V. Zjazd Rodzinny

110 20 9
                                    


Dean spojrzał na ponure niebo. Pogoda przeważnie nie miała wpływu na to jak czuję się Dean, ale teraz to przeszła samą siebie. Nie chciało mu się wstać, nie chciało mu się jeść. Chciał tylko spać. Dobrze, że dali im kilka dni wolnego, bo starsze klasy piszą jakieś ważne egzaminy.

Dean po kilku minutach zaczął odczuwać głód, więc niechętnie wywlekł się z łóżka. Przeciągnął się i założył swój ulubiony i jedyny szary szlafrok. Wyjrzał przez okno. Nie było tak źle, jak myślał. Zerknął na dom swojego nowego znajomego. I zobaczył Castiela w oknie. Ich okna były w tych samych miejscach. Novak miał chyba biurko przy oknie, bo widział tylko jego głowę i ramiona, i wyglądał jakby coś pisał. Castiel wstał, odwrócił się tyłem do okna i podszedł chyba do szafy. Dean zauważył, że niebieskooki ma na plecach tatuaże. Dokładnie widział skrzydła, ale tamtych już nie. Musiał przyznać, że był dobrze zbudowany. Cas założył beżowy sweter i nagle odwrócił się do okna. Dean jak poparzony padł na podłogę. Jęknął przeciągle. Miał nadzieję, że ten nieśmiały idiota go nie zauważył.

***

-Siema, Sammy.

-Nie nazywaj mnie tak. Jestem na to za stary.

-Dobrze, Sammy.

Sam mruknął coś naburmuszony pod nosem. Jego starszy brat zaśmiał się.

-A gdzie ojciec? - zapytał Dean po śniadaniu.

Sam po chwili wzruszył tylko ramionami i poszedł do korytarza.

-Wybierasz się gdzieś?

Sam spojrzał z irytacja na brata.

-Do sklepu. Mleka i cukru nie ma.- wytłumaczył się.

Dean pokiwał głową.

-Kup mi jeszcze placek. Ciasto też możesz. - dodał po chwili.

-Dobra, ale masz mi oddać pieniądze za to!- ostrzegł go Sam.

***
Johna nie było w domu. Ani nigdzie w pobliżu. Dean próbował się do niego dodzwonić, ale miał wyłączony telefon.

-Son of a bitch- mruknął pod nosem.

Zdążyło się kilka razy coś takiego. Zawsze wtedy ich ojciec wracał wlany w trzy trupy i pobity. Dean i Sam nigdy nie pytali co się stało. John też o tym nie mówił. Zawsze starali się zapominać o takich wieczorach czy nocach, a nie było to łatwe.

Dean siedział przy stole w kuchni i jadł drugi kawałek placka. Spojrzał na parapet i zauważył białą, nieco zwiędłą róże. W pierwszej chwili zastanawiał się co ona tu robi, a potem sobie przypomniał.

Chłopak z starszej klasy, z poprzedniej szkoły - Benny.

Przyjaźnili się. Byli najlepszymi kumplami. Byli nawet bliżej niż przyjaciele.

Ktoś zapukał do drzwi. Dean mając nadzieję, że to John, który zapomniał albo zgubił klucze, pobiegł niczym Flash do drzwi. To jednak nie był John, a...

-Castiel!- zawołał zaskoczony- Hej, co tu robisz?- zapytał zarumieniony, kiedy przypomniał sobie sytuację z rana.

Chłopak wyglądał jakby obudzono go poprzez brutalne obalanie wodą, aż czuło się od niego tą aurę nieszczęścia. Dean chciał zapytać go czy wszystko jest w porządku, ale ten był szybszy.

-Witaj, Dean. Moja rodzina i paru znajomych ojca przyjdzie dzisiaj do nas... jak chcesz to możecie przyjść. Będzie deszcz meteorytów... Wieczorem, ale bez różnicy kiedy przyjdziecie...

-O-okay - zgodził się.

Nastała nieco niezręczna cisza.

-Hej, Cas!- wyszedł znienacka Sam, ratując sytuację- Co tam? Jakąś imprezka się szykuję?- zapytał w dobrym humorze.

amazing || ᵈᵉˢᵗⁱᵉˡ ᵃᵘ -- ZAWIESZONEWhere stories live. Discover now