X

7 3 0
                                    

Godzina dziesiąta.

Terry biegł w stronę komisariatu, spodziewając się niezadowolonego szefa oraz kary. Był w stanie przyjąć do siebie myśl o zwolnieniu. Wszedł tylnymi drzwiami,
w małym korytarzu z lustrem poprawił białą koszulę, marynarkę, a do pasa przypiął pustą kaburę. Sprawdził w kieszeniach, czy zabrał ze sobą legitymację. Gdy wygrzebał ją z kieszeni, założył dokument na szyję. Sądząc, że to jeszcze nie wszystkie konieczne poprawki ubioru,  chciał poprawić kołnierz górnej części garderoby, ale dopiero teraz zwrócił uwagę na odciski ogniw oraz brak broni. Westchnął głęboko, kiedy ostatecznie okazało się, że krawat nie pozwolił na zakrycie szyi, a koszula nie miała guzików na kołnierzu. Spojrzał w stronę otwierających się drzwi. Szybko wyjął telefon, odblokował i udawał rozmowę. Okazało się, że była to Nancy, na co Terrence opuścił telefon. Skrzyżowali spojrzenia, ale żadne z nich nie wiedziało, które powinno jako pierwsze zacząć rozmowę. Kobieta ubrana była w szary dres, a włosy miała związane w koński ogon. Terry śmiało mógł stwierdzić, że nowym uczesaniem odjęła sobie kilka lat.

— Nancy? Co ty tu robisz? Nie możesz się tu pokazywać. Jesteś przecież na urlopie administracyjnym — skomentował jej obecność, chowając komórkę do kieszeni spodni.

— Szef mnie nie widział, weszłam tylko po swoje notatki. A ty powinieneś już od dwóch godzin siedzieć w biurze z pistoletem w kaburze i czystą szyją — odgryzła się, komentując jego braki w uzbrojeniu oraz odciski na szyi. — Po pracy przyjdziesz, to mi opowiesz, z jakiej okazji masz to paskudztwo na szyi — zakończyła swoją wypowiedź i wyszła, a Terry szybkim krokiem poszedł do biura, w którym już czekali na niego koledzy. Ink spojrzał na odciski, a gdy ich spojrzenia się spotkały, wskazał na kubek kawy.

— Zaraz wam wszystko opowiem, ale najpierw muszę znaleźć sobie nowy rewolwer. — Usiadł przy biurku i wyjął notes. Wziął łyk dawno wystudzonej kawy, sięgnął po długopis, a brulion przysunął bardziej do siebie. Lee podszedł do niego od strony pleców i próbował coś wyczytać, ale ze względu na niezbyt wyraźne pismo — nie mógł. Terrence odwrócił się w ich stronę. — Wczoraj rozmawiałem z Nancy przez telefon. Rozłączyłem się i poszedłem zrobić pranie, ale to nie jest jakoś ważne. W biurze spotkałem Ano-chan. Chciała bym przerwał śledztwo. Musiała być krótko po wybijaniu, ponieważ widziałem nawet na czarnej rękawiczce krew. Jest leworęczna. Zabrała mi broń, ale zostawiła na mojej koszulce ślady krwi oraz ostrze. Tak, ostrze. Ostrze było wbite w biurko. Nie wyrzuciłem po niej żadnych śladów. Zostawiłem. — Lee oraz Ink byli cicho. Wymienili się spojrzeniami, a później nagrodzili Terrenca współczującym, ale jednocześnie pełnym podziwu spojrzeniem. Byli zadowoleni z jego postawy. Mało kto zachowuje krew na koszulce. Normalny człowiek wyrzuciłby ją do pralki, albo umył w misce z zimną wodą. — Mam pewną szaloną teorię. — Mike przerwał mu machnięciem ręką.

— Teorie zostawimy na później. Licencję na broń masz? Masz, więc kupimy ci broń w sklepie. Dlatego pojedziemy na około — wytłumaczył i udał się do drzwi. Lee oraz Terry poszli w ślad za nim. — Daleko mieszkasz?

— Ulicę dalej. — Porucznik zaczął szukać po kieszeniach kluczy do samochodu, a w tym samym czasie Terry wraz z Lee udali się do samochodu Inka. Gdy ta dwójka czekała na kierowcę, starszy detektyw postanowił spojrzeć na Terrenca i wypytać o teorię. Po wysłuchaniu zaśmiał się głośno i przeczesał swoje siwe włosy dłonią. Terry spiorunował go wzrokiem.

— Bez obrazy, ale od dawien dawna wiadomo, że Ano-chan jest jedna. Jedyne, co się u mniej mnoży to grupy i podgrupy — skomentował i oparł się o srebrnego mercedesa. — Grupy działają na całym świecie w dużych miastach. Podgrupa pierwszego rzędu działa w miastach mniejszych, podgrupa drugiego rzędu w miasteczkach, podgrupa trzeciego rzędu na wsiach, a podgrupa czwartego rzędu pilnuje powietrza — tłumaczył, aż do przyjścia Michael'a. Porucznik nie pytał, o czym rozmawiali. Terry usiadł na miejscu pasażera, a Lee zajął tylne miejsce. Mike odpalił silnik i pojechał w stronę sklepu z bronią. Terry, chcąc być w domu jak najszybciej, kupił pierwszy tańszy pistolet, a był to Glock 17. Zapłacił kartą, wrócił do samochodu i pokierował kolegę do swojego miejsca zamieszkania. Terry wysiadł pierwszy, aby otworzyć bramę na podjazd, a następnie odkluczyć drzwi domu. Lee oraz Ink ze zdumieniem podziwiali sterylny parter. Terry zaprowadził ich do swojego biura. Tam nie patrzyli już z podziwem na panujący bałagan.

— Burdel tu jak na targowej... Jeszcze odchodów na środku brakuje... — wytknął ostro staruszek. Lee spojrzał na niego ozięble. Nie był zwolennikiem agresywnego zwracania uwagi, jeszcze w czyimś domu. Sam Ink w swojej szafie nie miał należytego porządku.

— Richard, mam w schowku plastikowe woreczki. Weź klucz i przynieś parę. — Dał mu klucze, a później wrócił do Terry'ego i spojrzał na to, co zostawiła Ano-chan. — Nie zadbała o porządek. Zazwyczaj nic po sobie nie pozostawia, a tutaj mamy ostrze, krew...

— Dlatego mówię, Ano-chan są co najmniej dwie. — Ink kiwnął głową i podszedł do brudnej koszulki. Póki nie miał ani woreczków, ani rękawiczek wolał nic nie ruszać, tylko dokładnie obejrzeć.

— Jedna anonsowa i dokładna, nie pozostawia śladów, a druga nie dba o porządek, bo wie, że odcisków nie zostawia... ani żadnego DNA... — Po tych słowach do pokoju wszedł Lee z kilkoma woreczkami, które były wielkości kartki A4. Willow oraz Ink włożyli ręce do woreczków i zaczęli wszystko ostrożnie zbierać. — Wiesz może którędy wyszła?

— Nie mam pojęcia. Przed domem nie było ani jednego śladu. Ale możemy sprawdzić za. Tam trawa do końca nie odrosła, płot jest jeszcze z siatki — Ink zamknął woreczki i wszyscy razem wyszli za dom. Sugestie młodego detektywa były słuszne. Na ziemi widniały odciski butów, a siatka była trochę wygięta. Ink swoim telefonem zrobił zdjęcia każdego śladu. Po wszystkim cała trójka udała się do samochodu.

— Podejrzenie pierwsze: Ano-chan są minimum dwie. — Ink postanowił przerwać ciszę, więc zaprezentował pierwsze lepsze stwierdzenie. Lee wywrócił oczami. Resztę drogi przejechali w milczeniu.

W biurze omawiali wszystko, co wiedzieli, ale całą rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Do środka weszła dziewczyna, a w ręku trzymała kilka kartek oraz czarnego iPada. Lee skrzywił się na jej widok. A bardziej na jej wygląd. Włosy miała ufarbowane na turkusowo, głowę zdobiła czarna opaska z kokardą. Na sobie miała białą sukienkę w poziome paski. Kiecka sięgała jej ledwo do kolan. Rękawy były krótkie. Całą kreację dopełniały czarne zakolanówki oraz czarne, skórzane buty, które oprócz sznurówek miały jeszcze paski. Całe obuwie było na średnim podniesieniu. Cerę miała bladą. Prawie bladą. Jej makijaż podbijał zielony kolor oczu oraz wybielał białka wraz z zębami. Na prawym przedramieniu miała wytatuowane róże, a na lewym las z księżycem w pełni. Prawe ucho było przebite dwoma srebrnymi, spiralnymi kolczykami oraz dwoma okrągłymi. Jeden okrągły kolczyk był mniejszy od drugiego. Natomiast w lewym uchu tkwiły dwa kolczyki, prawdopodobnie z tego samego zestawu, co okrągłe na drugim uchu. Po spojrzeniach Lee oraz kontrowersyjnie wyglądającej panienki można było poznać, że jedno nie lubi drugiego. W pomieszczeniu natychmiast pojawiła się napięta atmosfera.

— Udało się coś? — zapytał zniecierpliwiony Mike. Kobieta przytaknęła i położyła urządzenie wraz z papierami na biurku.

— Hasło było dość banalne. Tu jest wydrukowana cała konwersacja, a tutaj historia zamówień. — Terry wziął iPada do rąk i zaczął przeglądać zamówienia. Blondyn co chwilę zerkał na włosy, kolczyki i tatuaże nowej osoby. Nie bardzo przypadło mu to do gustu, a następnie wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Lee i podał mu tablet. — Z tego wszystkiego wynika, że chłopak jest winny. Macie niezbędne dowody. Tego pada chcę jeszcze dzisiaj odzyskać. A tak swoją drogą... Laurie, a pan to pewnie nasz nowy, jakże cudowny detektyw, tak? — Terry nie widział, co powiedzieć, więc postanowił zachować milczenie. Nie przepadał za nowymi znajomościami.

— Tak, tak, pani wielkoduszna informatyk. Idź i daj profesjonalistom pracować — warknął Richard. Laurie dyskretnie wskazała mu środkowy palec i wyszła. — Zero szacunku — mruknął pod nosem i wziął kartki do dłoni. Chwilę później lekturę przerwały ponownie otwierające się drzwi. Wraz z nagłym hukiem wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu zastygli w bezruchu. Do środka wpadł ojciec podejrzanego.

— To ja to wszystko rozpocząłem! — W biurze zapadła grobowa cisza.

Ano-chan APPWhere stories live. Discover now