nic — powiedział Willow, a później spojrzał na współpracowników, którzy zdawali się nie przejąć wiadomością o wyczyszczonych urządzeniach.

— To jakaś krotochwila! — skomentował zdenerwowany Lee. Podszedł do biurka i z hukiem oparł o nie dłonie. Dokumenty lekko podskoczyły, niektóre się z siebie ześlizgnęły, a długopisy same spadły na podłogę. — Daliśmy się jak największe lamy do kurwy nędzy! Wiedziałem, że tej suce nie można ufać. Zdrajca był z nami pięć lat. Pięć cholernych lat! — klnął zdenerwowany Richard. Przez nagły wybuch złości staruszka Terry aż lekko podskoczył. Ink za to spuścił wzrok i zaczął się bawić palcami. — Zamknijmy to dochodzenie i miejmy spokój. Jak teraz tej panience nie udało się nas wysadzić, to zrobi to drugim razem! Nie mamy żadnych dowodów. Żadnych kurwa dowodów! Nawet nie wiemy jak ta szmata wygląda! — Lee zaczął nerwowo chodzić po pomieszczeniu, w czasie gdy porucznik oraz detektyw zaczęli obserwować jego ruchy. Willow wstał i posadził mężczyznę na swoim miejscu.

— Panie Lee, spokojnie i proszę nie przeklinać. Stróżowi prawa nie wypada. Mamy zeznania świadków...

— Gówno to da! — Lee przerwał wypowiedź Terrenca. Ink dalej nie zabierał głosu, ponieważ nie czuł takiej potrzeby.

— Detektywie Lee, jeśli my jej nie złapiemy, to więcej dzieci może zginąć, ba! Wszyscy mogą zginąć. Jesteśmy już krok od jej aresztowania i od tak mamy się poddać, bo... bo tak? — zapytał retorycznie Terry. Próbował zmobilizować kolegów, lecz gdy ujrzał ich spojrzenia mówiące "daruj sobie gadki z filmów", postanowił nie zabierać głosu.

— Jakieś pomysły? — zapytał porucznik i patrzył to na Lee, to na Willow'a. Tym pytaniem chciał przerwać panujące w biurze napięcie.

— Konfrontacja — zaproponował Terry. Lee oraz Ink od razu zrozumieli, o co chodzi młodszemu koledzw. Po kwadransie przystali na jego propozycję.

Po pracy cała trójka pojechała do Nancy opowiedzieć o zdarzeniu oraz przedstawić propozycję młodzika. Specyficzny zapach dalej towarzyszył detektywom i porucznikowi, co tylko podnosiło napięcie. Chyba, oprócz Nancy oraz domowników, wszystkim przeszkadzał suchy, drażniący zapach nieznanych im środków. Lee oraz Ink co chwila na siebie zerkali, aby sprawdzić, czy aby na pewno są w domu, a nie u dentysty. Po chwili Terry zaczął przedstawiać plan działania konfrontacji. Nie był on skomplikowany. Po usłyszeniu Mike, Richard oraz Nancy nie byli zadowoleni z powodu ściągnięcia aplikacji poszukiwanej.

— Ale to naprawdę może się udać — nalegał Terry. Nancy wraz z Lee przecząco pokręcili głowami.

— Terrence, to się nie uda. Ona nie jest taka głupia. Nie znam się na tym, ale po adresie IP nas znajdzie. Telefony mają coś takiego jak adres IP, tak? — zapytała. Pytanie padło z czystej ciekawości i nagle wszyscy zaczęli się nad tym pytaniem zastanawiać.

— Ym... Chyba ma — odpowiedział Lee, a później Terry wstał i wyjął telefon.

— Wiem! A gdyby tak sprawdzić jej adres IP? — Dwóch detektywów oraz porucznik spojrzeli na mundurowego, jak na idiotę. Byli przekonani, że Terry wie wszystko co powinien wiedzieć o takim przestępcy, jakim jest Ano-chan. Chociaż każdy miał coś do powiedzenia, to wstrzymali się od skomentowania pomysłu młodego detektywa. Widzieli w mundurowym potencjał, ale przeszkadzało im jego dziecięce podejście do sprawy. Bywały nawet momenty, w których zastanawiali się, jak detektyw ukończył studia. — Nie było tematu... Wracając do konfrontacji... Zainstalujmy jej aplikację, załóżmy fałszywe konto i napiszmy do niej z prośbą o spotkanie.

— Zejdź na ziemię, Willow... — powiedziała stanowczo Nancy. Jej cierpliwość do jego osoby powoli się kończyła. — W tej sytuacji stoję po stronie Richarda. Dajmy sobie spokój z tą sprawą, skoro mamy już sprawcę — broniła detektywa, który już dawno powinien być na emeryturze. Z tego co można było zauważyć to to, że Ink nie chciał stawać po czyjejś stronie, więc wstrzymywał się od głosu. Poniekąd Nancy i Richard mieli rację, a poniekąd rację miał Terry. Mieli już jednego sprawcę, ale nie mieli drugiego. Po całym spotkaniu, grupa rozeszła się do domów. Terry wbrew temu, co mówiła reszta drużyny, wyjął telefon i pobrał aplikację, w której później założył konto. Od razu wyszukał profil Ano-chan i napisał krótką wiadomość pod pretekstem pomocy w samobójstwie w opuszczonym warsztacie samochodowym. Administratorka aplikacji odpisała od razu. Terry najpierw wrócił do domu, a później wszedł do garażu. Z samochodu wyjął okulary z kamerką. Włączył nagrywanie, a następnie szpiegowski sprzęt założył na nos. Chciał chociaż zobaczyć, czy poszukiwana osoba się z nim spotka. Gdy był pewny, że ma już wszystko co potrzebne, udał się na umówione miejsce.

Ano-chan APPTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon