Rozdział 1

896 65 33
                                    

  319 dni życia w niekończącej się ciemności. Czy to zaakceptowałam? Powiedzmy sobie szczerze, nie da się tego zrobić. To tak, jakbyś miał już nigdy się nie obudzić. Nigdy nie otworzyć oczu. Nic nie widzisz, jedynie czarną próżnię, która z każdym dniem pochłania cię coraz bardziej.

  Wszystko się skończyło dokładnie w Mikołajki. Chciałabym nie pamiętać tamtego wieczoru, ale powracałam do niego we wspomnieniach, w myślach i w nocnych koszmarach. Nie to było jednak najbardziej przerażające. Nienawidziłam spać, bo wiedziałam, że potem ten horror przerodzi się w drugi. Ten, przez który przechodziłam w rzeczywistości. Z jednej ciemności w drugą. Nie dostrzegałam żadnej różnicy. Tylko strach czułam większy, bo po otworzeniu oczu i tak nie mogłam nic zobaczyć. I weź się tu człowieku zastanawiaj, czy wciąż leżysz w swoim pokoju, w swoim łóżku, i czy wokół ciebie nie wali się dach.

  Czy kiedyś odzyskam wzrok? Lekarze mówili, że szanse są marne. Ja też przestałam na to liczyć, gdy podczas trzeciej wizyty w szpitalu dowiedziałam się, że nadal nie widać nawet minimalnej poprawy. Wolałam stłumić nadzieję w zarodku, niż potem doświadczyć kolejnego bolesnego rozczarowania. Przyszło mi z tym żyć i nic już na to nie mogłam poradzić.

  Początki były najtrudniejsze. Zaczęłam nienawidzić świata i siebie za to, co się stało. Przez pierwsze tygodnie bardzo dużo płakałam, niemal non stop. Gdy wróciłam ze szpitala, praktycznie w ogóle nie wychodziłam z łóżka, chyba że do toalety i z powrotem. Nie tylko dlatego, że nie miałam na nic siły i ochoty, choć to w sumie też, ale dlatego, bo zwyczajnie się bałam. Bałam się, bo nic nie widziałam. Bałam się wpaść na ścianę, w drzwi lub zlecieć ze schodów. Ze strachu nie mogłam zrobić najmniejszego kroku, trzęsły mi się nogi i dłonie. Często wpadałam w panikę, nie radziłam sobie kompletnie z niczym, nawet z najprostszymi czynnościami. To mnie przerastało.

  Przez ostatni rok siedziałam w domu, nie chodziłam do szkoły. Gdy pierwsze załamanie minęło i skończył się okres mojej rekonwalescencji, musiałam zacząć się jednak uczyć. Przez resztę zimy zamknęłam na klucz wspomnienia w jednej z szufladek znajdujących się w mojej głowie i całą sobą skupiłam się na alfabecie Braille'a, poruszaniu się na ślepo i próbach pozbierania się do kupy. Zgadzałam się na wszystko, co proponowali mi rodzice z wyjątkiem jednego. Laski.

  Raz. Jedyny raz się odważyłam. Nie było mowy, abym wyszła z tym poza teren naszego domu ponownie. Czułam wtedy na sobie wzrok wszystkich przechodniów. Słyszałam ich kroki, kiedy mnie mijali. Nie mogłam uciec od wielu ciekawskich spojrzeń skierowanych w moją stronę. Z każdą kolejną chwilą, w której byłam wystawiona na widok publiczny, kuliłam się w sobie coraz bardziej, a w oczach gromadziły mi się łzy. Za wszelką cenę starałam się ich nie uronić. Policzki piekły od nagłego zalewu czerwieni. Dopiero kiedy stanęłam na środku drogi, obracając głowę na prawo i lewo, przyłapałam się na tym, że poszukiwałam pierwszego lepszego drzewa, by móc się za nim schować przed ludźmi. Z każdej strony wciąż napotykałam jedynie ciemność, co przybiło mnie jeszcze bardziej. Natychmiast oznajmiłam rodzicom, że chcę wracać.

  Przyszedł sierpień, a wraz z nim nieubłaganie zbliżał się kolejny rok szkolny. Wtedy rodzice podjęli decyzję, że znów będę chodzić do Milton High School. Usłyszawszy tę nowinę, opadłam ze świstem na kanapę, do której wcześniej podprowadziła mnie mama.

  W głowie znów pojawiły mi się ich twarze, wciąż o tym samym wyrazie mówiącym, jak ich zawiodłam. Prześladowały mnie od jej pogrzebu. Dręczyły mnie. Pojawiały się w snach.

  Dlatego że zasłużyłam.

  W szkole też będą gadać, wiedziałam o tym doskonale. Już gadali, z tego, co dowiedziałam się od Cass. Byłam tym za bardzo przerażona, nie dałabym rady tak po prostu tam pójść.

DyktafonWhere stories live. Discover now