Rozdział XV

507 63 3
                                    

Zeke
 

- Co o tym myślisz? - spytałem stojącego obok mnie Jaya.
  Razem znajdowaliśmy się w celi, w której jeszcze do niedawna przebywał Gwidon. Szukaliśmy jakiegokolwiek śladu tego drania, ale jak na razie marnie nam szło. Nie wiedziałem czy chodziło o to, że mieliśmy problemy ze wzrokiem - choć to raczej niemożliwe, ponieważ ja miałem sokoli wzrok....czego nie można było powiedzieć o moim przyjacielu - czy może o to, że mężczyzna nie zostawił żadnego tropu, nic, co mogłoby nam pomóc w odnalezieniu go.
  Cela wyglądała dość...zwyczajnie. Na wygniecionym materacu leżały starannie złożone ubrania - koszulka i para spodni. Nadzieja, że znajdziemy jakieś poszlaki w kieszeniach okazała się złudna. Oprócz łóżka nie było tutaj żadnych mebli. Jedynie ścianę po prawej zdobiły pionowe i poziome lub ukośne kreski - oznaka, że Gwidon liczył dni pobytu w celi. Poza tym, nie było tutaj nic oprócz surowych murów, zimnej posadzki i zbyt małej przestrzeni. Tym bardziej, że jej połowę zajmowały szerokie barki i zbyt długie włosy Jaya. Zaczynałem dostawać klaustrofobii!
  Przyjaciel wzruszył ramionami i zmarszczył brwi.
- To wszystko wydaje się bardzo dziwne. Zero śladów walki, gdyby ktoś go porwał. Zamek jest w nienaruszonym stanie, więc również jest wykluczone, że próbował go rozwalić, żeby uciec. Ludzie nie rozpływają się w powietrzu od tak. - powiedział, po raz kolejny przetrząsając kieszenie spodni, które leżały na łóżku.
- Brak też plakatu.- odparłem, przyglądając się ścianom.
- Co?  - spytał Jay, patrząc na mnie jak na idiotę.
- No, plakatu. Nie oglądałeś filmu "Skazani na Shawshank"?
  Jay przecząco pokiwał głową i przewrócił oczami.
- Za dużo kablówki się naooglądałeś, stary.  - zaśmiał się.
- Ja? To ty po prostu nie znasz kultowych klasyków kina. Twoje życie musi być takie nudne. - westchnąłem, za co oberwałem z otwartej dłoni w potylicę.
- Wybacz, że od wymyślonej fikcji wolę świat realny. - odciął się i wyszedł z celi, więc udałem się za nim.
  Jay szedł wolnym krokiem, przez co wpadłem na niego. Przyjaciel odwrócił się do mnie i z uśmiechem zapytał:
- Lecisz na mnie?
  Zrobiłem klasyczną minę pedofila, co spotkało się ze śmiechem Jaya i moim bolącym tyłkiem po jego kopniaku. Z zewnątrz musieliśmy wyglądać jak para dziesięcioletnich braci, którzy wygłupiają się dla zabawy.
  Po chwili jednak nam obojgu zrzedła mina. Jay potarł skronie, a ja oparłem się plecami o ścianę i skrzyżowałem ręce na piersi. Staliśmy tak przez chwilę w ciszy, pogrążeni w swoich myślach.
- I co teraz? - spytałem, drapiąc się po brodzie.
  Jay wzruszył ramionami.
- Żadnych śladów. Brak nagrań z kamer. Zero świadków. - podsumował.
- Czyli jesteśmy w dupie. - odparłem z kwaśnym uśmiechem. - Może powinniśmy jeszcze raz wysłuchać zeznań chłopaków?
- Tsaaa....- westchnął, niespokojnie chodząc z miejsca na miejsce. - Zgasło światło, usłyszeli szczęk krat, a potem dostali w łeb i stracili przytomność. Nie sądzę, że to coś wnosi do sprawy.
Zwiesiłem głowę.
- Poprawka. Jesteśmy w ciemnej dupie. - powiedziałem i ponownie wszedłem do celi bez większego celu. Włożyłem ręce w kieszenie i kopnąłem leżący na ziemi kamyczek, który z głuchym łoskotem odbił się od ściany. Ukucnąłem i ująłem w dwa palce kawałek kredy, która spoczywała przy nóżce od łóżka.
- Hej, Zeke, idziesz? - spytał Jay, ruchem głowy wskazując wyjście.
- Idź. Zaraz do Ciebie dołączę. - odparłem, odwracając głowę w stronę sufitu. Zacisnąłem szczękę i ze złością rzuciłem kredą, która pozostawiła biały ślad na szarym murze.
  Wstałem i ruszyłem do wyjścia. Wbiegłem po schodach, przeskakując po dwa stopnie. Jednak coś kazało mi odwrócić wzrok w stronę windy. Nie, nie powinienem, pomyślałem. Ale co mi zaszkodzi, jeśli zerknę tylko na sekundkę?
  Nim się zorientowałem, moje nieposłuszne nogi poniosły mnie w stronę windy, a ręce ogarnęła jakaś dziwna siła, która zmusiła mnie do wciśnięcia guzika odpowiedniego piętra. Stanąłem przed drzwiami do byłego gabinetu mojego największego wroga, Lionela Terrency'ego. To właśnie za tą drewnianą powłoką kryły się wszystkie tajemnice tego drania.
  Poczułem jak wewnątrz ogarnia mnie gniew. Wszystko miałem na wyciągnięcie ręki. Mogłem znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Zamarłem z ręką nad klamką.  Wejść? Nie wejść?
  Po chwili moja dłoń zwinęła się w pięść. Odpuściłem rękę wzdłuż ciała i głośno wypuściłem powietrze przez usta. Nie mogłem tam wejść. Wszystko co zostało ukryte w teczkach, segregatorach i pudłach było dziedzictwem Jaya. Chcąc, nie chcąc, to on był rodziną Lionela, a nie ja. Gdybym tam wszedł i czegokolwiek się dowiedział, byłoby to równoznaczne z okradzeniem Jaya z jego historii. Jeśli będzie chciał, to sam mi o wszystkim opowie.
  Szybko odwróciłem się napięcie i wsiadłem do windy. Po charakterystycznym dźwięku obwieszczającym, że dotarłem na parter, wyszedłem na zewnątrz. Głęboko odetchnąłem świeżym powietrzem.
  Rozejrzałem się dookoła. Nie mogłem uwierzyć, że jeszcze nieco ponad miesiąc temu to miasto było ruiną. Tylko zgliszcza, popiół i nieokiełznane połacie dzikich roślin. Poczułem łzy pod powiekami, z nie do końca znanego mi powodu.
  Przede mną rozciągała się odradzająca się Salmara. Większość domów została już odbudowana, niektóre niedługo miały zostać oddane do użytku. Drogi zostały uprzątnięte ze śmieci, nigdzie nie walały się zgniłe resztki pokarmu. Nie było też ni widu ni słychu żołnierzy, w co nadal ciężko było mi uwierzyć. Pozbyliśmy się ich raz na zawsze. Czasami wydawało się to zbyt piękne, żeby było możliwe.
  Byłem z nas dumny. Z tego, że się nie poddaliśmy, nawet gdy stanęliśmy w obliczu śmierci. Z tego, że przetrwaliśmy, nawet gdy Lionel próbował nas rozerwać na strzępy. Z tego, że potrafiliśmy przełamać swoje bariery, żeby chronić bliskich.
  Wiedziałem doskonale, że ci wszyscy ludzie stali się moją rodziną i zawsze nią będą. Byłem...szczęśliwy. Może się to wydawać dziwne, ale nie przeszkadzał mi nawet fakt, że Gwidon zniknął. Przecież był sam, a nas było wielu. Mierzyliśmy się już z gorszymi problemami niż jeden drań, który zwiał z więzienia. Wiedziałem, że damy sobie radę.
  Problem polegał na tym, że jeszcze wtedy nie zdawałem sobie sprawy z czym przyjdzie nam walczyć.

Tadam tadam taaadaaaaam!
Jest i nowy ;) Trochę krótszy niż poprzednie, ale wolałam wrzucić krótszy niż żaden hahaha. 
Do następnego, kochani ❤
-FirstLostGirl-

Genesis (Zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz