15. We should just kiss like real people do.

Comenzar desde el principio
                                        

– Nie będziesz rozczarowana.

– Więc już zakładasz, że wygrasz?

– Oczywiście – odrywa na chwilę wzrok od drogi, całuje moją szyję i czuję przyjemny dreszcz przebiegający po kręgosłupie.

Zatrzymujemy się na podziemnym parkingu, wsiadamy do windy, którą pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam za do numer piętra i gdy tylko wybiorę numer czterdzieści siedem, Benedict mnie całuje. Robi to tak samo zachłannie, jak te kilka lat temu, a ja mam w głowie milion pytań, które teraz zupełnie dają się wygonić w gęstniejącej atmosferze między naszą dwójką.

– Więc wciąż masz to mieszkanie – mówię, gdy wchodzimy do środka, nie jest dla mnie zaskoczeniem, że nie pamiętam, jak było urządzone. Pamiętam tylko łóżko i jego oczy. – Trzymasz je, by mieć gdzie sprowadzać kochanki?

– Nie mam i nie miałem kochanek – odpowiada, śmieje się i podchodzi zabrać ode mnie marynarkę. – Mam Ciebie.

– A ja nie jestem kochanką? – pytam z bezczelnym uśmiechem.

– Wydaje mi się, że jesteś kimś więcej.

– Nie musisz mnie bajerować – sarkam i całuję go lekko.

– Wiem, że nie muszę. Czuj się jak u siebie.

Zdejmuję szpilki, zaczynam kręcić się na boso po drewnianych panelach, oglądając kawalerkę. Po prawej stronie od wejścia stoi duży, szary narożnik, a na ścianie naprzeciw niego wisi płaski telewizor i częściowo puste półki na książki. Po lewej stronie jest duża otwarta kuchnia, a na wprost drzwi do sypialni i łazienki. Wszystko w kontrastującym czarnym i sosnowym drewnie oraz pastelowo morskim kolorze ścian.

Benedict krząta się w kuchni, a ja chwilę obserwuję go z daleka, sposób, w jaki się poruszał, był daleki od tego, co prezentował jako Sherlock Holmes, jednak był niemniej filmowy. Miał w sobie to coś, w jego urodzie był właśnie jakiś nieopisany pierwiastek, który sprawiał, że elektryzował i przyciągał mnie do siebie.

Przytulam się do jego pleców, gdy kroi warzywa, jedną z dłoni wsuwam mu pod koszulę i kładę na brzuchu. Słyszę jego cichy śmiech, ale nie jest kpiący. Jest serdeczny.

– Mam jakoś pomóc panie Jamie Olivierze?

– Otwórz wino. – Wskazuje brodą na butelkę i korkociąg, a ja wbijam go w korek, ignorując znajdujący się na nim plastik. – Rany, ale nie tak, a podobno jesteś dobrze wychowana.

Staje za mną, przypiera mnie znów do blatu i sprawnie otwiera butelkę.

– Zazwyczaj to mężczyźni w mojej obecności pilnują, żebym zawsze miałam alkohol w kieliszku – mówię. Czuję jego bliskość i nie mogę przestać mieć wrażenie, że kolację zjemy na deser.

– Ja nie muszę Cię upijać – odpowiada, napełniając dwa kieliszki i wraca do robienia wegetariańskiego curry.

– Nigdy bym nie przypuszczała, że umiesz gotować.

– Nie umiem. Dlatego mówię, że to najgorsza restauracja w Londynie. Jedyne co wychodzi mi zjadliwe to właśnie ten ryż i zupy dla syna. A nie wydaje mi się, by dało się poderwać kobietę na krem z marchewki.

– Podobno liczą się starania. Może jednak mam Ci jakoś pomóc?

– Jedyne co masz teraz robić to siedzieć, pić wino i wyglądać bajecznie. – Wlewa mleko kokosowe na patelnię, odchodzi od niej na chwilę, by złapać mnie za tyłek i posadzić na blacie. Staje między moimi nogami i wręcza mi kieliszek, a ja mam cholerną ochotę go pocałować.

you can't always get what you want • B.CDonde viven las historias. Descúbrelo ahora