Rozdział XIV

548 75 6
                                    

Alyia

- Aylia! - usłyszałam męski głos, a chwilę później do mojego gabinetu wparował Jonathan.
  Właśnie razem z Kylie nadal pracowałyśmy nad ich zapiskami z pobytu poza Salmarą. Było już dość późno, więc zdziwiła mnie jego obecność.
- Coś się stało? - spytałam, nie odrywając wzroku od kartek przede mną.
- Kod czerwony! - krzyknął chłopak i wyszedł z pomieszczenia.
  Razem z Kylie spojrzałyśmy po sobie.
- Co to, do cholery, jest kod czerwony? - spytała dziewczyna, a ja rozbawiona wzruszyłam ramionami, nie mając pojęcia co chciał nam przekazać Jonathan.
   Obie wstałyśmy i wyszłyśmy z pokoju. Wszyscy zebrali się przy obiadowym stole. Szeptali między sobą, byli poddenerwowani i zaniepokojeni. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam przepychać się w stronę Alberta, który próbował zapanować nad tłumem.
- Co się stało? - spytałam, gdy byłam już dostatecznie blisko, żeby mnie usłyszał.
  Albert odwrócił się w moją stronę, a jego twarz wyrażała czysty niepokój. Z oczu zniknęły wesołe iskierki, usta zacisnął w wąską kreskę. Widziałam, że zastanawiał się jak ubrać w słowa to, co chciał mi przekazać, co sekundę otwierając i zamykając usta.
  W końcu podszedł do mnie i położył swoją ciepłą dłoń na moim ramieniu.
- Gwidon zniknął. - powiedział, a ja poczułam się jakbym dostała pięścią w brzuch.
- Jak to zniknął? - wykrztusiłam z siebie, a w mojej głowie kołowało się tysiące myśli.
- Ktoś nieźle poturbował chłopaków i pomógł Gwidonowi uciec. - wyjaśnił Albert, wskazując skinieniem głowy w kierunku rzędu łóżek pod ścianą.
  Na jednym z nich siedział Jonathan, któremu Melanie właśnie oczyszczała rozcięty łuk brwiowy. Philip miał zabandażowaną głowę i dłoń, a Jack wciąż trzymał pod nosem szmatkę, próbując zatamować krwawienie. Cała trójka wyglądała jakby dostała niezłe bęcki. Jedyne co mnie zdziwiło to fakt, że Philip i Jack dali się tak podejść. W końcu byli niegdyś w Andettcie, programie, przez który zyskali nadzwyczajne zdolności. Tylko nieliczni zdołaliby ich pokonać. W tym nieżyjący już Lionel.
- Kto to zrobił? - spytałam, wracając spojrzeniem do Alberta.
- Problem w tym, że nie wiadomo. Kamery przestały działać między dwudziestą trzecią dziesięć do dwudziestej trzeciej szesnaście. Podobno lampy też wysiadły. Jakby ktoś odciął dopływ prądu na sześć minut, w ciągu których ten ktoś zdołał unieszkodliwić trójkę wprawionych wojowników i wyprowadzić Gwidona.

  Zacisnęłam pięści zirytowana całą sytuacją.
- Jakiekolwiek ślady intruza?
  Albert wzruszył ramionami.
- Chłopaki dopiero przeszukują pomieszczenia. Czekamy też aż Melanie doprowadzi tych kaleków do porządku, żebyśmy mogli wysłuchać ich wersji wydarzeń.

 
  Skinęłam głową w zamyśleniu. Potarłam skronie. Kto mógł pomóc Gwidonowi w wydostaniu się z więzienia? Kto był na tyle silny i sprytny, żeby przechytrzyć dwójkę wyszkolonych zabójców i Jonathana? A co ważniejsze: dlaczego to zrobił?

Nagle w pełni dotarła do mnie istotna informacja: Gwidon, był na wolności i Bóg jeden wiedział co teraz robił. Mógł właśnie zbierać pozostałych zwolenników Lionela i szykować swoją zemstę. Tak czy inaczej, wszyscy byliśmy w niebezpieczeństwie.
- A gdzie Jay? - zapytałam nagle olśniona. Przecież on też był w Salmarze. Niemożliwe, żeby intruz przeszedł obok niego niepostrzeżenie.
  Albert ponownie wskazał ręką w stronę poszkodowanych. Nie wiem jak mogłam go wcześniej nie zauważyć. Stał obok Philipa, pogrążony z nim w żywej rozmowie. Dzięki temu, że miał na sobie koszulkę bez rękawów mogłam podziwiać jego umięśnione, pokryte tatuażami ręce. Mocno zaciskał szczękę, a za długie włosy opadały mu na czoło. Nabrałam ochoty odgarnąć mu je z twarzy.
  Jay jakby wyczuł, że mu się przyglądałam, bo sekundę później nasze oczy się spotkały. Chłopak skrzywił się, a z jego oczu ziała złość,  bezsilność i niepokój. Posłałam mu pokrzepiający uśmiech, na co chłopak westchnął, również próbując się uśmiechnąć. Marnie mu to wyszło w wyniku czego, na jego twarzy pojawił się jeszcze większy grymas. Obwiniał się o całą tą sytuację. Czułam to.
- Rozmawiałeś z nim o tym, co się stało? - zapytałam, odwracając głowę w stronę Alberta, którego ku mojemu zdziwieniu, nie było obok mnie.
  Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że czarnoskóry podszedł do Jonathana, na co usta chłopaka wykrzywiły się w zbolałym uśmiechu.
  Westchnęłam i już chciałam ruszyć w ich stronę, gdy drogę zastąpiła mi Kylie.
- Oni sobie poradzą. - kiwnęła głową w stronę Philipa, Jacka i Jonathana. - Lepiej zajmij się nimi. - ruchem brody wskazała na rozszalały tłum dookoła mnie.
  Wszyscy zaczynali powoli panikować i szczerze mówiąc, nie dziwiłam im się. W duchu też dygotałam z emocji, ale nie mogłam tego po sobie pokazać. Wspięłam się na blat stołu i głośno zagwizdałam na palcach. Ludzie momentalnie ucichli, a ich spojrzenia skierowały się na mnie.
- Dobrze, więc...- odchrząknęłam. - Jak już zapewne wiecie, Gwidon zniknął. Jednak nie ma powodu do paniki, kilku z nas już go szuka w okolicy. Nie mógł odejść daleko. - zapewniłam. - Gdy go znajdziemy, dostanie to na co zasłużył. Śmierć.- powiedziałam zupełnie poważnie, czując na sobie zdumione spojrzenia. - Wiem, że sama broniłam Gwidona, bo był jednym z nas. Jednak czy gdyby był niewinny lub zmienił się na lepsze, to miałby powód, żeby uciekać? Otóż nie. Dostanie to, na co zasłużył. A teraz rozejść się do łóżek, jutro czeka nas długi dzień. Ja i Albert będziemy was o wszystkim informować na bieżąco. Dobranoc. - zakończyłam twardo i zaskoczyłam ze stołu.
- Naprawdę zamierzasz go zabić? - spytała Kylie, podchodząc do mnie, gdy tłum się już rozszedł.
  Przecząco pokręciłam głową.
- Powiedziałam tak, żeby ich uspokoić.
  Kylie uniosła brwi.
- Śmierć osoby, z którą spali, jedli i mieszkali pod jednym dachem od wielu lat ma ich uspokoić?
- Nie. Nie śmierć. Ludzie lubią wiedzieć, że przywódca grupy zrobi dla nich wszystko. Czują się wtedy bezpieczni, bo wiedzą, że jest ktoś, kto za wszelką cenę będzie ich bronić. To ich uspokaja.
  Kylie z uznaniem pokiwała głową. Już chciała coś powiedzieć, gdy nagle poczułam czyjeś ramiona wokół talii. Miękkie usta Jaya musnęły mój kark, a włoski na moim ciele się zjeżyły z deszczu przyjemności.
- Cześć, księżniczko. - szepnął mi do ucha.
  Odwróciłam się w jego ramionach, oplatając rękami jego szyję. Spojrzałam mu w oczy, które nadal były przepełnione poczuciem winy. Bez słowa pochyliłam się i złączyłam nasze wargi. Był to krótki pocałunek, ale pełen emocji.
- W porządku? - zapytałam, bawiąc się jego włosami. Jay spojrzał na mnie tym wzrokiem, od którego miękły mi kolana.
- Lepiej odkąd jesteś obok. - odparł i wtulił twarz w moje włosy.
  Staliśmy tak chwilę aż w końcu oderwałam się od chłopaka.
- Muszę przesłuchać chłopaków. Dowiedzieć się, co się wydarzyło. - powiedziałam, a chłopak skinął głową.
- Jasne, leć. Ja skoczę do Salmary. Sprawdzę czy chłopakom udało się znaleźć jakieś ślady tego dupka. - odpowiedział wyraźnie przygaszony. Chciałam coś powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Nie będę z niego nic wyciągać na siłę. Już dawno nauczyłam się, że Jay zamykał się na pewne sprawy: najpierw musiał sam je sobie przeanalizować w głowie, a dopiero potem był gotowy na rozmowę.
  Chłopak szybko cmoknął mnie w policzek, po czym wyszedł przez metalowe drzwi. Odwróciłam się w kierunku poszkodowanych i Alberta. Ziewnęłam przeciągle.
- Dobra. To kto pierwszy opowie mi co się stało?
  Philip i Jack jednocześnie spojrzeli na Jonathana. Brunet uniósł brwi.
- Czemu ja?
- Bo najwięcej gadasz. - odparł Jack z sarkastycznym uśmieszkiem.
- Nikt nigdy się na to nie skarżył. W końcu nikomu jeszcze nie zaszkodziła rozmowa z inteligentnym człowiekiem. - odgryzł się Jonathan.
- Miło, że nawet w takiej sytuacji nie opuszcza was poczucie humoru, ale czy możemy przejść do sedna? - zniecierpliwił się Albert.
- Philipie, ty opowiedz jako pierwszy. Co tam się stało? - zapytałam, siadając obok niego na łóżku.
  Chłopak głośno wypuścił powietrze i zaczął opowiadać.

Gwiazdki, komentarze, hejty. Jakikolwiek znak, że jesteście 😂

FirstLostGirl

Genesis (Zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz