18

319 29 2
                                    


- Co ty tu robisz? – pytam męża. 

Hombre trzymając naszą córkę w ramionach, uśmiecha się niepewnie i oblizując usta, wzdycha cicho

- Nie chciałem wam przeszkadzać - mówi wyraźnie zakłopotany – Chciałem jedynie podrzucić wam kilka prezentów pod choinkę – dodaje, wskazując na kilka sporych i ładnie zapakowanych paczek, ułożonych jedna na drugiej obok drzwi. 

Unoszę brwi zdziwiona, po czym marszcząc je, przenoszę z powrotem spojrzenie na męża.

Nie wiem co o tym myśleć. Nie odzywał się przez sześć miesięcy, a teraz jak gdyby nigdy nic przyjechał tu by podarować nam prezenty świąteczne?

- Nie analizuj tego Marge – mówi, idealnie odczytując moje myśli – Są święta, a wy jesteście jedyną rodziną jaką mam – dodaje cicho, po czym szepcze słowa przez które moje serce pęka na milion małych kawałeczków – Albo miałem...

Spoglądam na niego, nie wiedząc właściwie co powiedzieć, jak się zachować. Cholera... To niesamowicie trudne. Hombre jest moim mężem, którego kocham całym swoim sercem, jednak w mojej głowie ciągle kotłują się wspomnienia z ostatnich czterech lat. Wielokrotnie cierpiałam z jego powodu. Nie raz okazywał mi brak szacunku, krzyczał na mnie, szarpał mną, a kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, uderzył mnie i zwyzywał od dziwek. Doprowadził też naszego syna do załamania psychicznego. Dlatego też, nie wiem, czy – jeśli oczywiście on w ogóle będzie tego chciał – potrafiłabym wybaczyć mu to wszystko co nam zrobił.

Być może powinnam posłuchać serca i dać mu szansę – już naprawdę ostatnią - , a może dla dobra mojego i moich dzieci, powinnam posłuchać rozumu i poprosić Hombre, by zniknął z naszego życia raz na zawsze. sama nie wiem co jest lepsze... Nie chcę żeby odchodził, ale tez nie chcę, by za miesiąc, czy dwa sytuacja sprzed pół roku się powtórzyła.

- Chodź, tatusiu. Pokażę ci jak pięknie ubraliśmy choinkę – piszczy radośnie Mel, podskakując w ramionach ojca. Hombre uśmiecha się do niej, po czym pochylając się do córki całuje czule jej policzek, a następnie spogląda na mnie pytająco.

Jego oczy błyszczą milionami emocji, ale zdecydowanie dominuje w nich strach. Hombre wyraźnie jest przerażony. Nie wiem czym... Być może boi się tego, że nie wpuszczę go do środka, że wyrwę mu Mel z objęć i zabronię jakiegokolwiek kontaktu z córką. Nie mam zamiaru tego robić. Jest jej ojcem i mimo wszystko wiem, że bardzo ją kocha. Poza tym, jest trzeźwy... Nie zrobi nam krzywdy.

Nie mówiąc nic, po prostu przesuwam się na bok, tym samym robiąc mu miejsce do przejścia. Kiwa lekko głowa w podziękowaniu, po czym wchodzi do środka. Przez chwilę zatrzymuje się w przedpokoju, wciągając głośno powietrze do płuc przez nos, dokładnie tak, jakby upajał się zapachem znajomego miejsca.

Wymijam go, a kiedy wchodzę do jadalni w której jeszcze przed kilkunastoma minutami jedliśmy świąteczna kolację, zatrzymuję się w pół kroku, przypominając sobie o Martine. Nasz syn w milczeniu siedzi przy stole i z opuszczoną nisko głową, wgapia się beznamiętnie w pusty talerz. Jestem pewna, że wie już o obecności swojego ojca... Martin nie jest jeszcze gotowy na konfrontację z ojcem, dlatego też odwracając się na pięcie, staję twarzą w twarz z wpatrującym się we mnie pytająco mężem. Unoszę dłoń, po czym kładę ją delikatnie na przedramieniu Hombre, tym samym powstrzymując go przed kolejnym krokiem.

- Mel, idź proszę do Martina – zwracam się do córki, na co ta posłusznie kiwa głową – Muszę porozmawiać z tatą. Zaraz do was przyjdę – dodaję, a kiedy Hombre uwalnia córkę ze swoich objęć, a Mel znika za ścianą, kiwam głową w bok, prosząc tym samym męża o rozmowę.

Nie do końca wiem, od czego powinnam zacząć. Powiedzieć mu o terapii naszego syna? O jego nocnych koszmarach? Wspominać o tej sytuacji sprzed sześciu miesięcy, która wpłynęła nieodwracalnie na psychikę Martina? Chyba powinnam to zrobić... Hombre jest jego tatą, powinien wiedzieć o tym co dzieje się z jego dzieckiem.

- Martin nie powinien cię teraz widzieć – mówię po chwili namysłu, na co Hombre przełykając głośno ślinę, kiwa głowa w zrozumieniu.

- Rozumiem – odpowiada cicho, a jego głos łamie się na końcu. Jest mu ciężko. To widać. Najwidoczniej zdaje sobie sprawę z tego, że zawalił i że tym razem niełatwo będzie nam to wszystko naprawić. .

Podnosi na mnie wzrok i uśmiechając się słabo, kiwa głową

- Powinienem już iść. – mówi cicho, a mi po raz kolejny pęka serce na widok jego udręczonej twarzy. Jest mi go cholernie szkoda. Hombre jest dobrym człowiekiem, ale pogubił się, przez co popełnił kilka niewybaczalnych błędów. Powinnam pozwolić mu odejść, ale nie potrafię... To wszystko za długo już trwa. To nie tak miało być. Obiecywaliśmy sobie: w smutku i w radości, w zdrowiu i w chorobie... Obiecywaliśmy trwać przy sobie do końca naszych dni. Miało być na zawsze... Dlatego też, w tej chwili nie potrafię tak po prostu zgodzić się na to, by wyszedł przez te drzwi, bez walki. Musi zawalczyć. Musi scalić naszą rodzinę. Mam świadomość tego, że nie uda mu się naprawić tego co zepsuł teraz w tej chwili, ale jeśli – przy mojej pomocy – zacznie od nowa cegiełka po cegiełce budować nasze relacje, to jestem pewna, że wrócimy do tego co było kiedyś. Miłość, radość, szczęście... Małymi kroczkami dojdziemy do tego, że nasza niewielka rodzina znów stanie się potęgą której nic nie będzie w stanie już nigdy więcej zniszczyć. No w końcu mamy tylko siebie... Musimy o siebie zawalczyć. Wspólnymi siłami musimy odbudować fundamenty. Do tego potrzeba tylko wiary i nadziei na lepsze jutro. Do tego potrzeba szansy, którą po raz kolejny mam zamiar mu dać...

Kiedy odwracając się ode mnie, bez słowa kieruje się do wyjścia, stawiam krok do przodu, chwytając pewnie jego nadgarstek

- Nie wychodź – mówię, na co momentalnie powstrzymuje się przed kolejnym ruchem – Zawalcz o nas, Lucas - szepczę, a on nie zwlekając odwraca się w moją stronę i z oczami pełnymi łez, wpatruje się uważnie we mnie. Nigdy wcześniej nie widziałam w moim mężu tylu emocji na raz. Nigdy wcześniej nie widziałam w jego oczach łez. Nawet wtedy, kiedy zmagał się z okropnym bólem powypadkowym, ani przez sekundę jego oczy nie zalśniły. Ani wtedy kiedy na świat przyszły nasze dzieci... Owszem, był wzruszony, ale po łzach nie było śladu. A teraz... teraz stoi tu przede mną i z opuszczoną nisko głową, szlocha cicho niczym mały, bezbronny chłopiec. Nie zastanawiam się długo. Podchodzę bliżej, po czym owijając ramiona wokół jego drżącego ciała przytulam go do siebie. Bez zastanowienia pozwalam mu wypłakać się na moim ramieniu. 

Forever?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz