one / same old everyday / 一

493 66 6
                                    


Jimin obudził się na swojej wycieraczce – brudnej, wydeptanej i zmarnowanej zupełnie jak on – tuż pod drzwiami wejściowymi domu. Ostatnie, co zapamiętał, to pogardliwy wzrok sąsiadki mijającej go na schodach, ale głowa pulsowała mu od bólu tak uciążliwie, że zamiast wstać i jak człowiek udać się do łóżka, z miejsca wpadł w jakże upragnione, kojące ramiona snu.

Dopiero po kilku godzinach uświadomił sobie, co się wydarzyło. A właściwie dotarło do niego to, że jego umysł przepełnia cholerna pustka.

– Przepraszam? Słyszy mnie pan?

Skrzekliwy głos mieszkającego naprzeciwko mężczyzny wywołał u niego niepohamowane skrzywienie; czuł się jakby był na kacu i zapewne tak też wyglądał, każdy impuls docierał do niego z opóźnieniem i wszystko zdawało się jakieś takie nieostre.

–– Huh? – Jimin wzdrygnął się, kiedy owy człowiek złapał go delikatnie za ramię, pociągając ku górze. – Tak, wszystko w- Auć, cholera, moja głowa.

Staruszek uśmiechnął się litościwie, jak gdyby wiedział. Ale skąd on mógł wiedzieć, skoro sam Park nie miał pojęcia, dlaczego skończył w tak żenującej sytuacji.

Wzorowy chłopak, oczywiście; może kiedyś tak było. Podejrzewał, że na tym skończyła się era niesprawiającego żadnych problemów, życzliwego studenta, który wywołuje wrażenie niewychodzącego z domu prawiczka.

A to przecież nie tak...

– Ciężka noc, rozumiem – odezwał się po raz kolejny, pomagając mu wstać. Jimin zachwiał się na nogach, aż wreszcie powróciwszy do równowagi, zaczął szukać nerwowo kluczy. Chciał jak najszybciej znaleźć się już w mieszkaniu i przespać porządnie, a wtedy dokładnie przemyśleć, gdzie popełnił błąd i czy okazji minionych wydarzeń nie stracił jakiegoś organu wewnętrznego. – Też kiedyś byłem młody, nie ma się czego wstydzić...

– Ale to nie... – chłopak nie miał siły na to, żeby jakkolwiek wyjaśnić. Zresztą, co tu było do wyjaśniania? Sytuacja kreśliła się bardzo jasno; już i tak pewnie połowa współmieszkańców widziała, jak żałośnie kuli się pod drzwiami własnego domostwa, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem niczym jakiś bezpański kundel. Brakowało mu jedynie pustej butelki w ręce do pełnego wizerunku. – Właściwie, nieważne. Dziękuję, Panie Liang, uhm, miłego dnia i... do widzenia.

Drzwi zamknęły się z trzaskiem, który tylko dołożył cierpienia skołowanemu Parkowi. Jeszcze minutę temu był pewien, że to nieustające łomotanie wewnątrz czaszki nie może stać się głośniejsze, ale jednak chwilę później przeistoczyło się to w głośną dyskotekę, albo raczej deathmetalowy koncert z setką malutkich ludzików skaczących wewnątrz jego głowy, nie wspominając już o całym obolałym ciele.

Jednak z jakiegoś dziwnego powodu czuł się bardziej... Lekki. Nie potrafił tego do końca wyjaśnić, pustka po prostu przenikała go na wskroś, jakby utracił znaczną część człowieczeństwa.

I w mieszkaniu zrobiło się jakoś dziwnie. Zrezygnował z pójścia na uczelnię tego dnia, na pierwszym miejscu postawił swój dyskomfort, a raczej zlokalizowanie jego źródła. Choć słońce niedawno wstało, on marzył tylko o tym, żeby zagrzebać się w kołdrze i zapomnieć o tym upokarzającym zajściu – nie wiedział nawet, ile czasu tak leżał. Może ktoś zrobił mu serię zdjęć, a on nie miał o tym zielonego pojęcia i ba, na dodatek zastanawiał się, jak trafił pod swój dom. Bo poza pogardliwym wzrokiem sąsiadki pamiętał tyle, że wracał do domu. Była ciemna, wąska uliczka, droga na skróty i chłód, bardziej nieprzyjemny niż zwykle, a później...

Później obudził się na korytarzu.

Nie miał już siły na głębsze rozmyślania, upewnił się więc, że zamknął drzwi wejściowe, a potem zrzucił z siebie ubrania, udając się w kierunku łóżka z niezaprzeczalnym zmęczeniem malującym się na twarzy. I, naprawdę, dzieliły go zaledwie dwa metry od utęsknionego materaca, tej ostoi bezpieczeństwa, ale nagle wszystko to prysło jak bańka mydlana; wystarczyło, że spojrzał w lustro.

Nie chodziło już nawet o to, że wyglądał, jakby dopiero co wygrzebał się z zatęchłej mogiły – chociaż temu nie dało się zaprzeczyć. Podkrążone oczy i ich mdły wzrok tylko podkreślały szary odcień skóry chłopaka, który zdawał się zaraz rozpaść. Ale nie, nie, to wcale nie ściągnęło jego uwagi, w przeciwieństwie do przedziwnego, hm, znamienia na jego szyi. A może to wcale nie było znamię? Piekielnie szczypało, było zaczerwienione dookoła, a poza tym nigdy wcześniej go u siebie nie widział. Z konsternacją przyglądał się temu niespotykanemu zjawisku, które wciąż pozostawało takie samo, dwie kropki, ot co, przypominające ukąszenie pająka. Albo węża? Co za różnica, bolało jak cholera.

Ten niepokojący omen nie mógł zwiastować ni krzty czegoś dobrego, tak myślał. Wręcz przeciwnie. Jakby coś nikczemnego czaiło się tuż za rogiem, czekało na chwilę słabości, żeby tylko mogło opleść wstrętnie siecią tą wątłą posturkę, a później z rozkoszą zaatakować.

Ale Jimin nie wiedział. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że to coś już go zaatakowało.

Choć, może... Kto wie?

Ach.

Skryte w nicości szpony zacisnęły się na jego grdyce, ściskając też serce.

Faktycznie, być może...

Może te przeraźliwe, emanujące tajemniczością ślepia za oknem pozwoliły mu myśleć, że jednak jest inaczej. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 02, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

trouvaille ☾ j.jg+p.jmWhere stories live. Discover now