14

108 14 36
                                    


NARRACJA TRZECIOOSOBOWA

Jackson stawiał szybkie kroki, a jego krew zaczynała się gotować. Nie potrafił się uspokoić, myśl, że szefem jego ukochanego jest taki okropny człowiek, wprawiała studenta w obrzydzenie. 

Ciężko oddychał, a co chwila musiał przystawać, by unormować oddech. Starł pot z czoła, od nowa wznawiając chód.

Mark w tym czasie zamykał drzwi od swojego mieszkania. Z trudem jednak przekręcił zamek. Nie chciał myśleć o tym, co jego chłopak zrobi w przypływie złości. Pójdzie do Tae i każe mu spierdalać? Wtedy postawiłby życie ich obojga na szali, a studentowi pozostawało mieć nadzieję, iż Wang jest tego świadom.

Oparł się plecami o framugę, po chwili uderzając w nią głową. Poczuł pulsujący ból, jednak powtórzył czynność, jeszcze raz i kolejny, aż nie poczuł zimnej mazi, lepiącej kosmyki jego farbowanych włosów. 

Zsunął się na podłogę, dłonią sięgając na tył głowy. Uśmiechnął się blado.

Co Jackson mógł dla niego poświęcić? Byleby tylko sprawić, by był bezpieczny od czegoś, w co sam się wpakował, w dodatku powoli będąc od tego zależnym? 

Myśli wywołały u niego cichy, słaby, gorzki śmiech. 

Po chwili jednak zabrakło mu tchu, więc spróbował otworzyć szerzej buzię. Jego gardło stało się suche, momentalnie płuca ścisnęły się, a on rozpoczynał walkę o chociażby wdech. 

Machał głową we wszystkie strony, byleby do jego zniszczonych płuc dostał się życiodajny tlen. Miotał się, jego dłonie powędrowały do gardła, które zaczęło się kurczyć. Czuł, jakby miał zostać przyciśnięty przez duchotę w pomieszczeniu. A może tylko on to odczuwał?

Złapał pojedynczy wdech.

Wypuścił powietrze, gwałtownie podnosząc głowę, uderzając tym samym w ścianę. Pozostawiając krwawy ślad, zsunął się na podłogę, ponownie waląc pięściami w panele, jakby to pomogło mu w złapaniu się szali życia.

Powietrze! Powietrze! Tylko o tym mógł myśleć, jednak mijające nanosekundy nie były dla niego kolorowe. Wręcz wszystkie barwy mieszały się z sobą, tworząc nijaki, ciemny kolor.

Taki jak jego płuca.

Walił nogami, pięściami, głową o ścianę, framugi i listwy. Próbując wziąć wdech, wydał z siebie świst. Nie dotarło to do niego. Dusił się, nie ubłagalnie zostawało zabierane mu życie, które w jego mniemaniu pozostawało przegrane. 

Wtem, niczym głośny grzmot, otwarły się zamknięte na zamek drzwi. Zostały właściwie wyważone, a ich pozostałości wirowały dookoła wpół żywego studenta. Sąsiad natychmiast podbiegł do chłopaka, rozpoczynając reanimację. Przybiegła jego żona, nakazał jej zadzwonić po pogotowie. 

Sekundy mijały. Nawet tlen, który do jego płuc wpuszczał sąsiad nie pomagał. On już dawno zamknął oczy, słysząc jedynie stłumione dźwięki, oraz syreny.


Taehyung gładził czerwoną okładkę, swoimi delikatnymi, zadbanymi dłońmi. Zupełnie tak, jakby ten notes był mu najważniejszą rzeczą. Tak nie było, jednak czuł, iż zapisane tam słowa są cichym płaczem jednego z jego pracowników.

Ciemnowłosy czekał. Wpatrywał się w wirujący dookoła, niemalże niewidoczny już dym. W tej samej chwili drzwi otwarły się, a wszedłszy nimi Alex, ukłonił się. Kim jednak nie zamierzał okazywać szacunku, który stracił do niego już dawno.

W oczach przełożonego, ten ciemny człowiek był jedynie punktem. Jednym z czarnych punkcików na liście, którą Taehyung wyrzucał, wraz z kolejnymi zamówieniami.

Mężczyzna odłożył notes na szafkę, a w dłoń chwycił coś jak rzemyk. Cienki, ściśle związany sznurek, który w ciemności pokoju był niemal niewidoczny. Nie dla jego gościa.

- Szefie? Chciałeś mnie widzieć. - Zakomunikował przybyły.

- Nigdy nie chciałem widzieć żadnego z was - i pociągnął za sznurek. W jednej chwili w krtań Alexa został wetknięty nóż. Ukryty jak najdoskonalszy drapieżnik.

- Żadnego, poza moim ulubieńcem. - Szepnął jeszcze, a wziąwszy w dłonie notes, otworzył na losowej stronie.

Nie minęło pięć minut, a do jego gabinetu przyszli mężczyźni, którzy natychmiast zaczęli sprzątać. Wpuścili kolejne smugi światła, dzięki czemu Taehyung lepiej widział nakreślone znaki na papierze.

- "Kolejne dni, w które muszę tu pracować. To nie jest ciężka praca, a straszna. Codziennie boję się kolejnego zadania, jakie ma dla mnie Taehyung. Z ranka na ranek myślę, czy dzisiaj ktoś zostanie zabrany." - Przeczytał cicho, a jego głęboki głos rozniósł się po pomieszczeniu.

Przekrzywił głowę, mrużąc oczy. Przywołał do siebie obraz z feralnego dnia, kiedy to autor wpisów został z nim powiązany. Błysk, który bił z oczu Tuana intrygował Kima. On miał coś do wypełnienia, a jednak strach przysłaniał mu widok.

Gdy w tamten czas Kim przydzielał zlecenia, zawsze migało mu przed oczyma nazwisko studenta. Był dobry, wciąż jest.


Jackson słyszał syreny. W pocie czoła zerkał na ulicę, czy aby nie zdarzył się jakiś wypadek. Nic jednak na to nie wskazywało, wszyscy jechali jakby nigdy nic. Wrócił spojrzeniem na blokowisko, a między nimi dostrzegł karetkę. 

Poczuł ściskający ból. Komuś coś się stało, a teraz zapewne zostanie zabrany do szpitala, a jego rodzina dostanie tylko nędzne powiadomienie. 

W tej chwili zadzwonił jego telefon.

Odebrał.

- Słucham? - Wydyszał.

- Pan Wang? Jest pan najbliższą osobą mężczyzny, który zostaje właśnie zabierany przez ratowników do szpitala. Student Tuan, doznał ataku--

Jednak Jackson nic więcej nie usłyszał. Stał w miejscu, coraz słabiej trzymając komórkę, która wypadła mu z dłoni, rozbijając się na drobne części o asfalt. Zupełnie jak jego serce, oraz nadzieja, gdy zobaczył twarz Marka, między biegnącymi do karetki ratownikami. 

Nie wiedział ile tam stał, ale czuł, że coś mu umknęło. Karetka odjechała, a w niej cząstka Wanga.

Nieświadomym wzrokiem patrzył na asfalt i telefon, przez który został powiadomiony przez szpitalnego, o przypadłości jego chłopaka. Podniósł smętnie głowę, gdy usłyszał czyjeś kroki.

- Proszę pana? - Zagadnęła go starsza kobieta. - Podobno ten chłopak, którego zabrali miał robioną reanimację przez sąsiada, a potem ratowników, ale wciąż pozostawał w złym stanie. 

- Mhm. - Mruknął, patrząc na nią umęczonym wzrokiem.

- Jednakże - dotknęła jego łokcia, gdyż dotąd kobieta sięgała Wangowi - musi być silny. Niech pan pomyśli, tyle czasu próbować złapać oddech? Przecież to minęło parę minut!

Kobieta z każdym kolejnym słowem jedynie pogrążała Jacksona, który o zaistniałej sytuacji dowiedział się odrobinę za późno. Teraz jednak kluczowym pozostawała informacja, do  którego szpitala zabrali studenta psychologii.


***

Dedykowane 

Cóż, niedługo koniec tego ficzka :v

Funeral | MarksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz