- Ja przecież też się staram. Ktoś po Ciebie przyjedzie? Co tu jeszcze robisz? - pyta, a ja kradnę jej papierosa i siadam na oparciu fotela w swoim futrzanym płaszczu.
- Derrick.
- Ten miły czarny chłopak? - wzdycham głośno na jej uwagę, ale w końcu przytakuję, wiedząc, że jej już nie zmienię. - A odwiezie Cię ktoś?
- Zależy od tego, jak rozwinie się wieczór - mówię, a ona uśmiecha się do mnie, gdy pod domem rozlega się długi dźwięk klaksonu. Schodzę po oblodzonych schodkach i wsiadam do samochodu mojego przyjaciela, Ricky obdarza mnie jednym ciepłym spojrzeniem swoich ciemnych oczu i ścisza muzykę płynącą z radia.
- Spóźniłeś się - stwierdzam chłodno. - Jedziemy po Eve?
- Spóźniłem się, bo jadę prosto z hotelu, musiałem się upewnić, że wszystko jest w porządku podłączone - mówi, ruszając w stronę centrum. Piekło na ziemi? Praca z perfekcjonistą. Rick potrafił sprawdzać, niektóre rzeczy osiemnaście razy, bo tylko on jeden słyszał, że coś nie brzmi tak, jak powinno. Dlatego graliśmy razem od pięciu lat, miał słuch absolutny i jako jeden z nie wielu ludzi na ziemi akceptował mój okropny charakter na dłużej. - Paliłaś?
- Pola przyjechała - odpowiadam, a on wzdycha długo, wiedząc, że od jej ślubu nasze relacje uległy mocnemu ochłodzeniu.
- Wybaczę Ci tym razem. Naprawdę dobrze dziś wyglądasz.
- Wiem - przyznaję z uśmiechem, gdy zatrzymujemy się na chwilkę w Camden, gdzie dosiada się do nas Eve, czyli nasza druga wokalistka i już ruszamy prosto do centrum.
Jako jazzowy cover band zawsze grywamy w niemal takich samych sklonowanych klubach na ostatnich piętrach hoteli, gdzie zbierali się albo turyści, albo snoby. Śmietanka towarzyska, której od dziecka szczerze nie znosiłam i zdecydowanie od kieliszka szampana wolałam szklankę whisky.
Między piosenkami rozglądam się po sali i w końcu zauważam dwóch wysokich mężczyzn, wchodzących właśnie do środka. Blondyn i brunet rozglądają się za stolikiem, zawieszając na chwilę wzrok na scenie, zawieszając wzrok na mnie, a ja uśmiecham się, śpiewają Ain't No Rest For The Wicked.
Gdy kilka piosenek później zarządzamy przerwę, ruszam w stronę baru po coś lepszego niż piwo, które mamy w garderobie.
- Ma Pani fenomenalną barwę głosu - mówi blondyn, który pojawił się absolutnie znikąd, a którego zauważyłam wcześniej ze sceny. - Wspaniała aranżacja Seven Nation Army.
- Dziękuję, przekaże mojemu kompozytorowi - odpowiadam, a barmanka podaje mi szklankę i puszcza do mnie oko.
- Dobry rocznik, dobry gust - mówi drugi z mężczyzn i siada na krześle barowym między mną a swoim przyjacielem, a ja mam ochotę roześmiać się szczerze i naprawdę długo. Przerabiałam to za każdym razem. Na każdym koncercie wystarczy, że zostanę sama przy barze na pięć sekund, by znalazł się jakiś kretyn. Brunet zamawia tę samą whisky co ja przed sekundą i uśmiecha się bezczelnie.
Nie jest tak tandetnie przystojny, jak jego kolega, ale ma w twarzy coś pociągającego, może to te wyraźne kości policzkowe, może oczy o nieokreślonym kolorze między zielenią a błękitem, a może jego wzrost i ten uśmiech. Znałam go skądś, z całą pewnością skądś kojarzyłam tę niecodzienną urodę, ale nie miałam pojęcia skąd.
- Och, mam świetny gust nie tylko do whisky - mówię, uśmiechając się równie bezczelnie, a jego kolega zamawia sobie coś do picia.
- Owszem zdecydowanie doceniam wasz repertuar. Ciekaw jestem, co jeszcze masz w zanadrzu.
CZYTASZ
you can't always get what you want • B.C
FanfictionGłównymi składnikami codzienności Adrianny są: jazzowe covery, słodkie wypieki, zacisze jej poddasza, zapach starych książek, londyńskie korki i śmiech jej siostry. I pewnie dla większości ludzi ta dziwna mieszanka byłaby idealnym przepisem na życi...
Prolog - One night...
Zacznij od początku
