Jak dwójka bachorów znalazła się w kosmosie

388 20 1
                                    

1988 r., Ziemia

Razem z Peterem i innymi członkami rodziny udałam się do szpitala do mamy. Wszyscy oprócz mnie i mojego starszego brata przekroczyli próg pomieszczenia.

- Pete, idziesz do mamy? - zapytałam cicho i spojrzałam na Quilla.

Nie usłyszałam odpowiedzi, bo co ten dupek robi? Słucha swojego Walkmana. Poruszyłam jego ramię, a ten zdjął słuchawki.

- Co chcesz, Shar?

- Idziesz do mamy? - zadałam pytanie ponownie. - Wcześniej mówiła, że ma coś dla nas.

- Zaraz przyjdę - odpowiedział i wrócił do swojego wcześniejszego zajęcia.

Zapukałam niepewnie do drzwi pokoju szpitalnego mamy. Gdy usłyszałam "proszę", otworzyłam je i weszłam do sali. Moim małym oczom ukazał się widok mamy leżącej na szpitalnianym łóżku, która była otoczona bliskimi osobami. Twarz rodzicielki była blada, zmęczona i pomimo choroby oraz braku sił uśmiechnęła się na mój widok. Podbiegłam do jej łóżka i usiadłam obok niej. Z małego plecaczka wyciągnęłam rysunek, który specjalnie dla niej narysowałam w szkole.

- To dla ciebie mamusiu - powiedziałam z uśmiechem na twarzy i pokazałam moje arcydzieło.

- Dziękuję kochanie - rzekła mama z lekkim uśmiechem. - Sharon, skarbie... Wyrośniesz na odważną i mądrą kobietę. Jeśli mnie zabraknie to proszę Cię miej oko na Petera i znajdź swoją siostrę bliźniaczkę. Ma na imię Samantha.

- Dobrze mamusiu.

Nagle wejście do sali otworzyły się. Zobaczyłam Petera z tornistrem na plecach i dziadka. Podszedł nieśmiało do łóżka mamusi ze spuszczoną głową. Kobieta uśmiechnęła się na widok najstarszego syna. Ja natomiast nie zauważyłam wcześniej podbitego oka brata.

- Znowu pobiłeś się z chłopakami? - zapytała mama.

Pete poruszył ramionami w odpowiedzi.

- Peter...

- Bo zabili małą żabkę - przemówił Peter. - Walnęli ją kijem.

- Och Peter, jesteś taki sam jak twój tata. Nawet wyglądasz jak on. Z resztą twoja siostra tez jest do niego podobna. A on był aniołem, stworzonym z samej światłości...

Przysłuchiwałam się ich rozmowie. Nagle dziadziuś przerwał mamie w połowie zdania.

- Masz dla Sharon i Petera prezent?

- Pewnie - zareagowała słownie pani Quill.

Poruszyła palcami po dwóch prezentach. Dziadek wyciągnął je spod zmizerniałych dłoni i włożył je nam do plecaków. Spojrzałam z braciszkiem na mamę. Poczułam jak w moich małych oczkach gromadzą się łzy.

- Otwórzcie, gdy mnie już nie będzie. Dziadek wspaniale się wami zaopiekuje dopóki nie wróci po was tatuś. Złapcie mnie za ręce.

Zrobiłam co kazała. Zerknęłam na Petera. Chłopiec z łzami w oczach odwrócił się od kobiety.

- Peter... - zaczęła. - Złap mnie za rękę.

Nagle rozległ się jakiś dźwięk. Przekręciłam głowę w stronę holtera. Linia była była prosta.

- Mamusiu - otworzyłam usta, poruszyłam jej dłoń i zaczęłam płakać.

- Mamo... Mamo, nie. Nie, nie.

Z oczu Petera zaczęły płynąć łzy. Dziadek odciągnął nas na korytarz. My krzyczeliśmy w niebogłosy.

- Zostańcie tu, dobrze? – powiedział dziadek i wrócił do sali.

Pobiegłam w stronę wyjścia, a za mną straszy Quill. Wybiegliśmy na teren przed szpitalem, a Pete złapał mnie za dłoń i pognaliśmy przed siebie. Bieglibyśmy dalej, gdyby nie mój upadek.

Wyczułam jak mnie ktoś przytula. Nie podnosiłam głowy bo wiedziałam, że to Peter. Niespodziewanie odczułam silny wiatr, którego wcześniej nie było. Popatrzyliśmy do góry i oślepiło nas jakieś światło. Machina zniżyła się i wystrzeliła jakiś promień. Z naszych ust rozległ się krzyk przerażenia i zamknęliśmy patrzałki.

- Ja nie mogę... - wyraził słowami swoje niezadowolenie jakiś osobnik. - Te dzieciaki muszą tak się drzeć?

Przestałam krzyczeć, a zaraz po mnie brązowowłosy. Pootwieraliśmy nasze gałki oczne i rozejrzeliśmy się wokół nas. Przed nami stał niebieski kosmita. Przysunęłam się bardziej do brata, a ten mnie bardziej przytulił.

- Kkiimm jjeessteś? – postawił pytanie drżącym głosem Peter.

- Jam jest Yondu Undonta i witajcie na moim statku.

Nieznajomy wydawał się miły. Nieoczekiwanie rozległ się wrzask z głośników, którego się przestraszyliśmy się.

- Yondu!

- Czego chcesz Brahl? Dzieciaki straszysz.

- Jesteśmy głodni. Możemy zjeść te bachory?

- Spróbuj tylko ruszyć te dzieciaki, a wylądujesz poza statkiem - zagroził Yondu.

Nazywam się Sharon Quill i wraz z bratem zostaliśmy wychowani w kosmosie przez Ravagers. I tak rozpoczęła się nasza przygoda w przestrzeni kosmicznej.

Quillowie w kosmosieOnde as histórias ganham vida. Descobre agora