zero / the void / 壹

695 88 16
                                    


Ucieczka była w tamtym momencie jedynie iluzją.

Świat się oddalał, gdy zimne cielsko przytwierdzało go do twardej powierzchni muru, a mrok, pomimo późnej pory i błyskających na niebie gwiazd, pogłębiał się coraz bardziej. Jimin nie potrafił wydusić z siebie nawet najsłabszego jęku, paraliż ciągnął za sobą strach, który tak powoli zatapiał swoje szpony w klatce piersiowej młodego chłopaka.

A on przecież chciał tylko wrócić do domu.

Choć usta skalała mu niezmącona cisza, w duszy zdzierał sobie gardło na próżnych modlitwach; nigdy nie był szczególnie blisko z Bogiem, ale pomyślał, że tym razem, może tym razem ten niestworzony byt wyciągnie do niego rękę i powie, że wszystko jest w porządku; że to tylko koszmar, który za kilka chwil znów zaszyje się w mrokach pod łóżkiem.

Ale tak się nie stało.

Bóg po raz kolejny udowodnił mu, jak bardzo błahym i nieistotnym jest jego los, zsyłając na niego kolejną bolączkę pod płaszczem chorej postaci.

Dłonie tego, zdawałoby się, człowieka, były zimne; można rzec, że ich hipnotyzujący chłód wręcz fascynował, ale Jimin myślał tylko o tym, jak niebezpiecznie wędrują po jego odsłoniętej skórze, badają opuszkami strukturę obojczyków i krtani, a potem...

A potem na ich miejscu pojawia się gorący oddech, który przenika przez jego ciało i odcina go od wszelkich zmysłów, jak jakaś lotna trucizna prowadząca go ku drodze do ciemności.

Coś niebywałego unosiło się w powietrzu; nieokreślona siła nagle zapanowała nad czasem i przestrzenią, mącąc każdą ideę czy logiczne wyjaśnienie dla tej sytuacji.

I sam już nie wiedział, czy skupić się na tym, że nie potrafi znów sięgnąć ziemi czy może na fakcie, że ta surrealistyczna istota obłapia ostrymi zębiskami jego wrażliwą i zupełnie nieprzygotowaną na to szyję; to nie miało już większego znaczenia, gdy powieki bezwiednie i miękko opadły pod ciężarem rzęs, a oddech zwolnił, by dotrzymać tempa skołowanemu sercu.

Życie było w tamtym momencie rzeczą niemalże nadnaturalną, zupełnie jak jego enigmatyczny oprawca; ulatywało z niego wraz z każdą kolejną kroplą krwi, pozostawiając po sobie jedynie zatarty ślad.

Nietrwałe. Kruche.

Rozkoszne.

A Jungkook?... Och.

To było doprawdy zadziwiające.

Jungkook mógłby przysiąc na swą nieśmiertelność, że od setek lat nie miał okazji smakować czegoś tak doskonałego.  

trouvaille ☾ j.jg+p.jmWhere stories live. Discover now