Rozdział XXI

418 52 1
                                    

Alyia

  Ostatniej nocy prawie nie zmrużyłam oka. Czułam się przytłoczona....no cóż, wszystkim. Z jednej strony był Jay. Dziwnie się zachowywał, a dodatkowo to, co powiedziała mi jego mama, ciągle chodziło mi po głowie. Ucieczka Gwidona i jego poszukiwania też nieźle dawały mi w kość. Zapomniałabym o przeglądaniu papierów i sprawach Genesis.
   Na śniadaniu prawie nic nie zjadłam, ponieważ zdenerwowanie uformowało się w moim przełyku w formie guli, której nie sposób przełknąć. Byłam zestresowana rozmową z Jayem. Nie lubiłam, gdy rozstawaliśmy się w gniewie. A ostatnio zdarzało nam się to co raz częściej....
  Wyobraźcie sobie moje rozczarowanie, gdy mój chłopak postanowił się nie pojawiać dzisiaj na porannym posiłku. Ani na obiedzie. Ani na kolacji.
  Przetarłam twarz dłońmi, jednym uchem słuchając co mówiła do mnie Kylie. Po raz kolejny pokiwałam głową i wymamrotałam pod nosem jakąś zdawkową odpowiedź. Nagle dziewczyna pstryknęła mi palcami przed nosem.
- No co? - zapytałam, odkładając widelec.
- Właśnie zapytałam czy pójdziesz ze mną na koniec tęczy, żeby poszukać garnka złota i że poślubię skrzata, a ty się zgodziłaś. - odparła, patrząc na mnie oskarżycielsko. Odwróciła się przodem do mnie i wlepiła we mnie wzrok czekoladowych oczu. - Mów, co jest?
  Westchnęłam głośno i związałam włosy w wysokiego kucyka, ponieważ zaczęło mnie drażnić, że ciągle musiałam odgarniać opadające mi na twarz kosmyki.
- A jak myślisz? - szepnęłam.
- Chodzi o Jaya. - bardziej stwierdziła niż zapytała, ale i tak potakująco pokiwałam głową. - Eh...mówiłam ci, że nie powinnaś się martwić. Sama mi opowiadałaś, że Jay czasami tak znika. On potrafi o siebie zadbać. - dopowiedziała i pocieszająco ścisnęła moją dłoń.
- Pewnie masz rację. - odpowiedziałam, siląc się na uśmiech.
- Zawsze mam. - skomentowała i puściła mi oczko.
  Nagle wrota do Genesis otworzyły się. Ludzie dookoła zdawali się tego nie zauważać zbyt pochłonięci rozmowami i posiłkiem.
  Po całym moim ciele przeszły dreszcze, gdy spojrzałam w te zimno-błękitne tęczówki. Jay patrzył na mnie z nieodgadnioną miną. Jakby nie mógł się zdecydować czy ma do mnie podejść czy nie. Ostatecznie zacisnął usta w wąska linię, zarzucił kaptur na głowę i ruszył w stronę schodów by po chwili zniknąć za drzwiami swojej sypialni.
  Zacisnęłam ręce w pięści. No nie! Jeśli on nie zamierza się pogodzić i woli bawić się ze mną w kotka i myszkę, to i ja nie zamierzam po raz kolejny jako pierwsza wyciągać do niego ręki. Co to, to nie!
- Oddychaj. - szepnęła Kylie.
  Głośno wypuściłam powietrze.
- Skoro on nie chce rozmawiać, to ja też nie będę naciskać. Jeśli zechce, to się odezwie. - stwierdziłam i wzruszyłam ramionami.
- Bardzo dobra postawa. Wiadomo coś w sprawie Gwidona? - zmieniła temat przyjaciółka, za co byłam jej wdzięczna.
- Nic. Gdzie by się nie odwrócić, trafiamy na ślepą uliczkę. - westchnęłam. - Albert zajmuje się tą sprawą. A my powinnyśmy zabrać się za...
- Nasze raporty. Tak, wiem. - dokończyła za mnie zdanie. - Poprosiłam nawet Jonathana, żeby nam pomógł.
- Zgodził się? - szczerze się zdziwiłam, ponieważ Jonathan nie był skory do papierkowej roboty.
  Kylie się uśmiechnęła.
- Powiedziałam, że poprosiłam, a nie, że się zgodził.
  Obie zaczęłyśmy się śmiać. Wstałyśmy od stołu i ruszyłyśmy w stronę mojego gabinetu. Szarpnięciem odsłoniłam kotarę. Chciałam wejść do środka, ale z wrażenia zaniemówiłam i stałam jak słup soli, przez co Kylie na mnie wpadła.
- Ej! - pisnęła, ledwo utrzymując równowagę. - Co ty robisz? Co się dzieje?
- Kylie...- zaczęłam, ale urwałam. - Wasze raporty zniknęły.
- Co? Niby jak? - spytała i wepchnęła się przede mnie, żeby móc się przyjrzeć.
  Obie weszłyśmy do środka. Pokój wyglądał...czysto. Na podłodze nie walały się żadne kartki, brakowało teczek na stoliku i kilku segregatorów na półkach. Stałam osłupiała, nie wiedząc jak zareagować ani co zrobić.  Wszystkie materiały przepadły!
- Alyia, kto to zrobił? Mówiłaś komuś co tu robimy? Ktoś mógł zabrać raporty? - gorączkowała się Kylie i lekko potrząsnęła mną za ramiona.
- Nie. Nie licząc nas, wiedział Jay, Albert i Jonathan. To nie mógł być żaden z nich. A nawet gdyby....to po co mieliby je zabierać? To nie ma sensu. -  odparłam, nerwowo masując skronie.
- A może je sprzątnęłaś i gdzieś przełożyłaś? - spytała i zaczęła chodzić po pokoju, rozglądając się.
- I myślisz, że nie pamiętałabym, że to zrobiłam? - warknęłam i zaczęłam pomagać jej w poszukiwaniach.
  Przejrzałyśmy wszystkie możliwe miejsca. Pod łóżkiem, na fotelach, w szufladach, na regałach z książkami. Nigdzie nie było ani śladu raportów.
  Ponownie wpadłam do sypialni, łudząc się, że jakimś magicznym sposobem papiery się tam zjawią. Oczywiście się myliłam. Westchnęłam głośno, zmęczona tym, że wszyscy mamy ostatnio pod górę. A ta góra, to nie byle jaki pagórek. To pieprzony Mt. Everest!
  Gdy miałam wyjść, coś na podłodze przykuło moją uwagę. Obok szafki nocnej leżał odłamek szkła.
- Kylie! Wezwij Alberta, Jonathana i Zeke'a! - krzyknęłam, a po chwili usłyszałam oddalające się kroki.
  Kucnęłam i podniosłam kawałek przezroczystego tworzywa. Przyjrzałam mu się. Powoli uniosłam wzrok, a moim oczom ukazała się pęknięta ramka, w której trzymałam mój rysunek Jaya. Przez środek biegło pęknięcie. Wstrzymałam oddech.
- Alyia! - z zamyślenia wyrwał mnie głos Alberta.
  Potrząsnęłam głową, nie dowierzając.
  Wstałam i wkroczyłam do gabinetu, gdzie stała Kylie, Al, Jonathan i Zeke.
- Co tam, mała? - spytał Albert, patrząc na mnie z troską.
- Ktoś wykradł raporty. - wyjaśniła Kylie, ubiegając mnie.
  Cała czwórka pogrążyła się w żywej dyskusji, przekrzykując siebie nawzajem.
- Ej, słuchajcie! - krzyknęłam, a cztery pary oczu zwróciły się na mnie. - Wybuch w mieście, ucieczka Gwidona, kradzież raportów. Pomyślcie co wspólnego mają te trzy rzeczy? Jonathan? Kogo widziałeś w czasie wysadzenia domu w Salmarze?
  Jonathan wydawał się lekko zdziwiony moim pytaniem.
- Jaya. - odparł po chwili namysłu.
- A kto był w budynku, gdy uciekł Gwidon? - zwróciłam się do Zeke'a.
- Jay. - odpowiedział od razu. - I..ekhem. No...ja znalazłem coś w celi Gwidona. - dodał i rzucił w moją stronę jakiś mały przedmiot.
  Obróciłam w palcach małą figurkę wilka. Wiedziałam co ona oznaczała.
- Ta zabawka należała do naszego przyjaciela. Jakimś cudem Jay wszedł w jej posiadanie. - wyjaśniłam, oglądając figurkę. - A to znalazłam w swojej sypialni, zaraz po tym jak z Kylie odkryłyśmy, że dokumenty zniknęły.
  Uniosłam do góry zbitą ramkę z rysunkiem Jaya, zachowując kamienną twarz. Wszyscy wpatrywali się we mnie z osłupieniem.
- Ty chyba nie mówisz tego na serio. - warknął Zeke, a ja zachowałam zupełny spokój.
- Niestety tak, Zeke. - odparłam. - Za tym wszystkim stoi Jay.

Tum dum dum duuuum! Polsatowskie cięcie hahaha
Rozdział dodany bez sprawdzania, więc uważać na błędy 😅
Pozdrawiam!
FirstLostGirl

Genesis (Zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz