Rozdział XLIV

204 16 0
                                    

Zeke

- Jesteś gotowy? - zapytałem Russela, który właśnie poprawiał swoją bluzę.  
  W małej dłoni trzymał kostkę do gitary. Kostkę, której używał Jay. Moje serce się ścisnęło na ten widok.
  Malec spojrzał na mnie i przekrzywiając głowę, skinął nią lekko.
  Tak więc ruszyliśmy za wszystkimi.
Tamtego dnia ani ja ani Craig nie dopadliśmy Xaviera. Zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu, zapadł pod ziemię. Nie wpadliśmy nawet na żaden jego trop. Nic.
  Przez to nosiłem w piersi ogromny gniew, którego nie mogłem się pozbyć, a jedynym jego uśmieżeniem byłoby zabicie tego skurwiela.
  Po prostu uciekliśmy stamtąd. Nie mogliśmy nic zrobić, bo budynek przez pożar na ostatnim piętrze zaczął się walić. Nie upadł jednak całkowicie, przez co mogliśmy go dokładnie przetrząsnąć. Dzięki Derekowi znaleźliśmy sporo przydatnej broni, Craig zabrał jeszcze sprawne komputery, a Alyia razem z Kylie znalazła część raportów jej oraz Jonathana z pobytu za granicami. Od tamtego czasu - czyli od tygodnia - intesywnie je sprawdzały, a Jonathan klepał litera po literze na klawiaturze komputera, ponieważ kartki postanowili spalić. Był to dość dobry plan, jednak w fryworze tej całej sprawy z Xavierem i Jayem... Nikt nie był pewny słuszności swoich czynów. Każdy snuł się po zrujnowanej siedzibie Genesis i szukał Bóg wiedział czego.
  Trochę odgruzowaliśmy to miejsce. Tyle na ile mogliśmy i tyle, ile było wystarczająco, aby przekoczować tu jeszcze zeszły tydzień. Dziś mieliśmy się przenieść. Ale nie do miasta, nie do budynku tego dupka, choć byłoby to dobre schronienie. Jay kazał nam się wynieść na inny kontynent. Tak więc postanowiliśmy zrobić - spełnić ostatnią wolę naszego zmarłego przyjaciela.
  Na całe szczęście po klonach nie było żadnego śladu. Nie wiem czy ktoś z nas wyszedłby zdrowy na umyśle z takiego spotkania. W końcu Jay...nie żył, a zobaczenie ponownie jego twarzy mogłoby być zbyt szokujące.
Derek wyjaśnił nam, że to właśnie na piętrze, gdzie Jay stoczył ostatnią walkę, Xavier trzymał swoje klony, dlatego już żadnego z nich nie zobaczyliśmy i prawdopodobnie już nie zobaczymy. Mężczyzna powiedział mi też, gdy byliśmy sam na sam, że musi mi jeszcze wiele opowiedzieć o Jayu i jego życiu w tamtym okropnym budynku. Teraz jednak nie wiedziałam, kiedy będę gotowy usłyszeć całą historię.
  Przetarłem zmęczone oczy i spojrzałem na sufit, zupełnie jakbym czekał aż się rozstąpi, a spomiędzy chmur wyskoczy mój przyjaciel z głupim uśmiechem.
- Chłopie, zostawiłeś nas z niezłym bałaganem. Obyś miał słuszność w swoich słowach. - szepnąłem, pocierając kciukiem łuk brwiowy.
  Trzymając za rękę Russela, zamykaliśmy pochód ludzi wychodzących na powierzchnię. Każdy niósł na swoich plecach plecak lub torbę - mieliśmy do załatwienia tylko jedną sprawę, a później mieliśmy się wynieść stąd raz na zawsze.
  Na powietrzu zupełnie jakby każdemu z nas brakowało tlenu, co było sprzeczne ze stanem rzeczywistym. Każdy szedł z głową zwieszoną w dół, nie odzywał się, a jedynym odgłosem było łamanie gałązek i chrzęst liści pod naszymi stopami.
  Kątem oka widziałam zamyśloną twarz Halsey, po której policzku spływała samotna łza. Craig trzymał się blisko mnie, ale na tyle daleko, żeby mógł w spokoju pomyśleć, co widziałem po jego skupionej minie. Alyia była całkowicie załamana. Szła na końcu oddalona od reszty i ciasno obejmowała ramiona rękami. Nawet stąd widziałam jak jej oczy zmieniają kolor zbyt szybko, żeby można było go faktycznie dostrzec.
  Obok niej szedł Myron z Charlotte pod rękę. Twarz matki Jaya była opuchnięta od płaczu. W końcu dopiero odzyskała syna, a chwilę później go straciła. Derek trzymał się po ich prawej, co rusz zaciskając i rozluźniając szczękę. W jego palcach dostrzegłem palącego się papierosa.
  Mocniej ścisnąłem rękę Russela, wykrzeszając z siebie krzywy uśmiech ostatkami sił.
   Im bliżej byliśmy miejsca, tym ciężej zacząłem oddychać.
  Przed nami roztaczała się polana. Pod drzewem po lewej siedział Albert, a obok niego spoczywały dwie trumny, które skleiliśmy na poczekaniu. W jednej spoczywała Melanie, a w drugiej... W zasadzie nikt, choć była przeznaczona dla Jaya.
Nie wydostaliśmy jego ciała z tamtego pomieszczenia. Dostęp do niego zablokował się na dobre lub ktoś mu w tym pomógł, a my nie potrafiliśmy się tam dostać. Z resztą... Czy po takim pożarze mogło coś zostać? Wolałem chyba zaoszczędzić sobie i innym widoku zwęglonego ciała naszego przyjaciela. Powinniśmy go pamiętać takim, jakim był.
  Albert spojrzał na mnie, więc przekazałem Russela Halsey, która popatrzyła na mnie zaszklonymi oczami.
  Razem z Craigiem i Loganem ruszyliśmy do przodu. Doły zostały wykopane już wcześniej, więc teraz chwyciliśmy pierwszą trumnę, w której spoczywała Melanie i zanieśliśmy ją dalej.
  W ciszy powoli opuściliśmy drewnianą powłokę w dół aż poczuliśmy, że dotknęła ona dna.
Wyprostowaliśmy się i zrobiliśmy krok do przodu, żeby każdy mógł się należycie pożegnać z kobietą.
  Stałem i obserwowałem to wszystko jakby za mgłą. Ludzie chodzili obok mnie, żegnali się i odchodzili, wrzucają do domu grudę ziemi. Na myśl przyszedł mi pogrzeb Sebastiana. Potrząsnąłem głową.
  Gdy już każdy miał okazję podejść do grobu, Albert zaczął zasypywać dół. Po chwili podszedł do niego Myron i zaczął pomagać. Gdy było już widać tylko świeżą ziemię, Alyia trzęsącymi się rękami ułożyła na grobie wzór z kwiatów i postawiła krzyżyk z racji, że Melanie była wierząca.
  Chwilę później podszedł do mnie Craig i położył dłoń na moim ramieniu.
- Już czas, Zeke. - usłyszałem jego zbolały głos i przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy.
  Skinąłem głową. Podeszliśmy tak więc do ostatniej trumny. Tej pustej. Była lekka, więc spokojnie mogliśmy ją nieść we dwóch.
  Wszystko  robiłem mechanicznymi ruchami. Podnieść trumnę, zanieść do wykopanego dołu, spuścić na dół, odejść.
  To był dziwny pogrzeb i nie wiedziałam, jak miałem zareagować. Przecież Jaya tam nie było, jak więc mogłem się z nim pożegnać i zamknąć ten rozdział? Wydawało się to idiotyzmem, żeby szeptać słowa pożegnania do pustej trumny.
Jako pierwsi do otwartego grobu podeszli rodzice Jaya.
- Oh, mój synku. - szepnęła Charlotte, kucając na krawędzi, ale głowę skierowała ku niebu. - Żałuję, że mieliśmy tak mało czasu dla siebie. Bardzo cię kocham.
  Myron trzymał żonę kurczowo za rękę. Chwilę później za drugą rękę Charlotte złapał Derek, na co mały Russel pociągnął Halsey w ich stronę i splotł swoje palce z palcami mężczyzny. Następnie dołączył Logan. Kolejna niepewnym krokiem podeszła Alyia, za nią Albert i Craig.
Wszyscy zaczęli tworzyć spleciony krąg, łapiąc innych za rękę lub kładąc ją na już połączonych dłoniach. Każdy zaczął wydobywać z kieszeni świeczki, które ze sobą zabraliśmy. Po chwili małe płomyki zaczęły rozświetlać polane wiedzione efektem domina.
  Zdałem sobie sprawę, że nie dołączyłem jako jedyny, gdy zobaczyłem wyciągnięta w moją stronę rękę Kylie. Jej ciepłe oczy patrzyły na mnie z troską.
  W tej chwili po prostu zacząłem płakać. Pozwoliłem łzom płynąć po policzkach, nie miałem siły ich już hamować i złapałem się kurczowo dziewczyny, która oddała uścisk.
  Płakałem jak małe dziecko. Moja dłoń trzęsła się wprawiając w ruch małą świeczkę, a z ust co jakiś czas wydobywał się urwany jęk bólu. Przez ciągle napływające łzy ledwo widziałam na oczy.

You taught me the courage of stars before you left
How light carries on endlessly, even after death

  Usłyszałem zduszony głos Charlotte i już wiedziałem po kim Jay odziedziczył głos.

With shortness of breath, you explained the infinite
How rare and beautiful it is to even exist
I couldn't help but ask for you to say it all again

  Jej melodyjny głos sprawił, że zacząłam płakać jeszcze bardziej i rzuciłem się do przodu, upadając na kolana tuż przy grobie.

I tried to write it down but i could never find a pen
I'd give anything to hear you say it one more time
That the universe was made just to be seen by my eyes*

- Boże, Jay...- szepnąłem między szlochami. - Nie byłem gotowy cię stracić. Nadal nie jestem.
  Poczułem na plecach ciepły dotyk. Zapach Kylie uderzył mnie, więc złapałem się jej dłoni jak ostatniej deski ratunkowej. Kucnęła obok mnie i wtuliła w moje ramię, uspokajająco gładząc moje włosy.
  Charlotte skończyła śpiewać, a w moim sercu poczułem ogromną, przerażającą mnie pustkę.
  Już nic nigdy nie będzie takie samo. Nie bez Jaya. To z nim mieliśmy rozpocząć nowy rozdział. Z nim i dzięki niemu.
  Nie widziałam mojej przyszłości. Nie widziałem nic, jedynie wielką plamę czerni.
  Jay był moim bratem, którego straciłem w najmniej oczekiwanym momencie. Wiedziałem, że to odmieni mnie na zawsze.
   Siedziałem nad grobem aż nie ujrzałem, że ludzie się rozchodzą, a Albert, Derek i Myron chwycili za łopaty.
  Poczułem malutką rączkę, która poklepała mnie po ramieniu. Russel posłał mi delikatny uśmiech i wetknął swoją świeczkę w świeżą ziemię, patrząc na jej płomień.

-FirstLostGirl-

Genesis (Zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz