Glob i napad bandy jakiegoś Ronana

370 21 0
                                    

26 lat później, Morag

- Peter...

- Co tam Shar?

- Musimy wykonywać to zlecenie?

- Wiesz, że tylko z tego żyjemy.

- Wiem, ale moglibyśmy polecieć na jakąś egzotyczną planetę. Odpoczęliśmy byśmy tam od tego zgiełku.

Rzuciłam błagalne spojrzenie na starszego Quilla. Myślał, a myślenie to w nie jego stylu.

- To jest ostatnie zlecenie i robimy wakacje.

- Ale ja wybieram, gdzie je spędzamy.

- Znowu?

- Tak znowu.

- Może chociaż raz ja bym wybrał gdzie polecimy.

- Dobra, ale tylko ten jeden raz.

Po moich słowach, Pete ucieszył się jak dziecko. W końcu zasłużone wakacje. Dobra prawie zasłużone. Milano powoli podchodziło do lądowania. Gdy wylądowaliśmy, Peter szykował się do wyjścia.

- Ej idę z tobą - krzyknęłam.

- Po moim trupie Rona.

- Peter no proszę cię - mówię i złożyłam ręce jak do modlitwy.

- Nie i koniec kropka.

- A co by powiedziała mama?

- No ja nie wiem. Ty mi powiedz.

- Peter weź siostrę ze sobą - cytuję słowa zmarłej rodzicielki.

- Będę tego żałował - facet westchnął i machnął ręką na znak, żebym poszła za nim.

Podeszliśmy do wyjścia ze statku włączyliśmy nasze hełmy i wyszliśmy na powierzchnię planety. Kroczyłam krok w krok za Petem. On zatrzymał się, a ja doszłam i stanęłam obok niego. Spojrzałam przed siebie a potem na brata. Wyciągnął spod kurtki naszą mapę holograficzną i nią potrząsnął.

- Mówiłam, żebyś wziął lepszą tą mapę - pokręciłam głową z dezaprobatą.

- Powtarzasz się moja droga.

Zaczął skanować okolice miejsca, gdzie znajdujemy się obecnie i ukazał nam się obraz globu przed spustoszeniem. Później wyświetlił się punkt docelowy. Quill ruszył wolnym krokiem z urządzeniem w ręku, a ja za nim osłaniając jego plecy. Po drodze mijaliśmy wiele głazów i skałek. Doszliśmy w ten sposób do wielkiego gmachu. Przystanął w miejscu i schował machinę do kieszeni płaszcza. Ja go ominęłam i powoli wchodziłam w głąb tego czegoś. Szybko się odwróciłam i zobaczyłam Star-Lorda omijającego moją osobę. Wyłączyłam hełm, a później on zrobił to samo.

- Sharon idziesz za wolno - odezwał się dupek spod gwiazdy.

- Peter idziesz za szybko - udawałam głos Gwiazdora.

Zahamowałam i zabrałam się do podziwiania widoków. Ładnie to może nie było, ale cóż... To się nazywa życie. Zerknęłam kątem oka na starszego brata. Założył słuchawki, włączył walkmana i jak gdyby nigdy nic poszedł po kulkę. A o mnie jak zwykle zapomniał. Znając jego to pewnie słucha Redbone sądząc po stylu tańca.

Zaczynam się z niego śmiać i żałować, że nie mam nic do nagrania tego jakże pięknego baletu braciszka. W jego stronę pobiegły jakieś małe stworzonka, kopnął je, a jeden wykorzystał jako mikrofon. Szłam za im i ledwo powietrza nie mogę złapać przez niego. Gdy doszedł na skraj rozpadliny, odpalił odrzutowce w butach. Dobiegłam i zrobiłam to samo. Wylądowałam a ten dalej się popisuje. Podszedł do mosiężnych drzwi i zdjął swoje maleństwa.

Quillowie w kosmosieWhere stories live. Discover now