Rozdział V

602 65 0
                                    


JAY

Rozchyliłem powieki. Leżałem na brzuchu, a moja prawa ręka zwisała poza  krawędzie łóżka. Westchnąłem, zdając sobie sprawę z wczorajszych wydarzeń. Odrzuciłem propozycję zostania przywódcą. Wiedziałem, że dzisiejszy dzień może być dosyć ciężki. Dziwne spojrzenia, szeptanie o mnie po kątach.

Podniosłem się do pozycji siedzącej. Choć tutaj pod ziemią było o wiele chłodniej niż na zewnątrz, to miałem wrażenie, że zaraz się roztopię. Zrezygnowałem więc z długich spodni, zastępując je krótkimi dresami i koszulką bez rękawów. Zerwałem opatrunek ze świeżego tatuaży i odrzuciłem go na bok.

Zeke'a i Craiga nie było w pokoju, ale zauważyłem, że ktoś leżał na łóżku Sebastiana. Miałem ochotę coś rozwalić, gdy zdałem sobie sprawę, że to Jonathan.

Zaciskając usta, wyszedłem z pokoju, trzaskając drzwiami, nie zważając na to, że mogłem tym obudzić bruneta. Zbiegłem po schodach, zauważając, że wszyscy już siedzieli wokół stołu. Postanowiłem zignorować pierwsze palące mnie spojrzenia. Ten dzień ledwo się zaczął, a ja już chciałem, żeby się skończył.

Zobaczyłem Logana i Halsey, więc podszedłem do nich.

- Cześć. - przywitała się Halsey radośnie.

Musiałem przyznać, że odkąd ona i Logan byli razem, dziewczyna zupełnie się zmieniła. Do tej pory była oschła i bezczelna, a teraz? Uśmiech nie schodził z jej ust. Podobała mi się ta metamorfoza.

- Siema, stary. - rzucił Logan, kładąc dłoń na kolanie dziewczyny.

Skinąłem im głową i usiadłem okrakiem na ławce, lustrując wzrokiem zawartość talerzy na stole.

- Co tam? - spytałem, biorąc do ręki kanapkę.

- Bez zmian. Jakie plany na dzisiaj? - odparł Logan z pełną buzią.

Zerknąłem na niego z kanapką w ustach, którą miałem zamiar ugryźć. Odsunąłem jedzenie od warg, żeby móc odpowiedzieć.

- Czemu mnie pytasz, skoro to nie ja tutaj dowodzę?

Logan wyglądał na zmieszanego. Odwrócił wzrok i podrapał się po karku.

- Logan miał na myśli do czego zostałeś dzisiaj przydzielony? - poprawiła go Halsey.

Wzruszyłem ramionami. Od jakiegoś czasu Alyia i Albert wybierali po kilkanaście osób, dzieląc je na grupy. Każda z nich była przydzielana do różnych zadań - jedni pomagali przy odbudowie miasta, drudzy szli na pole, pilnując upraw, które posadziliśmy, znajdując w budynku Lionela różne nasiona. Była więc też grupa, która spędzała czas na przeszukiwaniu jego dawnej siedziby. Lista grup z reguły wisiała przy schodach, dzisiaj zapomniałem na nią zerknąć.

Poczułem jak czyjeś ramiona oplatają moją szyję, więc na moje usta wpłynął uśmiech. Sięgnąłem rękami do tyłu, oplatają talię Alyii. Dziewczyna pocałowała mnie w policzek.

- Gdzie zniknąłeś rano? - spytała.

Zmarszczyłem brwi. Co prawda opuściłem Genesis wieczorem, ale wróciłem godzinę później, czyli koło północy. Nigdzie rano nie wychodziłem. Już miałem ją o to zapytać i nawet otwierałem usta, ale dziewczyna mnie ubiegła.

- Przydzieliłam cię do pomocy w mieście. Pomyślałam, że trochę wysiłku dobrze ci zrobi.

Odwróciłem się przodem do niej tak, że dziewczyna stała pomiędzy moimi nogami. Dłoń wplotła w moje włosy i spojrzała mi w oczy.

- Dziękuję. - odparłem.

* * *

W takich chwilach bycie mutantem było bardzo przydatne. Podczas gdy ludzie wokół mnie sapali z wysiłku i zmęczenia, kryjąc się w cieniu drzew, ja w pełnym słońcu nosiłem po sześć cegieł. Wybrałem do „naprawy" zupełnie zniszczony dom oddalony od reszty, którego gruzy walały się dookoła. Musiałem najpierw oczyścić teren, żeby móc odbudować budynek. Pracowałem już od trzech godzin, a mimo to w ogóle nie byłem zmęczony. Z łatwością odrzucałem kawałki kamieni i cegieł na oddaloną o dziesięć metrów kupę gruzu. Moja szybkość również była bardzo przydatna, ponieważ normalny człowiek przy dobrych wiatrach byłby w połowie pracy, podczas gdy ja już kończyłem.

Genesis (Zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz