Rozdział 5

569 49 18
                                    

Następnego dnia mama przywiozła mnie pod szkołę i oznajmiła, że potem też odbierze. Nadal atmosfera była napięta. Podczas drogi nie zamieniłyśmy ze sobą ani słowa. Czułam, że jest zła i bolało mnie to, ale wiedziałam, że to moja wina. Zasłużyłam sobie. Jednak ja również nie starałam się nawiązywać z nią kontaktu. Wolałam to przemilczeć, a niedługo cała sprawa odeszłaby w zapomnienie.

Gdy pomagała mi wysiąść z samochodu, serce omal nie wyrwało się z mojej piersi i nie uciekło stąd jak najdalej. Nogi ugięły się pode mną, ale w ostatniej chwili przytrzymałam się otwartych drzwi, by nie upaść. Potrafiłam teraz myśleć tylko o tym, jak bardzo nie chcę tu być.

— Hej. — Cass jak zwykle pojawiła się na czas. — Gotowa na drugi dzień szkoły? — zapytała z przesadną ironią, doskonale znając moją odpowiedź na to pytanie.

Skierowałam głowę w kierunku źródła jej głosu i uniosłam brew tak jakbym chciała wzrokiem powiedzieć: „ty pytasz serio?".

— Przyjadę po ciebie zaraz po zajęciach — oznajmiła beznamiętnie moja mama, po kilku sekundach dotarł do mnie dźwięk zamykanych drzwi od samochodu, a potem odpalanego silnika.

Odjechała.

— Było bardzo źle wczoraj? — Mimo pytania, Cass wcale nie brzmiała na przejętą.

— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo — mruknęłam pod nosem. — Odprowadzisz mnie pod klasę pani Johnson?

Chwyciła mnie pod ramię.

— Jasne.

Szłyśmy w ciszy aż pod same drzwi budynku szkoły. Z każdej strony słyszałam cudze kroki, rozmowy, śmiechy i nadjeżdżające auta. Wciąż czułam na sobie spojrzenia innych uczniów, a wraz z tym przemożną chęć pokazania im wszystkim środkowego palca. Moja wyobraźnia podsuwała mi obraz ich wielce zdziwionych i oburzonych min, i choć wiedziałam, że nie zebrałabym się na odwagę, by to zrobić naprawdę, uśmiechnęłam się pod nosem. Dzięki temu, gdy weszłyśmy środka, moja pewność siebie znacznie wzrosła. Stwierdziwszy, że ta sytuacja bardzo przypomina mi tę sprzed roku, kiedy po raz pierwszy zjawiliśmy się w szkole po imprezowym lecie, starałam się przybrać podobną dumną postawę i w ten sposób przejść cały korytarz, aż do klatki schodowej na drugim jego końcu.

— I to mi się podoba. — Cass zaśmiała się z ekscytacją, a potem pociągnęła mnie wprzód i tym samym ruszyłyśmy przed siebie.

Nabrałam głęboko powietrza w płuca, by nie dostać nagłego zawału serca lub nie umrzeć przed tymi wszystkimi ludźmi ze zdenerwowania. Zaczęłam zastanawiać się, czy wraz z wypadkiem nie nabyłam jakiejś fobii przed dużym tłumem. Pot zrosił moje czoło, czułam, jak spływa po skroni, tuż przy linii włosów, dociera do policzka, potem do brody i skapuje na ziemię. Puls był tak szybki, że bałam się, że zaraz żyłka mi eksploduje na szyi.

— O nie — westchnęła z irytacją Cass — nadchodzi dupek dupków jakich mało.

Nim zdążyłam w jakiś sposób zareagować, pociągnęła mnie za rękę w lewo, przyspieszając tempa. Hałas i zgiełk uczniów powoli przycichał, a duchota i odór potu wymieszanego z ostrą wonią perfum panujących w głównym korytarzu zaczęła ustępować zapachowi środków do czyszczenia oraz chłodnemu powietrzu, który dostawał się do szkoły przez najpewniej uchylone okna, powodując lekki przewiew. Wypuściłam z płuc nieświadomie wstrzymywane powietrze, a stres chwilowo opuścił moje ciało.

Co jakiś czas słyszałam gdzieś czyjeś kroki mijające nas, ale większość skutecznie zagłuszały stukające o linoleum obcasy Cass.

— Przeglądałam wczoraj Facebooka — zaczęła przyciszonym głosem. — Nie chcę cię znów denerwować, ale uznałam, że powinnaś o tym wiedzieć...

DyktafonWhere stories live. Discover now