5. One of a Kind.

Magsimula sa umpisa
                                        

– Tak się składa, że wiem. Oglądałam ten jego serial i nawet mi się podobał. Rozmawialiśmy o jazzie i jego synu.

– O jazzie? – pyta, śmiejąc się.

– Tak o muzyce i o jednym musicalu.

Widzę, że tego nie kupuje, ale ani ona, ani jej mężczyzna nie mają pojęcia, co zaszło między mną a Benem tamtej nocy. I lepiej, żeby za szybko się nie dowiedzieli, zwłaszcza jeśli Tom ma zamiar do naszego życia wprowadzić nie tylko dużą dawkę perfekcji, ale też swoich przyjaciół.

Wieczorem siedzę z telefonem w dłoni i obracam w palcach kartkę z numerem i tym enigmatycznym cytatem. 

Powinnam do niego napisać? Jestem na tyle pijana, by napisać, ale nie tu jest pies pogrzebany. Problem leżał w tym, czy jestem na tyle naiwna, by to zrobić.

W sumie nic mnie z nim nie łączyło poza cieniem porozumienia, które miała między sobą dwójka ludzi lata temu. I trochę całkiem dobrego seksu.

Stukam papierkiem w swoje usta, czując jakąś odległą nutę jego zapachu.

Do tego ma żonę.

Cholera jasna on ma żonę i malutkie dziecko!

Odrzucam telefon na szafkę, jakby nagle zaczął parzyć i idę spać.

Następnego dnia śpię do południa, rozkoszując się świadomością, że Pola ogarnia swoją córkę i muszę wstać dopiero na próbę. Granie w zespole to działanie kolektywne, a ja nigdy nie byłam w tym dobra, zawsze wszystko najchętniej robiłabym sama. Tym razem jednak jest inaczej, chyba to największa zasługa pozytywnej energii, jaką emanuje Zaz, która udziela się nam wszystkim. Chcemy się ze sobą spotykać, chcemy grać, chcemy spędzać czas i zawsze próby kończą się tak, że przeciągamy je w nieskończoność.

– Zaplanowałem nam pierwszy otwarty koncert za trzy tygodnie, czy wszystkim pasuje? – woła Derrick, siedząc z tabletem na kolanach, gdy powoli zbieramy swoje rzeczy. Niemal w jednej chwili wszyscy chórem się zgadzają. – Bosko. Kto idzie na drinka do Ice Wharf?

Znów wszyscy krzyczą zgodnie i idziemy na metro, by przejechać kilka przystanków. Po powrocie z Nowego Jorku i przeprowadzce Poli szybko wyzbyłam się swojego wrodzonego snobizmu. Teraz miałam Oyster Card, jadłam kanapki z Tesco i piłam wina za kilka funtów. Odkąd zaczęłam sama płacić swoje rachunki, zrozumiałam, że wcale nie potrzebuje rzeczy, a dużo bardziej potrzebuje ludzi.

Pijemy, śmiejemy się, a ja coraz rzadziej czuję się jak oszust. Przed wyjazdem miałam wrażenie, że należę do innego świata i ze wszystkich sił próbuje udawać, że jest inaczej i z całych sił próbowałam być spoko. Teraz nie miałam problemu z byciem sobą, na klatę przyjmowałam każdy żarcik o szkole z internatem i każde nazwanie mnie księżniczką. Teraz umiałam się bawić zupełnie inaczej.

Gdy wychodzimy, Rick niemal odruchowo poprawia mój płaszcz i łapie taksówkę.

– Jedziemy do mnie? Mam jeszcze whisky w zamrażalniku – sugeruję i się uśmiecham, gdy wsiadamy do auta.

– Czy to jest propozycja? – pyta rozbawiony.

– Tak, mam zamiar Cię upić do końca i położyć spać w gościnnym.

– Jak zawsze. Jedziemy na Cloudeslet Street szesnaście – podaję mój adres, a ja opieram się z głową na jego ramieniu. Kiedyś jak byliśmy dużo młodsi, myśleliśmy, że jesteśmy w sobie zakochani i do końca życia nic nie stanie nam na drodze. A później zrozumieliśmy, że rzeczywistość to nie produkcja kanału Romance TV i jedyne co nam zostaje to przyjaźń.
I wyszło nam to na dobre.

you can't always get what you want • B.CTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon